niedziela, 6 lutego 2011

Tylko nie nuda!

10 września
- Jeeesień, liście spadają z drzeeeew, trawa się żółciiiii... – James czuł się gorzej niż zazwyczaj, a przynajmniej tak mi się zdawało, kiedy słyszałem jego jęki, gdy siedząc w Pokoju Wspólnym zajmowaliśmy się każdy swoimi sprawami. W sumie zawsze znalazłby się pretekst do wspólnego zajęcia, jednak wątpiłem by w tym stanie Potter był chętny do nauki. Nawet nie wiedziałem, co mu się działo. Zawsze był dziwny, ale raczej nie wył w sposób, jaki dziś sobie upodobał. Nie mogłem nawet skupić się na podręczniku transmutacji, kiedy po chwilowej ciszy znowu miał napad.
Przerwał nieudolne próby pobicia Syriusza w szachy i dziwnym, nieprzytomnym wzrokiem wpatrzył się w sufit.
- Sezon quidditcha się zbliżaaaaaa, niedźwiedzie szykują się do snuuuuu....
- Przestań już, Potter. Remus może wyć do księżyca, ale ty? Nie ugryzł cię przecież, wiem o tym aż za dobrze! – Black syknął dyskretnie, ale uśmiechnął się od razu przepraszająco, kiedy spojrzałem na niego znacząco. Wcale mnie nie bawiła jego uwaga, chociaż takie podejście do sprawy dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Już niejednokrotnie żartowali z likantropii pokazując tym, jak niewiele ich to obchodzi. Dzięki nim powoli sam zaczynałem mniej się tym przejmować, zapominać o dolegliwościach i uśmiechać się, kiedy poruszano temat wilkołactwa, co dawniej było przecież moim największym przekleństwem.
- Skąd wiesz, że nie ugryzł? – James wrócił do stanu normalności, jeśli kiedykolwiek był normalny. Jego usta wygięły się w ironicznym uśmiechu. – Może jednak mnie kąsał, co? Czujesz się niepewnie?
Moja głowa opadła czołem w sam środek otwartej na kolanach książki. To była przesada i doprawdy mogli podarować sobie ten ton wyraźnych aluzji do mojego związku z Syriuszem.
- J., nie ze mną te numery. Remus nie rusza zgniłego mięsa, ani padliny. To wilkołak, a nie hiena.
- Padliny?! – okularnik wstał z klęczek i postawił nogę na stoliku rozrzucając przy tym wszystkie stojące na szachownicy pionki. Miałem wrażenie, iż zrobił to specjalnie, ponieważ przegrywał z kretesem. – Jestem świeży jak wiosenne kwiaty!
- I zatęchłe zgniłki jesienią. – dodał cicho Sheva, który przykładnie zbierał porozrzucane szachy. – Zabieraj cuchnącą racicę z szachownicy. – zepchnął nogę Pottera i poskładał wszystko, jak należy. – I usiądź na tym swoim dumnym tyłku zanim ludzie zaczną się schodzić, żeby pooglądać twoje przedstawienie. Nie potrzeba nam widowni i tak każdy wie, że jesteś nienormalny. – niemal zsunął spodnie Jamesa z jego bioder, kiedy pociągnął za nie, by chłopak usiadł.
- Nie rozbieraj mnie przy ludziach! – J. klapnął na dywanie grzejąc plecy od ognia w kominku. – A teraz poważnie. Nie mogę wytrzymać tej bezczynności. Mam potrzebę robienia czegoś, czegokolwiek. Chcę szukać skarbu, śledzić tamtych chłopaków, nauczyciela astronomii, chcę, chcę, chcę! – zachowywał się jak dziecko.
- A ja chcę czegoś zupełnie innego. – Syri uśmiechnął się mrugając do mnie okiem. Klasnął w dłonie dwa razy, a na stoliku zmaterializowało się pięć kubków parującej gorącej czekolady. – Z pozdrowieniami od Skrzatów Domowych. Kiedy wy zajmowaliście się wszystkim i niczym, ja załatwiłem kilka rzeczy i oto one. Życzę smacznego. – sięgnął po jeden z kubeczków. Byłem trochę zaskoczony, że zaryzykował picie czekolady. Może i nie była najsłodszym z napojów, ale jednak miała w sobie pewną dawkę słodyczy. Miałem nadzieję, że chłopak nawykł po prostu do łakoci, ale szybko rozwiał wszelkie wątpliwości. Skrzywił się z głośnym „bleh!”, po czym podsunął mi kubek pod nos.
- Nie rozumiem, po co chciałeś czekoladę, skoro nie możesz jej pić. – objąłem kubek dłońmi uśmiechając się, gdy jego ciepło rozeszło się po całym ciele. Upiłem łyk gorącego napoju i od razu poczułem rozkoszne dreszcze przechodzące przez całe moje ciało. – Oj, nie wiesz, co tracisz. – pisnąłem rozpierany energią, jaką wypełnił mnie smak czekolady.
- Chciałem sprawdzić, czy nadal mnie to odpycha, czy już mi przeszło. – nadąsał się, a jego dłoń ścisnęła lekko moje kolano. Nikt raczej nie miał się nami interesować, gdy Evans nie było w Pokoju Wspólnym, więc mogliśmy pozwolić sobie na takie małe przejawy uczucia. Poza tym cudowny napój odpędzał ode mnie wszelkie smutki, strach i złe emocje. Kiedy go piłem miałem wrażenie, iż wszystko musi mi się udać, a Syriusz zacznie mnie całować, gdy tylko opróżnię kubek. Zawstydzony zarumieniłem się lekko, gdy uświadomiłem sobie, iż słodkości i przyjemność kojarzą mi się od razu z pocałunkami kruczowłosego.
Chłopak podciągnął nogi pod brodę, zrobił obrót rozpychając się przy tym trochę i zepchnął Petera na podłogę stopami. Całe szczęście blondynek nie zdążył jeszcze złapać za kubek czekolady, więc nic mu się nie stało, jeśli nie liczyć potłuczonego tyłka. Black zaś zadowolony z siebie rozłożył się na sofie z głową na moich kolanach i przekornym uśmiechem zadziornego dzieciaka, który właśnie pokonał całą rzeszę przeciwników. Coraz częściej zachowywał się samolubnie, co musiało być spowodowane moim rozpieszczeniem go. Zupełnie jakbym miał go wychować, ale zawiódł pozwalając mu na zbyt wiele. Z drugiej strony jego paniczykowata natura mogła wziąć górę nad zdrowym rozsądkiem, czy też plebejską uniżonością, jaką wcześniej emanował. Kiedy dokładniej o tym myślałem mogłem dojść do wniosku, iż Syriusz miał dwie twarze i nigdy nie wiedział, która będzie dominować w danym momencie. Raz był słodki i przytulaśny, innym razem zachowywał się jak władca świata, który góruje nad innymi pod każdym względem. Zastanawiałem się nawet, czy wytrzymam z nim długo, jeśli miałby częściej pokazywać mi tego panicza, który w nim tkwił, niż zwyczajnego chłopaka, który miał w sobie coś romantycznego.
- Kapnie mi z kubka i dostaniesz gorącym prosto w oko. – ostrzegłem patrząc w dół prosto w szare tęczówki pełne rozbawienia. Jakże potrafiło mnie irytować, kiedy Syriusz był taki pewny siebie i zarozumiały, chociaż nic jeszcze nie powiedział.
- Musisz, więc uważać żeby nic nie kapało. Oka nie podmuchasz i nie wycałujesz, a więc będę ślepy i skończę w Skrzydle Szpitalnym.
- To wcale nie jest śmieszne! – skarciłem go. Moja wyobraźnia działała bez zarzutu, wiec niemal widziałem, jak ciemna, gęsta i gorąca kropla ląduje na delikatnym oku chłopaka i czyni ogromne szkody w układzie nerwowym, jak i w każdej drobnej części układu wzrokowego. Aż przeszły mnie ciarki. Syriusz byłby wtedy na pewno nieodwracalnie ślepy na jedno oko i to z mojej winy. – Wstawaj! – rozkazałem, zaś on westchnął cicho i zasłonił oczy rękoma, jednak wcale się nie podnosił i chyba nie miał takiego zamiaru. Mogłem oczywiście, zrzucić go na ziemię, ale nie chciałem by się poobijał.
- Nie ma oczu, więc i nie ma zagrożenia. – powiedział niewyraźnie, ponieważ łokcie przysłaniały mi trochę usta. – Pij szybko i powiedz, kiedy skończysz.
- Bawcie się, ale ja muszę iść na umówione spotkanie. – James odstawił pusty kubeczek i przeciągnął się. To przypomniało mi, iż dzisiaj miał odebrać od Niholasa list do Evans, który miał nas przed nią uchronić. Skinąłem, więc głową z uśmiechem pełnym nadziei na powodzenie tego wszystkiego.
- Nie spartol niczego. – upomniał go Sheva i dźgnął Syriusza w udo. – Zaraz zaśnie, mówię wam. On zaraz będzie chrapał.
James widząc, że nie ma, co liczyć na wielkie pożegnania po prostu się oddalił, a my zostaliśmy w czwórkę zupełnie nie wiedząc, co dalej. Sączyłem swoją czekoladę, Syri chyba naprawdę planował krótką drzemkę, zaś Andrew i Peter rozłożyli na nowo szachownicę.
To była cisza przed burzą, z pewnością właśnie tak było. W prawdzie marnowaliśmy dopiero drugi tydzień roku szkolnego, ale wydawało mi się to małą wiecznością. Przez ten czas mogliśmy już odkryć nie jedną tajemnicę, coś przeskrobać, zająć się czymś niewątpliwie ciekawym. A jednak zamiast tego czekaliśmy bezczynnie aż nasze problemy się skończą i będziemy mogli działać. Miałem ochotę na wszystkie szaleństwa, jakie James wymyślił dla nas na ten rok, chciałem być w ruchu, poznawać lepiej szkołę. Musiałem uzależnić się od ciągłych wybryków przyjaciół i przejąć po nich pewne przyzwyczajenia, skoro siedzenie w jednym miejscu sprawiało mi trudność. Jeszcze tylko chwila i zacznie się nasza wielka przygoda na ten rok. Musiałem być tylko cierpliwy.

3 komentarze:

  1. ~Lirit Spenser6 lutego 2011 21:07

    Uwielbiam Twoją twórczość, Kirhan-sama. Po prostu nie mogę się bez niej obejść. Często jak mam zły humor to wkradam się w tygodniu na komputer i czytam stare lub nowe rozdziały. Są tak pięknie napisane, że mróz może się schować ze swoim kunsztem malowania kwiatów na szybie. Ty jesteś moją boginią, której po cichutku oddaję cześć. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.Twoja Wielka FankaLirit SpenserPS. Zastanawiałaś się już, do którego momentu będziesz pisać to opowiadanie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Remi tak bardzo zżył się z chłopakami, że przejął po części ich przyzwyczajenia i nawyki xDD A raczej Potterowskie, bo o on często coś wymyśla.. jego choroba jest zaraźliwa. ;DAle te ciągłe biegi spalają czekoladę Remiego, przez co chłopak może je spożywać bez obaw, o! xDNawet jeżeli są piątki, tu musisz pisać kolokwium? O_o To ja mam 4 z tej łaciny i prawdopodobnie będę zwolniona z egzaminu xD Mnie został jeden egzamin... choć 4,5 mam na wstępie, bo tyle dostałam z kolosa XDD To, czy dobrze odpowiem na pytanie profesora zaważy na ocenie... bo mogę mieć o pół mniejszą XDDU mnie nowy rozdział ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, wielka nuda panuje ale pewnie wkrótce zacznie się tutaj coś dziać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń