środa, 27 lipca 2011

Voodoo

16 grudnia
Nie pamiętam, czy kiedykolwiek do tej pory wynudziłem się tak, jak w czasie mojego „aresztu” w Skrzydle Szpitalnym. Przyjaciele nie mogli mnie odwiedzać i chociaż raz udało się to Syriuszowi, wolałem by nie narażał się Pomfrey, a tym samym nie musiał oglądać mnie z tym mało ciekawym stanie, w jakim się znajdowałem. Zdecydowanie nie przedstawiałem się najlepiej z pobladłą twarzą, sinymi obwódkami wokół oczu i pełną wymiocin miską przy łóżku. Miałem jednak niebywałe szczęście i już w trzy dni później mój żołądek przestał protestować uspokajając się i przyjmując podawane mi specyfiki bez późniejszego ich zwracania.
Kiedy byłem już wystarczająco silny by samemu siadać i kłaść się do łóżka pani Pomfrey uznała, że będę także w stanie w pełni pojąć jej słowa toteż postanowiła wyjaśnić mi, co jej zdaniem się stało. I tym sposobem okazało się, że podczas przemiany, kiedy bezmyślnie wściekałem się siedząc w zamknięciu, połknąłem jakiegoś robaka nafaszerowanego trującymi substancjami roślinnymi. Wydawało mi się to niemożliwe i poniekąd nawet głupie. Jakim cudem miałbym zatruć się w taki sposób i cierpieć przez tyle dni? Poza tym zawsze miałem wrażenie, że wilkołak nie powinien miewać żadnych dolegliwości poza czysto ludzkimi problemami ze zdrowiem, a których uniknąć się nie dało oraz likantropią samą w sobie. Teoria Pomfrey była poniżająca i przez cały czas uważałem ją za zmyśloną wymówkę, by odciągnąć moje myśli od pogłębiających się dolegliwości przed i po pełni.
Nadąsany po usłyszeniu tak ubliżających mojej dumie powodów choroby wróciłem w końcu do dormitorium w kiepskim humorze. Nie miałem ochoty świętować „cudownego ozdrowienia”, a tym bardziej przyznać się przyjaciołom do tego, co usłyszałem i zdołałem zapamiętać. Kobieta pominęła trudne nazwy, które odciągnęłyby moją uwagę od najistotniejszych rzeczy i tym sposobem z przerażającą dokładnością pojąłem ironię tego, co mnie spotkało. Stałbym się pośmiewiskiem na najbliższe tygodnie, gdyby chłopcy usłyszeli moją historię. Postanowiłem, więc pozostać przy pierwszej wersji wydarzeń i zatruciu rośliną, której nazwy nie zapamiętałem, a tym samym, której pochodzenia nie znałem. Liczyłem na to, że przyjaciele ciesząc się moim powrotem do zdrowia dadzą sobie spokój z roztrząsaniem dokładnej przyczyny moich problemów żołądkowych.
Teraz miałem na głowie dietę i cieszyłem się, iż posiłki będą przysyłane specjalnie dla mnie do Pokoju Wspólnego. Unikałem tym sposobem mdlących zapachów jedzenia, do którego chwilowo odczuwałem wstręt.
Gdy usiadłem przy stoliku w pustym Pokoju i zabrałem się za swoje lekkostrawne i zupełnie nieprzyprawione jedzenie była pora obiadu. Przyjaciele opychali się zapewne pysznościami i żartowali podczas posiłku, zaś ja rozkoszowałem się spokojem i samotnością, jak także mało oryginalnym smakiem potraw, które mi zaserwowano.
W zamyśleniu planowałem już powrót do zwyczajnego trybu życia, nauki, zadań, nadrabiania zaległości i z tymi myślami wypełniającymi mnie całego wyszedłem przyjaciołom na spotkanie. Wiedząc, iż zawsze korzystają z odkrytego jakiś czas temu skrótu zaczaiłem się w kąciku koło gobelinu mając nadzieję szybko ich zobaczyć. I tak oto, w chwili, gdy pojawili się na końcu korytarza zza ściany doszły mnie inne odgłosy. Zaskoczony pokazałem szybko uradowanym przyjaciołom, że mają milczeć i przyłożyłem ucho do grubego, jak mi się wcześniej zdawało, muru.
- Remi? – jeszcze bardziej skołowani niż ja chłopcy wpatrywali się we mnie, jakbym z jednej choroby od razu zapadł na kolejną, tym bardziej dosięgającą umysłu, nie zaś ciała.
- Słuchajcie. – odpowiedziałem Syriuszowi i reszcie wskazując palcem odpowiednie miejsce na ścianie. Przysunęli się, więc sceptycznie i nasłuchiwali przez kilka chwil. Byłem pewny, iż muszą słyszeć podniesione głosy dobiegające sam nie wiem skąd i nie myliłem się. W ich oczach w końcu dostrzegłem zrozumienie.
- Są za ścianą? – James wydawał się promienieć radością, gdy w jego głosie najpewniej tworzyły się właśnie marzenia odkrycia spisku, który pomoże mu w zostaniu najsławniejszym uczniem Hogwartu na całe wieki. Nie wątpiłem, iż fantazjował także o swoim popiersiu i licznych nagrodach, które później można by oglądać w sali przeznaczonej specjalnie na dowody jego osiągnięć.
- Nie wiem, ale wydaje mi się, że ściana jest zbyt gruba i nie ma tam żadnego tajemniczego pokoju, czy przejścia. Muszą być w innym miejscu, ale głos płynie aż tutaj. – gdybałem, gdyż nie miałem żadnej pewności, ani dowodu na poparcie swoich teorii. Skupiłem się jednak na nowo na niewyraźnych głosach najwyraźniej kłócących się ludzi. Miałem wrażenie, że jedna z barw głosu była mi znana, jednak nigdzie w pamięci nie potrafiłem odnaleźć wspomnień, które pomogłyby mi w zidentyfikowaniu właściciela.
- Rozumiesz, co mówią? – Sheva przysunął się bliżej mnie, przez co moje ciało stykało się z jego, jego pierś napierała na moje plecy, biodra ocierały się o siebie nie czyniąc tym jednak żadnej szkody.
- Kłócą się, ale nie wiem, o co. O, czekaj, czekaj... Chyba się poruszają, bo teraz lepiej słychać. – i rzeczywiście. Chociaż odległość i grube mury dusiły słowa, jakby planowały zachować je tylko dla siebie powoli zaczynałem rozróżniać coraz więcej pojedynczych zwrotów, aż w końcu bez większych przeszkód mogłem podsłuchiwać.
Dwóch chłopaków, może mężczyzn, nie wiedziałem, bowiem kim są, rozmawiało ze sobą podniesionymi, poważnymi głosami, jakby chodziło o sprawę życia lub śmierci. Przez chwilę przeszło mi nawet przez głowę, że nie powinienem w ogóle próbować słuchać. Od dawna mówiono przecież, że ściany mają uszy, ale nie usta i pod tym względem ja i moi przyjaciele różniliśmy się od chłodnych murów zamku. A jednak nie potrafiłem oderwać się od ściany, przestać słuchać. Musiałem wiedzieć, co się dzieje, chciałem wiedzieć i odrzuciłem precz wszelkie wątpliwości. Nazbyt upodobniłem się do przyjaciół.
- Naprawdę uważasz, że to rozsądne? – pytał pierwszy głos. – Nie wiemy, czy to bezpieczne.
- A czemu miałby być inaczej? – odpowiedział drugi tonem beztroskim i entuzjastycznym. – To tylko zabawa.
- Może i tak, ale laleczka... – nie ustępował pierwszy z wyraźnym wahaniem. – Nie zajmujemy się tym obliczem magii, a mieszanie styli może prowadzić do nieszczęścia.
- To laleczka! Voodoo udoskonalone zaklęciami. Poza tym wszystko będzie pod kontrolą. Nie chcemy robić nic złego. Przestań się martwić i zaszalej. Kończysz w tym roku szkołę, prawda? A więc przekonasz się, czy masz jakąś szansę, kiedy ja tutaj zostanę.
- Niech będzie, wchodzę w to. – po chwilowej ciszy pierwszy głos zmienił ton na pewny i pełen przekonania, co do słuszności racji rozmówcy.
To zakończyło konwersację lub uczniowie przemieścili się, przez co ich dalsza rozmowa w ogóle nie była słyszalna. James jednak w dalszym ciągu nasłuchiwał, jakby nie godził się wyłącznie na strzęp rozmowy i chciał wiedzieć więcej.
- Chcą kogoś zabić! – jego głos stał się dziwnie piskliwy. – Będą robić laleczkę voodoo, więc na pewno chcą zabijać!
- Oszalałeś? – Sheva prychnął głośno i popatrzył wilkiem na Syriusza, który obejmując mnie w pasie odsunął od zielonookiego. Ponownie zwrócił się do Pottera, kiedy zakończyli z Blackiem walkę na spojrzenia. – Raczej chcą się mścić, a nie zabijać. To ba być zabawa, nic poważnego, więc zemsta.
- Ja także uważam, że chodzi o zemstę. – przyznałem spoglądając to na Syriusza to na Andrew, którzy chyba poróżnili się o coś, kiedy mnie nie było.
- Więc musimy dowiedzieć się czyja to była rozmowa! – James wpadł w swój konspiratorski trans. – Remi, szukaj! – rzucił do mnie, jakbym był psem.
- Potter, odwal się! – Syriusz odparował zanim sam zdołałem zareagować. – Remus idzie odpoczywać, a ty, jeśli chcesz tropić przestępców rób to sam. Z pewnością zdołasz zapobiec nieszczęściu. Najlepiej podczas podwieczorku zapytaj wszystkich, czy ktoś planuje mścić się przy pomocy voodoo. Jestem pewny, że odpowiedzą ci wylewnie i odkryjesz spisek zanim coś się stanie. – prychnął ironicznie i opiekuńczo obejmując mnie ramieniem zaczął prowadzić w stronę wieży, jakbym nadal był obłożnie chory. Nie pojmowałem skąd ta nadmierna opiekuńczość i niepokoiła mnie oziębłość jego stosunków z Shevą. Musiało mnie wiele ominąć i jeszcze więcej musiałem teraz naprawiać.

4 komentarze:

  1. Czyham na rozdział już od 11.40 xD I przegapiłam godzinę dodania go, heh ^^'Sheva i Syri pokłócili się? Chyba o to, kto ma się opiekować Remim, bo... wcześniej jakoś nie wyglądali na chcących rzucić się do swoich gardeł - prędzej do Potterowego XD Robak xD Oj tam... w końcu to mięsko samo do niego przypełzło, no xDHmm, czyżby dwójka amantów planowała atak (wspólny!) na nauczyciela astronomii? xD

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Shukumei Yuki27 lipca 2011 23:57

    Będę od dzisiaj zaglądac na ten blog, bo mi się podoba jak piszesz. Zajrzyj do mnie historie-yuri-i-yaoi-by-shukumei-yuki.blog.onet.pl i nie przejmuj się tym, że +18, ja jestem nieletnia jak coś. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Heh, też mam problemy rodzinne natury babci chorej na Alzheimera i moich nerwów, a raczej ich braku xD Hm, trudno mnie wkurzyć, ale jak powtarzasz komuś po kilka razy to samo i robi to reszta domowników, to potem coś może wziąć, jeżeli babcia nadal uważa, że jej racja jest zawsze słuszna... a potem serce kuje z nerw. Vodoo atak, a dziaaa XD Żeby tylko chłopaki nie przeholowali, bo dochodzący do siebie profesor może zechcieć surowo ich ukarać... jednak czy oni mieliby coś przeciwko? XDD Hah, no faktycznie... wiesz.. ona zarzuciła, że Ty chyba nawet niepełnoletnia jesteś XDDD Ty młodziaku! XD Szesnastko! xD Pogody... Tobie też jej życzę - w domu także ;3 (u mnie od paru dni leje i leje... dziś słońce widziałam ;3)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kotek xD Powiadamiam o nowym rozdziale ;P

    OdpowiedzUsuń