środa, 27 kwietnia 2011

Problemik

31 października
Jak co roku Halloween miało być obchodzone z wielkim szykiem i pełnią radości płynącej z tego święta. Żałowałem tylko, iż nie mogłem dotrzeć do Thomasa Mares, by dowiedzieć się, co z Karelem. Nie mogłem pokazać się w Skrzydle Szpitalnym i przypomnieć Pomfrey o niesłusznej karze za zniekształcenie Pottera. Miałem wielką nadzieję, iż podczas uroczystej kolacji będę w stanie wychwycić Puchona w tłumie. Syriusz zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku i na pewno nie musimy się martwić o znajomych. W końcu jak dotąd dawali sobie radę bez nas. Miał rację, ale nie łatwo było mi przestać myśleć o czymś tak dla mnie istotnym. Znajomość z kimś wystarczała w zupełności bym uważał tę osobę niemal za przyjaciela. Może było to zgubne, ale przynajmniej mogłem czuć się dobrze we własnej skórze.
Moje plany na dzisiejszy dzień były niebywale proste – zajęcia, odpoczynek i ucztowanie. Nie przewidywałem żadnych zmian w moim jakże nieskomplikowanym grafiku uznając, iż odrobina odpoczynku każdemu może się przydać. Nie był to może mój pogląd, jednak sprawdzał się, gdy chciałem pozbyć się zbytniej kurateli przyjaciół, którzy wymuszali na mnie pomoc przy swoich zadaniach.
Zadowolony opuszczałem Wielką Salę po obiedzie, kiedy zatrzymała mnie McGonagall. Już na wstępie było widać, iż chce mnie o coś poprosić. Wysłałem, więc Syriusza przodem, a sam zaczekałem na nauczycielkę, by zbliżyła się do mnie. Jak każde nieoczekiwane zdarzenie, także i to obudziło moją niepewność. Tym bardziej, iż zaraz za nią podążał J.
- Remusie, mogłabym cię prosić, byś przypilnował Pottera, kiedy będzie dekorował Wielką Salę? Nie pozwolę by ktoś na moich zajęciach bezkarnie składał kiepski wulkan z papieru. – spojrzała karcąco na okularnika, który udawał wielką skruchę. – Mam wystarczająco wiele na głowie i nie mogę jeszcze pilnować tego bezczelnego lenia, a wiem, że ty spiszesz się na medal. – pochwaliła mnie, jakby planowała tym wymóc na mnie zgodę.
I tak nie mogłem jej odmówić, nie mając żadnej wymówki, która pozwoliłaby kobiecie na zmianę strażnika dla Pottera. Nie mogłem jej także wyznać, że moje układy z Jamesem są dosyć napięte. Wolałem sobie nie wyobrażać, jak zareagowałabym, gdybym powiedział, iż chłopak uczynił mnie obiektem swoich romantycznych, czy też mniej romantycznych, uczuć.
- Oczywiście, że go przypilnuję. Proszę się nie martwić. – uśmiechnąłem się udając entuzjazm. Gdybym mógł cofnąć czas udawałbym, iż nie dostrzegałem wcale wymownych gestów nauczycielki nakazujących mi zaczekać na nią chwilę. Teraz miałem na głowie największe zło Hogwartu, które na domiar złego dziwnie się do mnie uśmiechało.
- Przyjdę cię skontrolować, Potter. – McGonagall z powagą wręczyła mi kartkę z planem dekoracji. – Wszystko ma wyglądać identycznie i nie obchodzi mnie, jak on to zrobi. Nie pomagaj mu, Remusie. – wyszła zaraz potem spiesząc się gdzieś.
- I zostaliśmy sami... – rzucił James melodyjnym głosem.
Od razu wyjąłem różdżkę i wycelowałem w niego nie siląc się wcale na subtelność. Wiedziałem, aż za dobrze, jak ciężko jest się go pozbyć, więc nie próbowałem nawet używać żadnych argumentów poza siłowymi.
- Dwa metry ode mnie, albo skończysz nie tylko z króliczymi zębami. Będziesz miał także puchaty króliczy ogonek w spodniach, jeśli wiesz, gdzie dokładnie ci go dopasuję. – syknąłem. Naprawdę byłem do tego zdolny, a Potter musiał się tego domyślać. – Jeden fałszywy ruch i skończysz, jako impotent na całe życie, zadbam by tak było!
James w pośpiechu zasłonił dłońmi swoje krocze.
- Nie mówisz poważnie...
- A chcesz się przekonać? – uniosłem brew by nadać sobie więcej nonszalancji.
- Gdybym użył Zaklęć Niewybaczalnych nie musiałbym się martwić, że coś mi zrobisz. – mruknął pod nosem i poprawił okulary. Nadąsany odwrócił się z zamiarem wykonania swojej pracy.
- Gdybyś to zrobił byłby to koniec naszej przyjaźni. – podpowiedziałem szczerze. Wątpiłem, by Potter był zdolny do podobnej głupoty, ale taki pomysł musiał zrodzić się w jego zdesperowanym umyśle. Dlatego właśnie chciałem zapobiec wszelakiemu rozwojowi jego mało bezpiecznych pomysłów. – Teraz może nie jest idealnie, ale jednak nadal się przyjaźnimy, prawda? Gdybyś spróbował wykonać swój ruch używając Zaklęć od razu wykreśliłbym cię z listy znajomych i naskarżyłbym, komu trzeba. Jestem miły, ale do czasu. Sam się o tym przekonałeś. Z wilkołakami się nie zadziera. – powiedziałem zanim pomyślałem. Zrobiło mi się strasznie głupio, ponieważ powróciła obawa, iż jednak przyjaciele odwrócą się ode mnie uznając za niebezpiecznego. Mieliby rację, ale do tej pory lekceważyli wszelkie konsekwencje znajomości z kimś takim, jak ja.
- Niebezpieczny? – J. prychnął lekceważąco i właśnie używając zaklęcia starał się powiesić ozdoby. Szło mu to mozolnie, ale musiał odpokutować zabawy na transmutacji. Liczyłem na to, że czegokolwiek się dzięki temu nauczy. – Ty atakujesz tylko, kiedy jesteś do tego zmuszony. Gdyby każdy wilkołak był taki nie musielibyście obawiać się tego, kim jesteście... Remi, pomóż! – tupnął nogą. Właśnie halloweenowy wieniec spadł na ziemię, ponieważ J. nie trafił na gwoździk zawieszony na jednej ze ścian.
- To twój obowiązek, nie mój. – wzruszyłem ramionami nieczuły na jego nieme teraz błagania.
Slughorn pojawił się w Wielkiej Sali zupełnie niespodziewanie. Wystraszyłem się widząc ruch z boku i z ulgą przyjąłem fakt, że to tylko nauczyciel eliksirów. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale kamień spadł mi z serca. Niedaleko miejsca, w którym stałem mężczyzna zaczął intensywnie czegoś szukać. Chciałem już zapytać, czy nie potrzebuje pomocy, kiedy ten podniósł się z klęczek gwałtownie, przez co potrącił ręką wielką zbroję. Topór, który trzymała poluzował się w uścisku żelaznych palców. Cała rękawica zbroi nagle oderwała się od reszty i wraz z potężną bronią runęła w miejsce, w którym stałem. Odskoczyłem w ostatniej chwili, ale nie zdołałem już stanąć dobrze na nogach. Przewróciłem się czując ból w kostce. Przez chwilę obawiałem się, że jednak nie zdołałem umknąć przed toporem, ale uspokoiłem się, gdy dostrzegłem, że moje ciało jest w jednym kawałku.
- Ależ się wystraszyłem! – Slughorn trzymał dłoń na sercu. – Nikomu nic się nie stało? – chyba nie do końca pojmował, że sam stanowił największe niebezpieczeństwo dla otoczenia.
Pomagając sobie rękoma podniosłem się na nogi i syknąłem ponownie odczuwając intensywny, przeszywający ból w nodze. Byłem pewny, że moje kości nie zostały naruszone, dzięki wilczej wytrzymałości, ale coś było nie tak i sam niewiele mogłem zdziałać.
- Chyba skręciłem kostkę. – podjąłem się próby skakania na jednej nodze, ale z trudem utrzymałem równowagę. Zdenerwowanie nie opuściło mnie jeszcze, wiec czułem się tak, jakbym był cały wykonany z owocowej galaretki. Moje kolano mogło w każdej chwili ugiąć się pode mną i skończyłbym bardziej potłuczony.
James znalazł się przy mnie, kiedy tylko dotarło do niego, co właściwie miało miejsce. Objął mnie ramieniem i uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem.
- W tej chwili twoje groźby mogę chyba zignorować, co? – schylił się ze mną po różdżkę, która wypadła mi z ręki i oddał mi ją z pełnym zaufaniem. Potrzebowałem jego pomocy, a to na nowo wyzwoliło w nim naturę łowcy, chociaż był na tyle taktowny, by nie wykorzystywać mojej chwilowej słabości.
Przy jego pomocy powoli przemieszczałem się w jedynym w tej chwili stosownym kierunku i nie miałem wpływu na nic. Adrenalina w dalszym ciągu wypełniała mój organizm, chociaż pozwoliła mi odczuwać ból i znałem swoje ograniczenia. Prawdę powiedziawszy wszystko wydarzyło się tak szybko i niespodziewanie, iż musiała minąć zapewne godzina, zanim mój umysł oczyści się, a krew zacznie krążyć w żyłach normalnie.
W moich myślach pojawiało się teraz tylko jedno – Skrzydło Szpitalne. Musiałem upewnić się, czy moja diagnoza była prawidłowa, a ponadto nie pogardziłbym jakimś wywarem dla uspokojenia nerwów. Miałem złe przeczucie, co do zaistniałej sytuacji, a pani Pomfrey z pewnością potrafiłaby rozwiać wszelkie moje wątpliwości, dodać otuchy i uspokoić mnie zanim zacząłbym panikować niepotrzebnie. Wewnętrznie byłem roztrzęsiony i oszołomiony. O tym nikt nie musiał mnie zapewniać. Odwykłem już od dawnych przyzwyczajeń i ciągłej czujności, a to było powodem, dla którego teraz czułem się jakbym był kimś zupełnie innym.

3 komentarze:

  1. Slugy jak na nauczyciela, jest strasznie niefrasobliwy.Powinni te zbroje przyspawać na stałe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Pottera, dałbyś se spokój, a nie biednego Remiego dręczysz. Ja chcę żeby sie Syriusz dowiedział, bo jestem strasznie ciekawa jego reakcji ;D hm.. i ciekawe, co tam u Ryo słychać? I u Olivera? ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahaha, ojj taak, największe zło Hogwartu doczekało się największego ślamazary xD Dobrze, że ten topór nie zetknął się z Remim, bo nie dość, że on jest pewnie ciężki, to kto wie, czy nie naostrzony, a Remi z jedną nogą to nie Remi xD Zresztą Potter mógłby go sobie darować, a chwil rozśmieszania przez jego pomysły bym sobie nie podarowała.

    OdpowiedzUsuń