piątek, 22 kwietnia 2011

Biedny chory

30 października
W dniu nieszczęsnych wydarzeń Potter wrócił do dormitorium po dwóch godzinach i gromił wzrokiem każdego, kto tylko się nawinął. Zdążył chyba nawyknąć do swoich nowych zębów, ponieważ nawet bez nich trzymał usta dziwnie otwarte. Nie było mi jednak do śmiechu, kiedy miałem świadomość, że działałem w obronie własnej, a moje starania były spowodowane nachalnością przyjaciela. Także dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nakłamałem Syriuszowi. Dziwne, ale wcześniej naprawdę nie przyszło mi to do głowy. Zupełnie, jakbym sam nie wiedział, co robię. Tłumaczyłem sobie jednak swoje postępowanie przymusem. Gdyby Syri wiedział, co się dzieje, najpewniej pozbawiłby Jamesa wszystkich zębów, co uchroniłoby okularnika przed półmetrowymi siekaczami, ale tym samym przysporzyłoby kłopotów kruczowłosemu. Wybierałem mniejsze zło w postaci milczenia i szukania wymówek usprawiedliwiających mnie i Pottera. Tak, więc skończyło się na tym, że byłem obrażony na Jamesa, za naskarżenie na mnie do Pomfrey, zaś on dąsał się o to, że nie ostrzegłem go przed konsekwencjami mojego eksperymentu. Sheva i Peter trzymali języki za zębami, więc nie obawiałem się niczego z ich strony.
W takiej atmosferze mijały spokojne dni i już miałem nadzieję, że nasza „Smoczo Głośna Opieka Medyczna”, zapomniała o nałożonym na mnie i Syriusza areszcie, kiedy to otrzymałem liścik od Pomfrey, w którym wyraziła swoją wielką łaskawość zmuszając nas do pojawiania się w Skrzydle Szpitalnym dziś, nie zaś jutro, podczas obchodów Halloween. Wcale mnie to nie pocieszało, ponieważ Jamesowi należało się wszystko, co dostał, a teraz ja musiałem pokutować za to, że chciałem się go pozbyć. Zabawne, ale to wszystko było tak niesamowicie proste, iż nie do końca wiedziałem, jakich słów miałbym użyć, by wyrazić swoją złość i niesprawiedliwość, jaka mnie spotkała. Musiałem, więc z zaciśniętymi dłońmi i pokutną miną poddać się karze, za którą naturalnie James miał mi jeszcze zapłacić, w taki, czy inny sposób.
- Im wcześniej zaczniemy tym szybciej skończymy, prawda? – Syriusz przygotowywał się właśnie psychicznie do pracy, która z całą pewnością czekała na nas w Skrzydle Szpitalnym.
- Jesteśmy niemal na miejscu, więc pospiesz się z medytacją podwieczorku. W ogóle nie wiem, po co wziąłeś tę babeczkę. – co jakiś czas spoglądałem na chłopaka, który patrzył podejrzliwie na nadziewany łakoć trzymany w dłoni. Dobrze wiedziałem, że nie lubi słodyczy i nie miało mu się to szybko odwidzieć. Upierał się jednak przy zabraniu babeczki, która rzekomo była mu niezbędna w tej chwili.
- Fuj, ale dam radę. – rzucił nie słuchając mnie zbyt uważnie i wziął ogromny kęs ciasta z nadzieniem budyniowym. Krzywił się gryząc, ale pochłonął całość, po czym otrzepał się, jak pies po wyjściu z wody, i odetchnął z ulgą.
- I na co ci to było? – dręczyłem go chcąc wiedzieć, nie ukrywałem nawet, że kierowała mną ciekawość nie zaś troska o działającego wbrew sobie Syriusza.
- To mnie ma zahartować przed ciężką pracą, jaka nas czeka. – odparł rzeczowym tonem, jakby oceniał właśnie swoje możliwości w walce ze ślimakiem.
Nie odpowiedziałem, jako że nie wiedziałem, co w takiej chwili miałbym z siebie wykrztusić. Pogłaskałem go tylko z politowaniem po głowie i nie czekając na nic otworzyłem drzwi do pomieszczenia, gdzie czekała na nas pani Pomfrey. Kobieta była przygotowana, gdyż stała przed samymi drzwiami i ledwie uzyskała z nami kontakt wzrokowy, a już wskazała wymownie na leżące z boku środki czystości.
- Wyszorujecie mi pięknie całą podłogę. A później wypastujecie tak, żeby błyszczała. Nie radzę używać magii. Zadbałam, by się wam tego odechciało, jeśli postanowicie oszukiwać. – nie miała litości. – Zabierajcie się do pracy od razu! – rozkazała ostro i już jej nie było. Zniknęła w swoim niewielkim gabineciku zostawiając nas z naprawdę wielką salą pełną łóżek, z czego, jak zauważyłem po chwili, tylko jedno było zajęte.
- Zawsze to jakieś towarzystwo. – usłyszałem głos spod pościeli około dwadzieścia metrów od nas. Wynurzyła się stamtąd głowa pokryta ciemnymi gęstymi, falowanymi włosami, a następnie powitało nas rozbawione spojrzenie oczu zza kwadratowych okularów. Potrzebowałem chwili, by przypomnieć sobie skąd znam tę osobę.
- Przecież to... – zawahałem się. Nawet, jeśli teraz bracia różnili się od siebie włosami, ja nadal potrafiłem mylić ich imiona. – Karel? – zapytałem bardziej, niż stwierdziłem, a chłopak uśmiechnął się kiwając głową dla potwierdzenia mojego poprawnego strzału. Jakoś nie potrafiłem zapamiętać, którego z nich wyróżniają krótkie włosy. Zupełnie, jakbym nie był w stanie dopasować cechy do imienia, co miało miejsce tylko w przypadku tych braci.
- Co ty tutaj robisz? – Syriusz pociągnął mnie bliżej łóżka, w którym leżał nasz znajomy i wręczył mi szmatę oraz wiadro z wodą. On uklęknął na podłodze po jednej stronie, a mi zostawił miejsce z drugiej. Nie trudno było zgadnąć, iż jego zdaniem mycie można zacząć od najbardziej interesującego miejsca, jakie mieściło się w pobliżu jednego z bliźniaków.
Zamoczyłem swoją szmatkę w pachnącej, ciepłej wodzie, po czym z plaśnięciem rzuciłem nią o podłogę przede mną i wpatrując się w znajomego udawałem, że szoruję podłogę. Zawsze była to jakaś wymówka, byleby nie narazić się Pomfrey bardziej niż dotychczas. Nie potrzebowałem przecież więcej kar niż miałem.
- Leżę, nudzę się i choruję. – padła prosta odpowiedź. – Czasami ludzie muszą sobie poprzesadzać, więc uziemili mnie tutaj. Raz mi się zasłabło i już problem. – Karel westchnął ciężko. – Mój brat dodatkowo wszystko wyolbrzymia i teraz muszę robić badania, by on pozwolił mnie wypuścić. Nadopiekuńczość prowadzi do zguby. – zażartował. – Pewnie będę miał grypę, ale jak widzicie musze siedzieć sam jeden w tych czterech ścianach. Skrycie liczyłem na to, że ktoś również tutaj wyląduje.
Nie dało się zaprzeczyć, że coś musiało się stać. Chłopak był blady i chociaż nie zmienił się bardzo, to wydawało mi się, że wyglądał starzej, niż kiedy widziałem go ostatnio. Nie ulegało wątpliwości, że coś było z nim nie w porządku i trzeba było się nim zająć.
- Przez najbliższy czas pewnie będziemy cię odwiedzać. – Syri postąpił podobnie jak ja, udając mycie, a ledwie to zrobił coś zaczęło dobijać się do okna niedaleko. Była to sowa ze Świętego Munga, którą poznałem po czerwonym krzyżu na białym brzuchu.
Wystarczyło, że uchyliłem jej okno, a przecisnęła się przez szparę i nie czekając podfrunęła do drzwi małego gabinetu, które otworzyły się wpuszczając sowę do środka. Byłem bardzo ciekaw, co takiego się działo.
Chciałem podjąć dalszą rozmowę z Karelem, kiedy Pomfrey wyskoczyła z pokoiku ze śmiertelnie poważną miną.
- Remusie, Syriuszu, wezwę was innym razem. – przemówiła, na co Karel pobladł jeszcze bardziej. Teraz wydawał mi się niemalże przezroczysty. – Bardzo mi przykro, ale nagle coś mi wypadło i muszę was odesłać. Przy okazji, wracając do siebie, zawołajcie mi Thomasa Mares. Jeśli zajdzie potrzeba przekażcie, komu trzeba, że czekam na niego tutaj. – powiedziała wyraźnie chcąc się nas pozbyć. To nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Sprawa musiała dotyczyć Karela i była na tyle poważna, że nie miała dotrzeć do uszu osób nieupoważnionych.
Chociaż poza czystą znajomością nic więcej nie łączyło mnie z bliźniakami, to czułem, że obawiam się tego, co właśnie musiało wyjść na jaw dzięki korespondencji ze Świętym Mungiem. Nie wątpiłem nawet, że w takich okolicznościach szkolna pielęgniarka zapomni całkowicie, o czymś tak mało znaczącym jak kara za powiększenie zębów koledze.
- Idźcie już, a ja poskładam to wszystko. – pogoniła nas, więc nie czekając zbyt długo pożegnaliśmy się z kolegą i przebierając szybko nogami wyszliśmy ze Skrzydła Szpitalnego. Postanowiliśmy się rozdzielić, by w ten sposób znaleźć szybciej Thomasa, który mógł być wszędzie. Ja miałem sprawdzić bibliotekę, zaś Syri poszukać na korytarzu kogoś, kto mógłby znać drugiego z bliźniaków, by przekazać mu wiadomość, lub chociaż wiedziałby gdzie on jest.
W takich chwilach żałowałem, iż nie znam większej ilości przydatnych zaklęć, które mogłyby ułatwić mi szukanie. Był to wystarczający powód by zmusić mnie do większego wysiłku i zachęcić do cięższej pracy zarówno w tej chwili, jak i w przypadku nauki. Bezsilność była dla mnie największym przekleństwem, które od zawsze mnie męczyło.

3 komentarze:

  1. No, toś mnie zaintrygowała.Z niecierpliwością czekam następnej notki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Karel nie tylko jest zbyt blady, nie odżywia się odpowiednio, to jeszcze odwinął jakiś numer? Thomas powinien go przełożyć przez kolano i sprać, kurcze, no! Skoro Pomfrey nie wyglądała na specjalnie spokojną, to Karelowi musi dolegać coś poważnego... ale obym się myliła.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm... czyżby z Karelem to była większa sprawa? Oby to nie było nic poważnego..

    OdpowiedzUsuń