niedziela, 9 stycznia 2011

Spotkanie na Pokątnej

24 lipca
Dziś mogłem skakać z radości. Długo wyczekiwane spotkanie z przyjaciółmi miało nastąpić lada moment, a ja nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. Czułem rozpierającą mnie energię, w ustach słodki smak świeżo upieczonego rano piernika i uśmiechałem się głupio do wszystkiego, co tylko mogło odwdzięczyć się tym samym, byleby poprawić humor innym, bym nie czuł się winny samemu mając tak wspaniały dzień. Tak naprawdę chciałem ich po prostu zobaczyć, porozmawiać chwilę i poczuć ponownie pełnię niesamowitych uczuć, jakie u mnie wzbudzali. W końcu przyjaciele zawsze rozgrzewają serce, a później pozostawiają po sobie nieprzyjemną, ale jednak dającą satysfakcję, pustkę. Mama także cieszyła się wraz ze mną. Widziałem to w jej oczach, kiedy spoglądała na mnie i kiwała głową, jakby mówiła mi, że już niedługo się zjawią. Na miejsce naszego spotkania wybraliśmy Pokątną, jako że miejsce to dawało nam najlepszą okazję do spędzenia razem czasu, a tym samym do unikania wielkich zakupów, na jakie wybrały się rodziny chłopaków. Tylko Peter i Sheva nie mogli się zjawić, ale nie żałowałem. Na pewno spędzali wspaniale czas, więc mogłem wybaczyć im tę małą nieobecność.
- Tę... skniłeś?! – usłyszałem pełen rozbawienia głos Jamesa, który sprawił, że podskoczyłem zlękniony. Nie musiał krzyczeć, chociaż nie mogłem spodziewać się po nim niczego innego. Mimo wszystko miałem ochotę go uściskać za to, iż pojawił się i promieniował dobrą energią. Za nim do sklepu mojej mamy wszedł Syriusz. On ukłonił się witając ciepło. Jakby nie patrzeć moja matka wiedziała, co łączy mnie i Blacka, więc mógł czuć się nieswojo, chociaż po nim nigdy nic nie było widać. Równie dobrze, mógł wcale się niczym nie przejmować.
- Och, Remusie, Remusie, Remusie... – Potter westchnął ciężko, teatralnie. – Dlaczego nie mówiłeś, że masz taką ładną mamę? Wtedy na pewno przyniósłbym jej jakiś bukiecik.
- Hę? – skrzywiłem się patrząc na uśmiechającego się szarmancko chłopaka. – A jemu, co? – zapytałem szeptem Syriusza, który wzruszył ramionami.
- Odbiło mu przez ostatni miesiąc. – złapał Jamesa za koszulę z tyłu, przy karku, jakby zabierał się za nieznośnego szczeniaka i pociągnął do tyłu. – Przestań się podlizywać. To nie twoja działka. Wychodzimy. – po raz kolejny skinął mojej mamie, zaś ta patrzyła na nas z rozbawieniem.
- Mam nadzieję, że jeszcze panią zobaczę! – zdążył jeszcze krzyknąć J. zanim nie został z powodzeniem wyciągnięty na zewnątrz.
- Dostałeś przepustkę ze Świętego Munga, co? – pozwoliłem sobie uderzyć Jamesa w ramię. – To moja mama, nie rób wstydu. Jeszcze pomyśli, że moi osławieni przyjaciele to banda chorych psychicznie. Mówię o reszcie, J. Ty jesteś chory. Czy tego chcesz czy nie. – skrytykowałem go i sprawiło mi to wielką przyjemność. Byliśmy przecież razem, a to trzeba było uczcić, nawet, jeśli w sposób bądź, co bądź specyficzny.
Postanowiliśmy, chociaż raczej nie musieliśmy nawet o tym dyskutować, spędzić czas przy czymś smacznym. Udało nam się wypatrzeć wolny stolik przed niewielką kawiarenką i to właśnie tam się rozsiedliśmy. Udało nam się w samą porę, ponieważ w chwilę później mijała nas jakaś para, która szukała tam wolnego miejsca.
Zamówienie złożył Syriusz, który postanowił nie mówić głośno, co takiego wybrał dla mnie. Uznałem jednak, iż wie, co robić i zaufałem mu bezgranicznie pod tym względem. Tym czasem byłem niesamowicie ciekaw, co się u nich działo ostatnimi czasy. Był to także sposób na nawiązanie interesującej rozmowy, która nie ograniczałaby się tylko do głupich pomysłów Pottera.
- Jeśli o mnie pytasz, a oczywiście właśnie o to ci chodzi, to nie dzieje się nic szczególnego. Jem, śpię, zaskoczę was teraz, uczę się! – James suszył zęby w słońcu uśmiechając się jego zdaniem zniewalająco, zaś moim, idiotycznie. – Jako głowa i mózg naszej grupy, nie mogę spocząć na laurach tylko, dlatego, że mamy trochę wolnego czasu. Intensywnie trenuję swojego zwierzaczka – rzucił przez zęby, by dać nam możliwość domyślenia się, o czym może mówić. – Poza tym niańczę siostrę, która z roku na rok jest bardziej upierdliwa i obawiam się, że będzie tym gorsza, kiedy pójdzie w końcu do Hogwartu. Koniec. – klasnął w dłonie zadowolony z siebie. Wydawał się trochę bardziej nienormalny niż zawsze, co mogłem zrzucić z powodzeniem na jego otoczenie. Z tego, co zazwyczaj opowiadał jego ojciec i dziadek karmili go swoimi mądrościami, więc nie mogłem się chyba dziwić, że odbijało się to na psychice Pottera.
Kelner przyniósł nam trzy pucharki lodów. Jak się okazało mój był największy, polany słodkim sosem i posypany całą masą czekoladowych kuleczek do chrupania. Pisnąłbym z zachwytu, gdyby nie to, że Syri za mnie płacił, a to wydawało mi się nie stosowne. Nie mniej jednak on nie pozwoliłby bym miał wyłożyć chociażby połowę ze swojej kieszeni. Nadto się o mnie troszczył, choć był przy tym niespodziewanie słodki.
- Rodzeństwo. – prychnął zrzędliwie Black. – Mój brat także jest ostatnio uciążliwy. Łazi za mną, usilnie chce mi pomagać, towarzyszyć, ciągle się lepi. A co najgorsze pyta o ciebie, Remusie. Nie lubię, kiedy to robi. – warczał pod nosem, jak niezadowolony pies. – Powinien dać ci święty spokój, ale nie. Mruczy i mruczy, jak to on jest ciekaw, co u ciebie, jak mijają ci wakacje. Nie podoba mi się to jeszcze bardziej niż wcześniej. Matka dała mi wolną rękę i nie chce mnie widzieć na oczy, za to on ciągle pamięta o moim istnieniu.
- To dobrze! – wszedłem mu w słowo. Nie miałem rodzeństwa, chociaż bardzo bym chciał mieć kogoś. Dlatego uważałem, że chłopcy powinni bardziej doceniać inne dzieci w domu. – To bardzo miło z jego strony. Troszczy się o ciebie i dba, żebyś nie spędzał czasu sam. – Syriusz skrzywił się, podobnie jak James. Oni rozumieli się w tym wypadku bez słów, tyle, że ja naprawdę uważałem, że przesadzają.
- Oddam ci moją siostrę. – od razu zaoferował się Potter. – Spakuję ją i przyślę do ciebie sowią pocztą. Dodam klatkę dla zwierząt, żebyś miał ją gdzie trzymać.
- Oszalałeś?! – Syriusz wbił łyżeczkę głęboko w swoje lody. – Chcesz żeby się w nim zakochała? Jakby mi brakowało konkurencji.
Udałem, iż wcale tego nie słyszałem i skupiłem się na swoim smakołyku. Nie chciałem komentować słów wypowiadanych przez chłopaków, a tym bardziej nonsensów Syriusza. Nie pojmowałem jego zazdrości o Regulusa. Niemal nie spotykałem się z jego młodszym bratem, nie rozmawiałem. Nie mogłem jednak nijak wpłynąć na chłopaka, który usilnie wmawiał sobie masę kłamstewek. Widać musiałem wziąć się za niego ostro, kiedy wrócimy do szkoły i pokazać, że wszystkie jego przypuszczenia są całkowicie błędne. Musiałem to zrobić dla jego dobra, by nie męczył się tak bardzo, za każdym razem, kiedy ktoś potrzebuje mojej pomocy.
- Pyszne lody. – przerwałem chwilową ciszę, która świadczyła o tym, że czuliśmy się trochę niepewnie. Chyba brakowało nam jakiegoś interesującego tematu, który moglibyśmy ciągnąć w nieskończoność. – A tak przy okazji widziałem jakiś czas temu tego ciemnego chłopaka, który kręci się przy nauczycielu astronomii... – to wywołało poruszenie u moich przyjaciół. Usiedli wyprostowani, zupełnie jakby powbijano im w pośladki wielkie szpilki, które zmuszały ich do siedzenia najmniejszą możliwą powierzchnią na krześle. Czekali, nasłuchiwali, chcieli wiedzieć więcej. – To tyle... – mruknąłem rozwiewając ich nadzieję na ciekawe wiadomości. – Kupował lek na wrzody, powiedział kilka słów, rzucić kilka uśmiechów i poszedł. Przecież nie będę gonił przez całą Pokątną za kimś, kogo nawet dobrze nie znam.
- A ja bym gonił! – James wpakował za dużo lodów do ust i musiał je wypluć do miseczki z jękiem. Chyba nadto przemroził wnętrze ust. Syri skrzywił się tylko na ten widok. W jego otoczeniu na pewno niczego podobnego się nie robiło. Jakkolwiek starał się być zwyczajny, to miał w sobie wiele z panicza i tego raczej nie dało się wyplenić. – Śledziłbym go ile się da. – kontynuował po chwili. – Przecież to mogłoby nam dostarczyć jakiś cennych wskazówek. Remi, zawaliłeś! – powtórzyła się sytuacja sprzed chwili. Tym razem Black zareagował.
- Przestań udawać prosiaka, jedz normalnie. Mam cię karmić?
- Niezły pomysł, całkiem znośny! – atmosfera od razu stała się luźniejsza i weselsza. Widać tylko wspominanie wakacji dawało nam się we znaki, zaś inne tematy sprawiały, że byliśmy sobą.
- Lodowy kęs śmierci! – Syriusz wyszczerzył się. – Poproszę żeby zapalili twoje lody i wtedy zacznę cię karmić takim płonącym lodzikiem, co ty na to? Zyskamy wiele na takim pieczonym Jamesie Potterze. Ludzie będą się zabijać by powąchać twoją przypieczoną skórę, zebrać proch ze zwęglonych włosów, albo zrobią sobie naszyjniki z czarnych zębów.
- Ha! Kiedyś ludzie będą się zabijać o moje galoty, a wtedy będzie ci żal, że nie błyszczysz wśród gwiazd Hogwartu tak jasno jak ja!
Mogłem się tylko załamać, chociaż ich sprzeczka, bardzo mnie bawiła i cieszyła. To znaczyło, iż wszystko między nami było jak zawsze.

4 komentarze:

  1. James jak zawsze walnięty. Czekam na ciąg dalszy... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie ^^ Nie ma to jak wakacje! Też bym chciała wybrać się w ciepły dzień na lody :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam z kolei inne życzenie - ferie jakieś! Błagam! Przyjmuję od zaraz xDJames oczywiście błysnął swoimi pomysłami.. Im więcej czasu spędza z ojcem i dziadkiem, tym bardziej szalony się staje... A pomyśleć, że w szkole jego zapał nieco przygasa... No nie ma z kogo brać przykładu! XDD Haha, a kto go tam wie, jak on się rozciągał... Może zakosił zającom marchewkę XDDD

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, miłe spotkanie, James jak zawsze za błazna robi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń