czwartek, 14 lipca 2011

Gorzej...

8 grudnia
Wylegiwanie się na łóżku z bardzo cienkich i ostrych szpilek nie należy do przyjemności, a potworne wrażenie potęgowane bólem głowy jest już prawdziwą udręką. W moim przypadku musiałem dodać jeszcze niewyobrażalny ból wszystkich mięśni ciała, mdłości i sam już nie byłem w stanie zliczyć, co mi dolegało. Wiedziałem tylko jedno – byłem bliski omdlenia, a jednak nie mogłem odpłynąć.
Mrok, który mnie otaczał pozwalał na skupienie wzroku, zebranie myśli, które kołatały w głowie, jakby kowal wytwarzał je z bardzo twardego metalu mając warsztat wewnątrz mojej czaszki. Byłem wdzięczny Niebiosom za spokój, ciszę i ciemność, w których tonąłem.
Moje wnętrzności przewróciły się gwałtownie, kiedy moje ciało nagle zostało podniesione do pionu. Poczułem, że stoję o własnych siłach, że moje członki zupełnie nie są zależne od umysłu. Przez krótką chwilę zakręciło mi się dodatkowo w głowie i nagle poczułem się odrobinę lepiej.
Stałem pośrodku bezkresnej przestrzeni, czarnej jak skrzydła kruka i chociaż marzyłem o zamknięciu oczu to było to niemożliwe. Wpatrywałem się w kojący mrok tak długo, że nagle zaczął zmieniać kształty, jaśnieć w niektórych punktach. Nie czyniąc nawet kroku znalazłem się bliżej anomalii, która niespiesznie stawała się materialna.
W mgnieniu oka otoczył mnie krąg podobnych zjawisk, a każde zdawało się przybierać inną postać. Nie miałem pojęcia ile czasu minęło, kiedy wszystko stało się dla mnie jasne. Barwne wiry, które do tej pory nie miały większego sensu okazały się być ludźmi, których znałem. Camus, Fillip, Michael i Gabriel, Syriusz, nawet Sheva. Do mojej świadomości nie docierało nic poza obrazami, które widziałem.
Mimowolnie zacząłem przyglądać się znajomym uważniej, zwracałem szczególną uwagę na pewne aspekty ich wyglądu, jakbym korzystał z matrycy, która wskazywała mi wszystko to, co miało jakieś znaczenie. Ta analiza sprawiła, iż w pierwszej kolejności rzucił mi się w oczy strój i wyposażenie Camusa. Ubrany w ciemny strój mężczyzna uśmiechał się dziwnie, jakby niebezpiecznie. U pasa miał kuszę, przez pierś przewieszona została kabura z masywną, srebrną bronią. Do ud przypięte miał pasy z kołkami i dodatkową bronią. Przez chwilę nie mogłem uwierzyć, że naprawdę mam przed sobą nauczyciela latania. Nie, on nie był profesorem, ale łowcą... Obok niego stał Fillip. Chłopak wydawał się bledszy, jakby jego miodowa skóra z jakiegoś powodu straciła kolor. Kiedy się uśmiechnął jego oczy rozbłysły czerwienią i obnażył wampirze kły.
Miałem wrażenie, że w mojej głowie oś rozbłysło. Sprawiło mi ból, a jednocześnie pozwoliło pojąć, iż w przeciągu chwili dane mi będzie oglądać sceny, które w jakiś sposób mną wstrząsną. Zaledwie zdołałem sformułować tę myśl, a zaczęło się.
Fillip ze zwykłą dla siebie delikatnością odwrócił się w stronę swojego kochanka. Ufny i w pewnym stopniu bezbronny pocałował go. Ze swojej strony mężczyzna wsunął dłoń w jego włosy, zsunął ją na kark, który masował subtelnie, a jednak niespodziewanie palce zakleszczyły się boleśnie na szyi Fillipa. Chłopak miauknął z bólu niczym maltretowany kociak. Camus płynnym ruchem sięgnął po kołek i wbił go głęboko w ciało kochanka.
Chociaż wiedziałem, że to fikcja czułem, jak moje serce ściska przerażenie, jakby przybrało postać dłoni miażdżącej ten jakże ważny organ.
Moje otoczenie jakby zatoczyło krąg i przed moimi szeroko otwartymi oczyma pojawili się dwaj Ślizgoni. Nie dostrzegłem w nich niczego szczególnego do chwili, kiedy coś zaczęło się dziać z Michaelem. Chłopak upadł, a jego ciało zaczęło się zmieniać, by po chwili stał się wielkim wilkiem, który podniósł się na tylne łapy i zaledwie jednym machnięciem przednich powalił na ziemię Gabriela zaczynając na nim ucztować. Jego zakrwawiony pysk wykrzywił się w bólu, kiedy coś ugodziło w jego plecy. To Camus strzelił do niego srebrną kulą z jednego z pistoletów, które miał przy sobie.
Cisza tych scen zaczynała mnie przerażać. Obraz przesuwał się przed moimi oczyma, jednak żaden dźwięk nie docierał do moich uszu. Mogłem go sobie jedynie wyobrażać. Nie byłem w stanie się poruszyć, ani nawet mrugać, nie krzyczałem, chociaż miałem na to ochotę, a silny uścisk żalu wydawał się boleśnie miażdżyć moją krtań.
Syriusz i Andrew zbliżyli się do mnie uśmiechnięci, ale zmienieni. Wpatrywałem się w ostre kły, które pokazali podchodząc coraz bliżej. Otulili mnie ramionami, a ich zęby wbiły się w moje ciało. Nie czułem bólu, a jedynie zakręciło mi się w głowie. Ich ciała zaczęły mi ciążyć, usłyszałem przeraźliwy pisk, wiedziałem, że umierają, że Camus strzelił do nich z kuszy, a ja nie mogłem zakryć uszu by, chociaż stłumić okropny dźwięk. Jakimś sposobem zamknąłem oczy, jakby w nadziei, że to zniweluje pisk. Wszystko ustało równie szybko, jak wcześniej się pojawiło.
Uniosłem powieki i jasność boleśnie dała mi się we znaki, jakby ktoś sypnął mi piachem w oczy. Leżałem na twardej ziemi, pośród rozkopanych, śmierdzących i brudnych szmat. Podniosłem się rozglądając. Nie wiem gdzie się znalazłem, chociaż miałem podstawy sądzić, że jest to jakaś podziemna kryjówka większej grupy osób. Gdzieś z oddali dochodził głos, który wydawał się mnie przyzywać. Podążyłem w tamtą stronę nie rozróżniając nawet słów, a jednak wiedziałem... Nawoływania do rewolty.
W jasnym pomieszczeniu kłębiła się ludzka masa wrzeszcząca w niebo głosy dla poparcia słów przemawiającego. Wystarczyło, że rzuciłem okiem w stronę podwyższenia, a rozpoznałem stojącego tam człowieka – Greyback. Za jego plecami wisiały zdjęcia, które rozpoznałem, gdy tylko podszedłem bliżej do podium. Przedstawiały znane mi osoby, jak Syriusz, Dumbledore, James, a także kilkadziesiąt innych, których zupełnie nie mogłem skojarzyć. Większość z nich przekreślona była czerwonym pisakiem, co oznaczało, iż zostały zabite.
Greyback wyjął z kieszeni gruby, czerwony flamaster i z satysfakcją skreślił Blacka i dyrektora. To wzbudziło ogólny entuzjazm, a mnie przyprawiło o dodatkowe mdłości, kiedy w ciemnym kącie pomieszczenia dostrzegłem leżące zwłoki moich przyjaciół. Ulegały już rozpadowi, były w połowie zjedzone przez liczne białe larwy, które pokrywały resztki ich gnijących ciał. Ich krew już dawno zakrzepła, a organy wewnętrzne wypadały przez nieistniejący brzuch.
Krzyknąłem przerażony, szarpnął mną odruch wymiotny i znowu poczułem tępy ból, nieznośne pulsowanie czaszki. Zacząłem wymiotować, czując jak ktoś podtrzymuje moją głowę. Dopiero, kiedy nieprzyjemna i bolesna dla całego ciała dolegliwość ustała zdołałem otworzyć oczy.
Byłem w skrzydle Szpitalnym. Nie potrzebowałem rozglądać się uważnie by rozpoznać charakterystyczne łóżka. Pani Pomfrey wmuszała we mnie jakiś płyn i mówiła do siebie relacjonując mój stan. Pamiętałem niewiele z tego, co miało miejsce do tej pory. Była pełnia, przemieniłem się, a reszta została osnuta cieniem tajemnicy, niepamięci. Cokolwiek się stało wiedziałem, że musiało się wydarzyć podczas przemiany, lub zaraz po niej.
- Jesteś przytomny? – kobieta skierowała pytanie do mnie, chociaż nie widziałem wyraźnie jej twarzy. Chciałem skinąć, lub chociaż odezwać się potwierdzając, a jednak to sprawiło, że zakręciło mi się w głowie i niemal zwymiotowałem raz jeszcze. Uniosłem wyżej powieki i opuściłem je, by, chociaż w ten sposób dać jej znać, że słyszę, co do mnie mówi, że jestem obecny, chociaż mój stan wydawał się wskazywać na coś innego.
Coś przyjemnie zimnego spoczęło na mojej głowie sprawiając wielką ulgę. Nie miałem sił dłużej walczyć z zamykającymi się powiekami. Pozwoliłem im opaść i tylko przysłuchiwałem się krzątaninie kobiety, której przysporzyłem tak wiele kłopotu. Przez chwilę poczułem skurcz strachu, że sprowadzi kogoś ze Świętego Munga, że mnie zabiorą, wyrzucą ze szkoły, że wszystko się skończy, a ja nigdy więcej nie spotkam przyjaciół.
To sprawiło, że znowu poczułem mdłości, gwałtownie przechyliłem ciało za łóżko i zwymiotowałem. Ponownie poczułem uścisk na skroniach i zrozumiałem, że to Pomfrey pomaga mi dzięki temu zabiegowi. Wydawało mi się, że to właśnie jej zdecydowany uścisk pomaga mi i sprawia, że głowa pulsowała mniejszym bólem niż gdyby jej przy mnie nie było.
Byłem zmęczony i tylko połowicznie przytomny, kiedy kobieta podała mi kolejny napój i życzyła dobrego snu.

1 komentarz:

  1. Przemiany Remiego są coraz gorsze... a jego stan zdrowia tuż po pełni też nieszczególnie sprawia dobre wrażenie... Może Remi wyczuwa jakieś niebezpieczeństwo? Albo... no nie wiem... dorasta, więc przyjmuje na barki większy ciężar wilkołactwa? Remutek... Remcio kochany, że tez on musiał trafić na tak paskudnego wilkołaka xD

    OdpowiedzUsuń