środa, 12 stycznia 2011

Spotkanie na Śmiertelnym N.

Uśmiechnąłem się lekko do swojego lodzika i zjadłem ostatnie trzy łyżeczki. Dopiero, kiedy miałem przed oczyma pusty pucharek czułem, że sobie pojadłem. Słodycz rozchodziła się po ciele ciepłem, którego nie dało się niczym zastąpić. Oddałbym wiele, byleby częściej do tego stopnia opychać się smakołykami, ale nie zawsze miałem taką możliwość.
Przyjaciele przez chwilę zajęli się samymi sobą i milczeli, co wydawało mi się niebywale przyjemne, biorąc pod uwagę i tak spory gwar panujący na ulicy. Nie mogłem spodziewać się niczego innego, skoro lato było w pełni, słońce grzało, a zakupy czekały. Nie mogłem mimo wszystko narzekać, ponieważ byłem w małym niebie mając przy sobie chłopaków. Cały dzień planowaliśmy poświęcić na wspólne zabawy, o ile można było nazwać cokolwiek w ten sposób, kiedy było się skazanym na przebywanie na zatłoczonej ulicy.
- Nie możemy tak siedzieć i nie ruszać się z miejsca. – James oblizał się i otarł usta obrusem, by pozbyć się resztek z twarzy. Nie komentowaliśmy tego zachowania, jak i wielu innych w jego przypadku. – Uważam, że dla własnego dokształcenia się powinniśmy pokręcić się po Nokturnie. – wzruszył ramionami niedbale, ale dobrze wiedział, że wcale nie zareaguję na jego stwierdzenie uśmiechem.
- Oszalałeś?! – syknąłem przez zęby. Nie chciałem wpakować się w żadne kłopoty, a wiedziałem jak nieprzystępna potrafi być tamta ulica. Nie cieszyła się dobrą sławą, chociaż znajdowała się niemalże obok. Nasłuchałem się wielu nieprzychylnych rzeczy o osobach, które robiły na niej zakupy, jak i o samych sprzedawcach. Wcale nie chciałem się tam kręcić, a James powinien czasami powstrzymywać swoje zapędy i siedzieć spokojnie na tyłku.
- Nie rozumiesz, Remusie. – mruknął niezadowolony, chociaż na pewno spodziewał się takiej, a nie innej reakcji z mojej strony. – Chodzi o to, że nigdy nic nie wiadomo. Jeśli kiedyś będziemy musieli się tam zapuścić wtedy warto wiedzieć, co nieco i wyglądać jak jeden z nich, nie uważasz? I nie musisz pytać, wiem, o co chodzi. – przeszkodził mi, gdy chciałem się odezwać. – Nie możesz wiedzieć, czy aby na pewno nie będzie nam dane tam zaglądać.
- Zaraz wrócę. – Syriusz zabrał ze stołu pieniądze wyłożone przez Pottera, po czym poszedł szybko zapłacić za nasze lody. W tym czasie J. miał czas by wykładać mi swoje racje tym dłużej i dokładniej. Chociaż w większości mówił jedno i to samo, to miałem nadzieję, że nie da mi się za bardzo we znaki ze swoim gdybaniem. Łatwiej było przyjąć jego propozycję, tym bardziej, że jakąś rację mógł mieć.
- James, jak twoim zdaniem zareagują ludzie na widok trójki dzieciaków kręcących się między ich sklepami, co? Nie wyglądamy na grupkę złych czarodziejów, którzy mogliby knuć coś niewłaściwego.
- Ale knujemy, nie? No i nie jestem na tyle głupi, żeby nie znaleźć na to rady. – pokazał mi skrawek peleryny niewidki, który wydobył ze swojej podręcznej torby. Mogłem się tego spodziewać. Syriusz wrócił do nas z miłym uśmiechem na twarzy.
- On ją ciągle nosi ze sobą, już to z niego wyciągnąłem. Zgódź się, Remusie. To tylko jedne małe odwiedziny. Chwileczka i już nas nie ma. Co ty na to? – wpatrywał się we mnie na tyle intensywnie, że odmowa byłaby bardzo ciężka. Skinąłem głową zrezygnowany do reszty.
- Dobra, ale ma być tylko chwileczka! – podniosłem się ze swojego miejsca i wraz z przyjaciółmi niby to bez celu zacząłem przemierzać ulicę coraz to dalej od najbardziej okupowanych sklepów. Czułem dłoń Blacka przy mojej. Pocierał lekko palcami o moją skórę i uśmiechał się pod nosem. Najwyraźniej lubił, kiedy coś wspólnie knuliśmy i chyba nie mogłem mu się dziwić. W takich chwilach zazwyczaj byliśmy razem i musieliśmy trzymać się blisko, by nas nie dostrzeżono.
James rozejrzał się w około i pchnął nas sobą na siebie. Zarzucił Pelerynę Niewidkę i upewnił się, iż zakrywa nas w całości. Mieliśmy wielkie szczęście, że żaden z nas nie urósł jeszcze za nadto. Teraz jednak byliśmy całkowicie bezpieczni. Wychyliliśmy głowę zza jednego z budynków stojących na rogu ulicy. Na ulicy Śmiertelnego Nokturnu było tylko odrobinę mniej ludzi niż na Pokątnej, jednak atmosfera była zupełnie inna, bardziej mroczna, nieprzystępna. Sklepiki nie były tak zadbane, szyldy wyblakłe i poniszczone wcale nie wyglądały zachęcająco. Sam nie wiedziałem, dlaczego w ostateczności zgodziłem się tutaj z nimi przyjść.
- Ej, przecież to Hagrid... – James mruknął cicho. – To wielkie i kudłate, to musi być on. – sprecyzował, co pomogło mi zlokalizować gajowego Hogwartu. Oczywiście trudno było go nie dostrzec ponad głowami czarodziejów, ale jednak zaskoczenie, jakie spowodowała jego obecność mogła zmylić każdego.
- Co on tutaj robi? – Syriusz złapał mnie za rękę, dzięki czemu byliśmy tym bliżej i nie mogliśmy odsunąć się od siebie niebezpiecznie, przez co Peleryna nie objęłaby nas w całości.
- Myślicie o tym, co ja? – okularnik uśmiechnął się przymilnie. Kręciłem głową, by odwieść go od tego planu, ale nie mogłem i tak nic zdziałać. – Idziemy. – zarządził i ruszył, zaś Black pociągnął mnie za sobą. W tej chwili mogłem już tylko mieć nadzieję, że nic złego się nie wydarzy i nie wpakujemy się w żadne poważne kłopoty.
Przemieszczanie się między ludźmi wcale nie było łatwe. W prawdzie tutaj nikt nie zwracał uwagi na to, kto kogo popychał, ani czy winny rzeczywiście zrobił cokolwiek. Ułatwiało nam to trochę sprawę, która jednak nie była prosta. Wiele wysiłku kosztowało nas utrzymanie na sobie peleryny, kiedy z tej, czy tamtej strony ocierała się o ciała czarownic przemieszczających się bezustannie.
- Wszedł do sklepu. – zakomunikował kruczowłosy, więc przyspieszyliśmy trochę. Nie było możliwości wejścia do środka niepostrzeżenie, więc przykleiliśmy się do witryny usiłując przejrzeć panujące tam ciemności. Musieliśmy przyzwyczaić oczy do zaglądania w głąb pomieszczenia, by nie zwracać uwagi na odbicia w szybie.
Za ladą stała kobieta w średnim wieku, trochę pulchna o niezbyt przyjemnym uśmiechu. Wyglądała na niemiłą i wredną, ale nie mogłem zakładać, że naprawdę taka była. Wyjęła coś z kąta i podała gajowemu, który plątał się we własnym płaszczu nie mogąc doszukać się najwyraźniej pieniędzy.
- To podejrzane. Co on może kupować na Nokturnie? – James mówił tak, jakby planował odkryć spisek na życie Ministra Magii. Zapewne marzył o sławie większej niż ta, jaką mógł zdobyć grając w quidditcha w szkole.
- Moim zdaniem to jakiś środek na szkodniki. – rzuciłem rozważnie, co jednak spotkało się z niedowierzającym spojrzeniem okularnika.
- Ta, jasne. – syknął, więc wskazałem mu szyld nad nami, który jednoznacznie głosił, że sklep ten zajmuje się właśnie truciznami na szkodniki ogrodowe. To sprawiło, że chłopak się zmieszał, ale nadal niedowierzał temu, co miał okazję zobaczyć. – Wychodzi, wciągać brzuchy! – wcisnął się między mnie i Syriusza, jakby ktokolwiek mógł nas zauważyć i obserwował uważnie. Hagrid miał na twarzy dziwny uśmiech i był cały czerwony. Wyjął z kieszeni niewielką buteleczkę, pociągnął z niej potężny łyk i ruszył dalej w dół ulicy, jak gdyby nigdy nic. Miałem nadzieję, iż to zakończy naszą wyprawę, ale James chciał jeszcze trochę za nim pochodzić.
- Widzieliście, jaki był czerwony? Tam na pewno unoszą się jakieś trujące opary. To, dlatego musiał łyknąć antidotum. Inaczej skończyłby marnie. Kto wie, co to tak naprawdę było. Podejrzana sprawa. Pewnie tamta baba truje swoich klientów, a później ich okrada, kiedy padają trupem.
- Odbiło ci. – tym razem Syri podzielał moje zdanie. – Zdecydowanie ci odwaliło. Zarumienił się. To Hagrid, chyba nie oczekujesz, że ma podejście do kobiet i niezły gust.
- Bez sarkazmu, Black. – James zatrzymał się w miejscu, ponieważ wielkolud zniknął nam z oczu zapewne opuszczając w jakiś sposób ulicę. – Kto normalny kupowałby tutaj głupi środek owadobójczy, co?
- Gajowy? – podpowiedziałem mając nadzieję, że do jednak przemówi do okularnika i pozwoli mi wrócić na oświetloną słońcem ulicę pełną wspaniałych sklepów, do której nawykłem. – Gajowy, który ma kłopoty ze szkodnikami i chce się ich ostatecznie pozbyć. – dodałem dla dokładności, zaś Syri kiwał głową zgadzając się ze mną w pełni.
- Od razu widać, że jesteście naiwni! – James tupnął nogą rozeźlony. – Trudno! Ja odkryję, co się święci, a wy będziecie żałować, że się do mnie nie przyłączyliście. Niech no tylko wrócimy do szkoły! – urażony, nie bacząc na to, że musimy trzymać się razem wyminął mnie i Syriusza. Musieliśmy truchtać obok niego, byleby przypadkiem nie ujawnić się na samym środku ulicy pełnej podejrzanie wyglądających czarownic i czarodziejów. Potter chyba uwielbiał pakować się w największe kłopoty z możliwych.

5 komentarzy:

  1. Bez niego nie byłoby tak ciekawie i porywająco xD Kto by nie chciał czytać o coraz to wspanialszych pomysłach Pottera, który wszędzie wietrzy spisek? xD Ha! Remi w niego nie wierzy, a co by było, gdyby James rzeczywiście odkrył coś fascynującego, hm? XDD Tego, czego nie przeczytasz w książce, doświadcz sam xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Remi musi się jeszcze wiele nauczyć ^^ Przecież to wiadome, że wszędzie w koło każdy coś spiskuje, idę o dychę, że Mcgonagal trzyma w swoim pokoju Bazyliszka i zamienia w kamień każdego nieposłusznego ucznia, bo po co Sprout miałaby hodować mandragory ? xDAle z Potterem zawsze wesoło ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach ta nieposkromiona ciekawość James'a :) A Remi zadziwia^^ mimo oporów decydować się na coś takiego:^^ będzie ciekawie:) Oby tylko zbytnia ciekawośćnie sprowadziła zbyt dużych kłopotów na chłopaków... powodzenia w pisaniu i czekam na dalszą notkę:)pzdr. Mag.p.s. zapraszam do siebie na przygody Harrego i Toma:) http://kitty-trylogy.blog.onet.pl/ Mag.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na opowieść yaoi ^^ http://easier-run.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, już kolejny spisek Jamesa wyczuł pewnie znowu się przejedzie... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń