piątek, 18 lutego 2011

Przeskrobane

Chyba nie trudno mi się dziwić, że wracając do dormitorium nie byłem w najlepszym humorze. Miałem do odbycia poważną rozmowę z Syriuszem i nie planowałem ustąpić. Poza tym, jeśli miało być nam dobrze razem to musieliśmy pozbyć się problemu jego niechęci względem brata. Może i mieszałem się w nie swoje sprawy, ale miałem do tego pełne prawo, jako chłopak Syriusza i kolega Regulusa. Już nawet nie miałem specjalnie ochoty na łakocie, co mogło być zaskakujące, lub podkreślać moje podejście do aktualnie dręczącej mnie sprawy. Poza tym chciałem usiąść i dokończyć czytanie książki, a by to zrobić musiałem byś spokojny, nie myśleć o zupełnie niepotrzebnych głupotach i mieć święty spokój. Przesadzałem, ale chyba właśnie z tego zaczynałem powoli słynąć. Remus Lupin największa maruda Hogwartu.
Kiedy wchodziłem do pokoju słońce zaświeciło mi w oczy. Cieszyło mnie tak entuzjastyczne powitanie, ale raczej nie odczuwałem specjalnego komfortu, kiedy niewiele widziałem na oczy, a ciemne plamy pojawiały się to tu, to tam. Zakręciło mi się w głowie, która rozbolała mnie dodatkowo, a chętnie bym tego uniknął.
- Syriuszu, na słówko. – rzuciłem bez owijania i wskazałem łazienkę, jedyne miejsce, które zapewniało nam odrobinę prywatności, kiedy całą piątką okupowaliśmy naszą sypialnię.
- Domyślałem się tego. – sposób, w jaki chłopak to wymruczał pod nosem nie zapowiadał niczego dobrego. Nie ociągał się jednak i posłusznie udał się za mną do pomieszczenia, w którym mogliśmy porozmawiać na osobności.
- Wiesz, o co chodzi. – zacząłem, gdy tylko drzwi zamknęły się za nami.
- O to, co zawsze. – wzruszył ramionami siadając na brzegu wanny. – Jestem be, be, niedobry, ale nic na to nie poradzę. Regulus mnie irytuje, a ja nie mam na to wpływu. Co najwyżej mogę obiecać, że będę go ignorował zamiast być niemiłym, odpowiada? – ton, jakim wypowiadał te słowa wcale mi się nie podobał, jednak nie chciałem się kłócić. Byłem zmęczony, chociaż nie wiedziałem jeszcze, czym, i marzyłem o wyłożeniu się na łóżku i poczytaniu książki póki nie zmorzy mnie sen.
Podszedłem do umywalki i odgarnąłem włosy za ucho. Obmyłem twarz chłodną wodą, by się odświeżyć i rozbudzić. Obliczyłem w myślach ile zostało mi jeszcze do pełni i rachunek nie był wcale trudny. Równe dwa tygodnie, a więc nic nie powinno mi przeszkadzać w życiu, chyba, że moje dolegliwości miałyby pojawić się aż tak wcześnie, czego wolałem uniknąć.
- Nie wyglądasz najlepiej. – Syriusz porzucił pretensjonalny ton i sam wytarł mi twarz ręcznikiem. – Źle się czujesz?
Nie wiedziałem nawet, co miałbym mu odpowiedzieć. Nie chodziło raczej o złe samopoczucie, ale o jakiś inny rodzaj problemu. Może za dużo pracowałem, za bardzo się przemęczałem, albo...
- Może powinieneś mieć więcej zajęć? – Syri dokończył myśl, o której nie mógł mieć przecież pojęcia. – Ostatnio tylko przesiadujesz z nami, coś tam poczytasz i dużo się nudziłeś. Twój organizm może nie być przyzwyczajony do nieróbstwa i musisz sobie znaleźć dodatkowe zajęcie dla odprężenia.
- Nie uważasz, że to głupie? – w sumie właśnie docierała mnie bezpodstawność tej tezy. Czy było to w ogóle możliwe, żebym miał czuć się gorzej tylko, dlatego, że mam za dużo wolnego czasu? A jednak odczuwałem potrzebę wypełnienia wszystkich moich dni pracą, czy to taką, czy tez inną. Nie ważne, czy miało chodzić o naukę, czy o zwyczajne czytanie. Czułem, że potrzebuję właśnie tego. Masy zajęć, sterty książek i masy pracy zarówno by dotrzymać kroku przyjaciołom, jak i by utrzymać swoje stopnia na wysokim poziomie. Moje życie było zbyt krótkie bym miał je marnować na zwyczajne leżenie.
- Uważam, że właśnie to ci dolega. – Syri złapał mnie za rękę i wyprowadził z łazienki do pokoju. Posadził na łóżku, podniósł moje nogi, zdjął buty, zrobił piramidę z poduszek, dodając kilka swoich, po czym ulokował mnie na nich, podał książkę otwartą na odpowiedniej stronie i uśmiechnął się zadowolony. – Tak lepiej, prawda? Brakuje ci tylko Fasolek Wszystkich Smaków, żebyś mógł się krzywić, gdy trafisz na niesmaczną. – wydawał się rozpierany energią, kiedy podszedł skocznym krokiem do Petera i wyrwał mu z rąk dopiero, co otworzone opakowanie Fasolek.
- Dla twojego dobra, Peter. – wtrącił James by uspokoić niezadowolonego blondynka, który chyba chciał protestować, czemu wcale się nie dziwiłem. Sam nie chciałbym by ktoś zabierał moje przysmaki. – Narcyza nie lubi, kiedy ktoś śmierdzi żabim skrzekiem, a właśnie czuję, że rozgryzłeś taką fasolkę. – czy okularnik mówił prawdę, czy też kłamał nie mogłem stwierdzić, ale postanowiłem jednak przebrać fasolki dzieląc je na beznadziejne, do przemyślenia i jadalne. Nie uśmiechało mi się trafić na jakieś paskudztwo, które sprawi, że mój obiad zwróci się wprost na książkę, którą będę czytał.
- Remus ma za dużo wolnego czasu i potrzebuje zajęcia. – wygadał się Black, a na pewno zrobił to specjalnie. Już ja wiedziałem, co chodziło mu po głowie i co przyjdzie na myśl przyjaciołom.
- Ale nie będę za was odrabiał zadań, pisał referatów, ani robił niczego podobnego. – zaznaczyłem uderzając lekko pięścią o stronnice pełne drukowanych liter tak miłych oku. – Sam sobie znajdę jakieś zajęcie, a wy wcale nie jesteście mi potrzebni.
Ich uśmiechy mówiły coś innego i nawet Sheva przyłączył się do tej jakże przerażającej sceny. Cokolwiek chodziło mu po głowie, na pewno nie było zgodne z moimi zasadami i planami. Z resztą nie przypominałem sobie, by miał jakieś problemy, czy żeby miał narzekać na coś szczególnie. Nie rozumiałem wiec, w czym miałbym mu pomóc, by zająć swój czas, a jemu ocalić kilka minut, czy godzin dodatkowo na zabawy.
James podszedł do mnie ze starannie zwiniętą mapą skarbu i wręczył mi ją z namaszczeniem, jakbym miał przejąć stery statku, jako jego najbardziej zaufany pomocnik.
- Ty możesz zauważyć coś, co ja przeoczę, więc w ramach leczenia twojej nudy zapewnię ci rozrywkę. Jestem taki łaskawy, prawda?
- Te fasolki możesz sobie wziąć. – domyśliłem się, o co mu chodzi i wysypałem na jego dłonie fasolki niewiadomego pochodzenia, które w ostateczności mógłbym skosztować, ale nie oczekiwałbym od nich cudów. Nie uradowałem może tym gestem Jamesa, jednak jego łakomstwo na wszystko, co należało do innych, a nie do niego, wzięło górę nad instynktem przetrwania. – Jesteście dziwnie mili... – dotarł do mnie nagle ten fakt. Oni nigdy nie bywali tacy uczynni, a to znaczyło, że podczas mojej nieobecności coś się stało. Spoważniałem i obrzuciłem każdego z nich po kolei bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem. Oni mieli coś na sumieniu, teraz byłem tego pewny. Musiałem tylko wydusić z nich, o co chodzi.
- I tak się dowiem. – podjąłem próbę mając nadzieję, iż poskutkuje. – Nie ukryjecie tego przede mną na długo, więc najlepiej od razu mi zdradźcie, co się dzieje.
- To nic takiego. – Peter wykręcał palce na wszystkie strony, a więc on, jako pierwszy postanowił wydać resztę. Sądząc po minach przyjaciół wcale ich to nie dziwiło, ale wściekali się, że był tak słaby i niemal bez walki postanowił ich sprzedać.
- Po prostu mieliśmy pecha. – James nadąsany rzucił się na swoje łóżko. – Nieszczęśliwy wypadek przy pracy, nie wiem, dlaczego trzeba robić od razu taką aferę.
Sheva pospieszył w wyjaśnieniem widząc, że nie ma już ratunku i ktoś w końcu musi ubrać w ładne słowa cały ten nieład, który zostawiali po sobie inni.
- James urwał ogon gargulca.
- Co?! – naprawdę byłem zaskoczony. To nie mały wyczyn urwać coś, co zazwyczaj jest bardzo twarde i przymocowane na stałe.
- Pociągnął, zaczął się irytować, że nie może odczytać inskrypcji, ani znaleźć właściwych run i ostatecznie jakoś go urwał. Akurat, kiedy Filch przechodził niedaleko. Wiesz, jakie on ma ucho do odgłosu pękania i innych takich... Wyszarpał nas i pech chciał, że trafił na McGonagall. Już ona się nami zajęła i teraz mamy wyszorować wszystkie zbroje i posągi na korytarzach. Zajmie nam to dobre dwa miesiące, na pewno! A tobie znowu się udało! – wytknął mnie palcem, co uświadomiło reszcie, że on ma racje. To już kolejny wypadek, gdzie ja unikam kary, a oni muszą się ze wszystkim męczyć tylko, dlatego, że moja szczęśliwa gwiazda znowu dała o sobie znać.
- Ty to zaplanowałeś, Remusie, prawda? – ich wzrok miażdżył mnie coraz bardziej, gdy zbliżali się jakby na komendę Pottera. – Bawi cię oglądanie nas pracujących, gdy ty się bawisz książeczkami, co?
Zanim zdążyłem się w ogóle usprawiedliwić rzucili się na mnie i zaczęli łaskotać bez litości. Byłem skończony i już wolałem szorować z nimi posągi.

3 komentarze:

  1. Remiemu znowu się upiekło xD Normalnie, chłopak w czepku urodzony xD Zresztą przy nim to raczej kara byłaby zniwelowana, bo kto by go posądził o jakiekolwiek formy dewastacji zamku xPJa też tak mam, że gdy nie ma zbyt wiele do odrabiania, czuję się wykończona... może to masochizm, ale lubię to uczucie zmęczenia po długich godzinach nauki xP

    OdpowiedzUsuń
  2. Remusik taki grzeczny to kto by go posądził o zniszczenie mienia zamku?Nikt! Takie to niewinne i słodkie.... Chłopak ma szczęście ^ ^ Syri się nie tłumaczył, więc ma u mnie plus. Chociaż jego brat jest słodszy, milszy, ale nie jest nim, więc to się jakoś wyrównuje! Wena!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kociaku, zapraszam na nowy rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń