niedziela, 17 lipca 2011

Kartka z pamiętnika CXXXII - Syriusz Black

Remus leżał w Skrzydle Szpitalnym od dwóch dni, a wiedźma Pomfrey nie pozwalała nam go nawet odwiedzić. Pilnowała drzwi, jak sęp padliny, przez co dostanie się do środka cichcem było wykluczone. Z tego właśnie powodu potrzebowaliśmy dobrego planu, który jednak nie byłby najtrudniejszy. Im bardziej skomplikowany plan tym większa jego zależność od niewiadomych, które wszystko mogłyby zrujnować.
Z tego właśnie powodu spędzałem więcej czasu nad obmyślaniem dobrego sposobu niż nad nauką. Ostatecznie jednak postanowiliśmy wspólnie wykorzystać Pelerynę Jamesa i perfekcję w opowiadaniu kłamstw Shevy. Niejednomyślnie ustaliliśmy, że to ja powinienem zakraść się do Remusa. Andrew miał wątpliwości, co do tego, czy jako chłopak złotookiego mam większe prawo do spotkania niż on. Ostatecznie został przegłosowany dzięki Jamesowi, jako że Peter wstrzymał się od głosu.
W ten właśnie sposób trafiłem wraz z Shevą i czającym się za rogiem Potterem pod Skrzydło Szpitalne i nie zwlekając, by nie wzbudzać podejrzeń zaczęliśmy realizację naszego wielkiego planu odwiedzin u Remusa. Wcześniej chcieliśmy spuścić się po linie z okna ponad Skrzydłem, jednak zrezygnowaliśmy z tego, gdyż śnieżyca za oknami mogłaby pokrzyżować nam plany i doprowadzić do tragicznego w skutkach upadku.
Wystarczyło, że Andrew zapukał dwa razy w drzwi, a te otworzyły się gwałtownie.
- Mówiłam, że nie wolno go odwiedzać! – wrzasnęła na powitanie Pomfrey. – Wydobrzeje, wróci! – rozejrzała się podejrzliwie w koło, jakby oczekiwała, że zaatakujemy ją i siłą wedrzemy się do środka.
- Jestem sam, więc może mnie pani wpuści? Będę cicho i nikomu nie powiem, że pozwoliła mi pani go zobaczyć. – blondyn wkroczył do akcji, a ja czekałem pod Peleryną Niewidką w pobliżu, jako że kobieta zagradzała drzwi, by nikt się nie przecisnął.
- Jeden, czy setka żadna różnica. Nie ma odwiedzin! On musi wypoczywać, a ty powinieneś zająć się swoimi sprawami. – nadal była czujna i spoglądała od czasu do czasu na boki, jakby wcale nie ufała w szczere zamiary chłopaka. – Nic tu po tobie, uciekaj. – warczała dalej.
- Ale, co mu jest?
- Mówiłam wam już! Za każdym razem pytacie o to samo, nagle miało się coś zmienić?! – była rozwścieczona, co nie wróżyło dobrze naszym zamiarom. – Zjadł coś niewłaściwego i przytruł się. Nic mu nie będzie, ale musi tutaj poleżeć i nabrać sił!
- Więc dlaczego nie mogę go zobaczyć?
- To zaraźliwe!
- Zatrucie? – mina Shevy chyba uświadomiła kobiecie, że jej sposób nie należał do najlepszych i teraz musiała wybrnąć jakoś z tej sytuacji, jednak chłopak postanowił jej to ułatwić zmieniając temat. Wierzyłem, że wie, co robi. – Chcę go, chociaż zobaczyć. Tylko tyle. Nie muszę wchodzić. Stanę przy drzwiach i popatrzę z daleka, proszę! Daję słowo, że nie ruszę się z miejsca, będę stał na palcach i patrzył. Nic więcej. – mówił w kółko, a z niezadowolonego wyrazu twarzy Pomfrey wnioskowałem, że ma go serdecznie dosyć. – Może mnie pani trzymać! O! Pani mnie będzie trzymać, a ja będę tylko zaglądał. Chcę tylko go zobaczyć. Martwimy się z chłopakami. Remus jest naszym przyjacielem. Nie to nie! – prychnął w końcu blondyn i zrobił urażoną minę. – Zapytam profesora Slughorna o szczegóły, bo to jemu miał pomagać, kiedy coś mu się stało. – odegrał to przekonywująco, jako że wcielił się już w rolę nadąsanego dziecka i do tego też przyzwyczaił kobietę. Dumnie wyprostowany z widoczną na twarzy determinacją odwrócił się i pomaszerował byle dalej od drzwi Skrzydła Szpitalnego.
Obserwowałem reakcję Pomfrey, która wydawała się zaniepokojona. Slughorn nie należał do specjalnie rozgarniętych profesorów, więc mógł w każdej chwili zaprzeczyć jakoby Remus był u niego tamtej nocy, a to wzbudziłoby podejrzenia.
- Poczekaj! – kobieta odsunęła się nieznacznie, jednak na tyle, że mogłem na czworakach wcisnąć się do środka. Wykorzystałem, więc okazję i znalazłem się wewnątrz pomieszczenia zanim szkolna lekarka zajęła swoje poprzednie miejsce. – Dobrze, pozwolę ci popatrzeć, więc nie zawracaj niepotrzebnie głowy profesorom. Mają wystarczająco dużo własnych kłopotów.
Zostawiłem ich samym sobie i podczołgałem się do łóżka, na którym leżał śpiący Remus. Był blady, miał sine podkowy pod oczyma i popękane usta. Zaniepokoiłem się nie na żarty. Do tej pory przemiany męczyły go, ale nigdy nie zdarzyło się coś takiego. Zaczynałem mieć wątpliwości, co do tego, czy naprawdę wszystko z nim dobrze i zastanawiałem się, czy aby na pewno kobieta kłamała. Może Remusowi rzeczywiście coś zaszkodziło, a pełnia była tylko przypadkową niedogodnością, która wszystko skomplikowała?
Drzwi pokoju zamknęły się, co znaczyło, że Sheva już się napatrzył i miał dać spokój Pomfrey. Teraz byłem uwięziony w miejscu, do którego chciałem się dostać od dwóch dni, ale przyjaciele mieli jakiś pomysł, jak mnie stąd wydostać. Potrzebowali tylko czasu, a więc ja mogłem do woli nasiedzieć się tutaj. Problem polegał na tym, że spodziewałem się raczej niegroźnej dolegliwości, nie zaś poważnej choroby.
Kobieta podeszła do łóżka Remusa i rozbudziła go delikatnie nim potrząsając. Zaklęciem pomogła mu usiąść i oprzeć się na kilku poduszkach, które utrzymywały chłopaka w odpowiedniej pozycji, po czym podała mu kubek z jakimś eliksirem, który niesamowicie śmierdział.
- Wypij wszystko. – upomniała go, kiedy mój biedny wilczek krzywił się i widocznie miał ochotę zwymiotować to paskudztwo. – Bez tego będziesz głodny i szybko opadniesz z sił. Jeszcze dwa dni głodówki i twój organizm się przeczyści. Wtedy pozwolę ci jeść normalne rzeczy, ale będziesz na diecie przez tydzień, może dwa.
Remus miał zamknięte oczy i chyba nie był na siłach, by się opierać, gdyż nie wydawało mi się, by dorastający wilkołak mógł odmówić sobie dobrego i sycącego posiłku, nie mówiąc już o deserze.
Pomfrey zabrała kubek i poszła do siebie, zaś ja odczekałem chwilę, by mieć pewność, że nie wróci nagle do pomieszczenia. Dopiero, kiedy było oczywiste, iż nic mi nie grozi zdjąłem z siebie Pelerynę.
- Remusie? – szepnąłem na tyle cicho, by mógł mnie słyszeć wyłącznie leżący blisko chłopak. Wzdrygnął się i wcale mnie to nie dziwiło. Otworzył oczy pełne popękanych żyłek i zaskoczony patrzył na mnie.
- Co tutaj robisz? – zapytał równie cicho, chociaż raczej ze zmęczenia, niż z jakiegokolwiek innego powodu.
- Zakradłem się, żeby cię odwiedzić. Nie wiedziałem, że jesteś aż tak chory. Co się stało?
- Nie wiem dokładnie. Coś zjadłem i dlatego jestem teraz taki chory. Nie wiem, co takiego. Pomfrey podała za długą i zbyt skomplikowaną nazwę. – próbował się uśmiechnąć, chociaż to wcale nie pomogło. Nadal wyglądał okropnie.
- Więc to prawda? Zatrułeś się czymś?
- Chyba tak. Tak mówi Pomfrey. – potwierdził i wyciągnął rękę łapiąc mnie za palce. Uścisk miał mocny, chociaż na pewno było go stać na więcej. – Załóż Pelerynę żeby cię przypadkiem nie zobaczyła i powiedz, co się dzieje na zajęciach. Spędzę tutaj tydzień, więc wiele może się przez ten czas zdarzyć, prawda? Już mogło. – wydawał mi się żywszy niż jeszcze chwilę temu. Wykonałem jego polecenie bez obiekcji i usiadłem na podłodze przy jego łóżku. I tak nie mogłem wyjść, więc zostawało mi czekać. Nie wiedziałem tylko, jak powiedzieć reszcie chłopaków, że Pomfrey nie kłamała, a Remi wygląda jak złotooka śmierć.
Nie miałem wiele do opowiedzenia, więc streściłem tylko nasze starania, by dostać się tutaj, opowiedziałem mu o sposobie, w jaki w końcu zakradłem się do środka i o popłochu, jaki wzbudziła wśród nas wiadomość o jego nagłej chorobie. W końcu czuł się dobrze, kiedy widziałem się z nim we Wrzeszczącej Chacie. Teraz cieszyłem się za to z tego, że mogłem się przekonać na własne oczy, że jest chory, ale cały, usłyszałem do niego, co takiego mu się mogło stać, zaś jego zapewnienia, że czuje się o wiele lepiej niż wcześniej pozwoliły mi żywić nadzieję, iż w najbliższym czasie dojdzie całkowicie do siebie. Do tego czasu musiałem zastanowić się nad tym, co takiego mógł zjeść, że zaszkodziło mu tak bardzo. Nie mogliśmy z chłopakami dopuścić do kolejnej tego typu sytuacji. Musieliśmy trzymać się razem, a więc i dbać o siebie wzajemnie. Łatwiej było o tym mówić, niż to robić.

2 komentarze:

  1. Roślinę zjadł? Jakąś... zatrutą... hmm... czy ma chorobę o długiej nazwie, która wywodzi się na przykład z tego, że zje się zarażonego królika (choć żywię nadzieję, że Remi jednak tego nie zrobił ;P)Nie to ja masowy atak xP Zgrana ekipa to jest to, aczkolwiek lepsza byłaby chyba nie wiedza... chłopaki teraz będą się martwić jeszcze bardziej, ale może znajdą przyczynę choroby Lupina?

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja wiem co zjadł! Kupę dzika! :D

    OdpowiedzUsuń