środa, 29 grudnia 2010

Kartka z pamiętnika CIV - James Potter

Tylko jedna osoba mogłaby uratować świat przed grożącym mu niebezpieczeństwem. W prawdzie pomocnicy zawsze się przydadzą, ale najważniejszy jest mózg każdej operacji, człowiek, który silną ręką poprowadzi ludzi do zwycięstwa nad siłami ciemności i zbierze zasłużone podziękowania, jako ten, któremu chwała nie uderzy do głowy. Naturalnie chodziło tutaj o mnie! Nikt inny nie byłby w stanie poradzić sobie z obowiązkiem ratowania ludzkości lepiej niż ja, a w tym wypadku wymagało to ode mnie ćwiczenia animagii. Musiałem przecież mieć jakąś tajemną broń, która zaskakiwałaby przeciwników i wprowadzałaby zamieszanie w ich szeregach. Prawdę mówiąc denerwowało mnie, że Syriusz był o kilka kroków przede mną, kiedy chodziło o opanowanie tej sztuki. Nawet, jeśli wcześniej niż ja zacząć ją ćwiczyć, to przecież powinien go szybko dogonić i przebić. Skoro tak się nie stało, to znak, iż miał nade mną przewagę używając jakiś tajemnych technik, a więc nie mogłem próżnować. Wakacje stanowiły czas idealny, bym miał dać z siebie wszystko i udowodnić, że jestem lepszy niż jakiś tam Black!
- Jesteś boski, J. – mówiłem do siebie głośno stojąc w zarośniętych drzewami częściach ogrodu. Tutaj nikt mnie nie widział, więc mogłem do woli przemieniać się w jelenia i wracać do mojej ludzkiej postaci. Poza tym wszyscy zajęci byli świętowaniem urodzin mojej młodszej siostry, a więc irytującego bachora, który zawsze musiał się znaleźć na drodze super herosa. Ciężki był los ludzi takich jak ja, a więc przystojnych, silnych, inteligentnych i odważnych. Jako wzór cnót i osoba warta naśladowania musiałem cierpieć nie mogąc się ujawnić przed innymi, ale czego to się nie robi dla dobra ogółu?
Wziąłem wyjątkowo głęboki oddech, przeczesałem dłonią włosy i skupiłem się najbardziej, jak tylko mogłem na przemianie. Z zamkniętymi oczyma starałem się odczuwać wszystkie zmiany mojego ciała, kiedy to znikały dłonie i nogi, a zamiast nich pojawiały się kopytka. Byłem przecież takim pięknym zwierzęciem... Byłem pewny, że nikt nie zdołałby mi się oprzeć, gdyby widział, jak z boskiego Jamesa Pottera zamieniam się w nie mniej wspaniałego jelenia. Och, uwielbiałem samego siebie znając wszystkie swoje tajemnice!
Kiedy uniosłem powieki świat wyglądał już inaczej. Tylko trochę, ponieważ mój naturalny wzrost nie różnił się aż tak bardzo od nowego. Miałem jednakże lepszy słuch i węch, choć pod tym względem na pewno nie mogłem się równać z Syriuszem. On za to nie potrafił wyczuć gdzie rosną, co lepsze korzenie, a przecież taka umiejętność na pewno będzie kiedyś niezbędna! Zwłaszcza, gdy wybierzemy się na dłużej do Zakazanego Lasu.
Miałem ochotę poskakać sobie między krzakami ogrodu, pokazać się w pełnej krasie, ale mogło to być niebezpieczne, ponieważ dziadek miał niemiły nawyk wspominania czasów, gdy polował na dzikie zwierzęta, zaś babcia przygotowywała mu wyśmienite potrawki. Nie chciałem skończyć w garze, jako obiad mojej rodziny.
- James! – ostry głos mojej matki sprawił, że moje zwierzęce serce niemal stanęło w miejscu. Już niemal zrywałem się do skoku i ucieczki, kiedy przypomniałem sobie, że nie jestem zwyczajnym jeleniem. – Jeśli nie przyjdziesz w przeciągu pięciu minut nie wpuszczę cię więcej do domu! – jak zawsze była wyjątkowo miła. Tyle, że w przeciwieństwie do innych matek, moja mówiła prawdę, jakkolwiek dosyć brutalną. Ciekawe, jak tata wytrzymał z nią tyle lat...
Musiałem, czym prędzej powrócić do normalnego wyglądu. Znowu skupiłem się na swoim pragnieniu i zmianach zachodzących w moim ciele. Byłem z siebie tym bardziej dumny, iż poszło mi całkiem szybko i już byłem znowu Jamesem. Olśniewającym i uwielbianym.
Wsunąłem dłonie we włosy i boleśnie zahaczyłem palcem o coś niezbyt przyjemnego w dotyku, jakby obrośniętą gałąź.
- Osz... – zakląłem w duchu macając głowę. Rogi nie zniknęły. W prawdzie wszystko inne było wspaniałe, ale na mojej głowie nadal znajdowały się wielkie rogi! – Znikać, znikać! – panikowałem starając się ponownie skupić, by je wyeliminować. Tego akurat nie opanowało żadne z nas. Nawet Black nie był w stanie poprawić przemiany, gdy coś poszło nie tak. Tylko, że teraz to ja miałem poważne problemy, nie on.
- James, wołam ostatni raz!
- Idę! – odkrzyknąłem matce, chociaż mój głos zabrzmiał trochę dziwacznie. Musiałem wymyślić coś i to natychmiast. Przypomniałem sobie, że na sznurku wisiały zimowe rzeczy, które babcia wyprała rano, a ona nigdy nie pamiętała, co takiego miała w rękach zanim wrzuciła to do pralki. Nie miałem innego wyjścia, więc pobiegłem, czym prędzej czując dziwną ciężkość, jakby moja głowa miała zaraz przechylić się w którąś stronę, kiedy rogi kołysały się podczas biegu wraz z nią.
Porwałem swoją zimową czapkę i w następnej chwili wpadłem do domu, gdzie siedziała już rodzina odśpiewawszy właśnie siostrze urodzinową piosenkę.
- Boże, James, co ty masz na głowie?! – moja rodzicielka wyglądała na wyraźnie zaskoczoną. Pogłaskałem, więc swoją czapkę i uśmiechnąłem się rozbrajająco. Nawet matka musiała ulec mojemu czarowi.
- Czapkę, oczywiście. Dostałem od chłopaków na święta, niezła, nie? – kłamałem wymyślając wszystko na poczekaniu.
- Jest środek lata, a ona jest wełniana, nie mówiąc już o tych wielkich kijach, które z niej sterczą. Zdejmij ją, zawadzisz o żyrandol tym dziadostwem.
- Nie! – rzuciłem trochę zbyt głośno i nazbyt spiesznie. – Nie, ponieważ jest mi zimno. – dodałem spokojniej, co spotkało się z dziwnymi spojrzeniami całej rodziny. – Wieje trochę. – kolejny wymowny gest ze strony mojej matki, która spojrzała poza moje plecy na drzewa widoczne przez otwarte wielkie drzwi. Ani jeden listek nie drgał, a to mogło stanowić problem. – Każdy odczuwa pogodę inaczej. – ratowałem się ważniackim tonem.
- Ty akurat myślisz inaczej niż wszyscy. – po raz kolejny spojrzała z obrzydzeniem na to, co miałem na głowie i odwróciła wzrok do mojej siostry, która zajadała swój tort. Postanowiłem wynieść się do swojego pokoju pod byle pretekstem, ale nie chciałem domówić sobie urodzinowych słodkości. Ukroiłem sobie kawałeczek i spróbowałem wybornego wypieku mojej mamy.
- Yyy, James... – głos ojca trochę się załamał, ale było w sumie zbyt późno. Matka dostrzegła zawartość mojego talerza.
- Czyś ty oszalał?! Przecież to niemal połowa tortu! – złapała się za głowę, a moja siostra niezadowolona zmarszczyła brwi przyglądając mi się podejrzliwie. – Opanuj się, James. Twoja siostrzyczka na pewno chciałaby poczęstować innych także kolejnym kawałkiem, tym czasem ty pożerasz wszystko, co widzisz.
- To... może ja pójdę do siebie, by nikt nie widział ile mam na talerzyku? – chyba rzeczywiście przesadziłem, ale w końcu inni dostali już swoje kawałki, więc wcale nie wziąłem aż tak wielkiego kawałka. Ot, zaledwie maleńką porcję.
- Idź i zdejmij tego potwora z głowy. Wygląda okropnie. Może to prezent, ale wyrzuć to, albo daj komuś innemu, to jest paskudne. – znowu kręciła nosem na moje rogi. Dobrze, że nie miała pojęcia, czym są naprawdę. Nie wątpiłem, że obcięłaby mi je siłą, albo kazała pozbyć się całej głowy w Świętym Mungu, bylebym nie wyglądał idiotyczniej niż zazwyczaj.
- Tak, tak. – zgodziłem się i niemal wcisnąłem sobie widelczyk w głąb gardła, gdy przez nieuwagę zawadziłem rogami o futrynę. Zabolało, ale nawet nie mogłem pisnąć. Czapka nie mogła boleć. Łzy pociekły mi po policzkach, jakbym uszkodził sobie, co najmniej nos.
Zdecydowanie musiałem znaleźć sobie lepszą porę na szaleństwa z animagią, niż godziny popołudniowe. Zdenerwowanie także nie działało zbyt dobrze na moje przemiany, a więc musiałem szkolić się w ciężkich warunkach wzmożonego wydzielania adrenaliny, tylko jak miałem to robić, by nie wpaść jak śliwka w kompot? Moja rodzina nie nadawała się do tego typu przedsięwzięć. Najpewniej znowu coś poszłoby przy nich nie tak, a nie ufałem im na tyle, by wierzyć, że oszczędzą mój tyłek, kiedy coś pójdzie nie po mojej myśli.
Musiałem popracować nad jakimś genialnym planem treningów obrońcy świata, animaga, który nie może zdradzić tajemnicy swojej mocy nikomu, nawet najbliższym. Życie herosa na pewno było wyjątkowo trudne, a w szczególności, kiedy miało się rodzinę taką jak moja. To chyba nie miały być łatwe ćwiczenia.

4 komentarze:

  1. Uwielbiam uosabiać się z James'em! xD Mój świat staje taki kolorowy xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, ale doskonały, perfekcyjny, świetny, boski James'ie! Gdy opanujesz swą sztukę podczas tak stresujących momentów, na pewno będziesz przewyższał Syriusza! Uda ci się, mój ty bohaterze xDDPowalający chłopak. XD Z nim nigdy nie idzie się nudzić xD Jestem ciekawa, czy poswatasz go z Lily, czy też może jednak z jakimś bardzo stanowczym chłopakiem, który przytnie mu... rogi xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, zbyt wielkie mniemanie jak zwykle Jamesa o sobie, ciekawe co by było gdyby chciał zdjąć tą czapkę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, spotkał tego krukona szkoda, że więcej nie porozmawiali może by się czegoś dowiedział, to już miesiąc prawie minął, a z Syriuszem się jeszcze nie widział...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń