niedziela, 4 września 2011

Na głodzie...

3 stycznia
Śnieg był zbyt biały, a jednak nadzwyczajnie kojarzył mi się z nadzieniem w kokosowych czekoladkach, kamienie podłogi tworzące korytarz były nierówne, a jednak wydawały mi się kostkami czekolady, pulpety na talerzu były jak wydrążone wiśnie lub orzech laskowy w pomadkach, sok dyniowy przypominał mi likier, który wypełniał puste wnętrze czekoladowego kopczyka.
Wszystko kojarzyło mi się ze słodyczami, wszędzie wiedziałem łakocie, które wypełniały moje myśli tak szczelnie, że nic więcej nie mogło się przebić przez ułożony z czekoladek mur wewnątrz mojej świadomości. Byłem rozgoryczony, marudny, może nawet bardzo niemiły, ale nie potrafiłem inaczej reagować na irytujące mnie wszystko – Peter zbyt głośno mlaskał, James za dużo mówił, Evans miała byt jaskrawe włosy. Przypominałem chodzącą minę, którą wystarczyłoby lekko pchnąć, a wysadziłaby połowę budynku. Nie byłem zakochanym w sobie idealistą, który zauważyłby zmian w swoim zachowaniu, nawet gdyby napisano o tym książkę. Ja z przerażeniem zdawałem sobie sprawę, że coś jest nie w porządku, coś się nie zgadza, coś nie jest takie, jakim być powinno. Wiedziałem nawet, w czym tkwi problem. Byłem uzależniony od codziennej dawki słodkiego, czekoladowego czegoś.
Nie chciałem prosić przyjaciół o przysługę i podzielenie się ze mną ich zapasami, jako że wydawało mi się to poniżające. Musiałbym przyznać przed nimi, że mam problem z łakociami i powinienem z nich zrezygnować, by wyleczyć cię z tej ogromnej chęci zajadania się tym, co najlepsze. Pewnie naraziłbym się dodatkowo na drwiny, a to byłoby jeszcze gorsze niż sam post spowodowany zniknięciem moich słodyczy.
Naturalnie potrafiłem odmówić sobie jedzenia czekolady! Gdybym tylko chciał potrafiłbym zerwać z tym nałogiem, ale musiałem chcieć, a w tym wypadku był to problem. Nie chciałem rezygnować ze słodyczy, ale zostałem do tego zmuszony i właśnie to wprawiało mnie w złość i przygnębienie. Gdybym sam podjął decyzję mógłbym wytrzymać nawet miesiąc nie spoglądając na żadne pyszności, ale w sytuacji, kiedy ktoś starał się to na mnie wymusić, sprawa była bardzo skomplikowana.
Umierałem powoli bez słodyczy i czułem się jak na umierającego przystało. Gdybym miał na podstawie swojego samopoczucia stwierdzić jak wyglądam stawiałbym na bladego, wychudzonego chłopca o podkrążonych oczach. W rzeczywistości zapewne nie różniłem się od siebie sprzed porwania moich słodyczy.
A jednak mimo całej mojej agonii największym problemem byli nauczyciele i uczniowie, którym zginęły różdżki, ponieważ i takich osób nie brakowało. Do tej grupy szczęśliwców zaliczał się Flitwick, którzy nie był w stanie prowadzić zajęć bez swojego standardowego wyposażenia. McGonagall mrużyła oczy w dalszym ciągu będąc bez okularów, zaś Slughorn był równie rozeźlony jak ja, co oznaczało, że musiał stracić coś, bez czego nie mógł sprawnie funkcjonować. W najgorszym stanie był za to nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami. Wyglądał niczym chodzący trup i miałem tylko jedno wytłumaczenie – to on musiał zawinić i wypuścić coś, co teraz kradło najcenniejsze rzeczy. Takie przynajmniej snułem domysły.
Byłem załamany zgubą Flitwicka, kiedy dowiedziałem się, że z tego właśnie powodu zajęcia z nim będą odwołane i zastąpione prelekcjami Seed na temat życia mugoli bez magii. Nie przepadałem za nią, nadal jej nie ufałem i nie wierzyłem w to, że ma dobre intencje, czy też czyste serce. Stanowczo zbyt często jej wzrok spoczywał na Syriuszu, a uśmiech wydawał mi się przesłodzony. Nie byłem w stanie usiedzieć na miejscu. Kręciłem się, odwracałem do tyłu, by widzieć, jak na te zaloty reaguje Black. Może i to było efektem ubocznym braku słodyczy, a może byłem już z natury strasznym upierdliwcem, na miarę Jamesa Pottera?
Syriusz dźgnął mnie palcem w plecy, przez co odwróciłem się w jego stronę bynajmniej nie z własnej woli.
- Uspokój się. – powiedział z naciskiem. Seed właśnie zajęta była pisaniem czegoś na powieszonej za jej plecami tablicy. Mogliśmy, więc poświęcić te kilka chwil na pospieszne szeptanie.
- Nie potrafię. – wyznałem nadąsany. – Ona ciągle na ciebie patrzy! Nie lubię tego. – Syriusz przewrócił w odpowiedzi oczyma i westchnął zrezygnowany.
- Patrzy, jak na wszystkich. Wyolbrzymiasz to. Mówiłem ci przecież, że ona woli Wavele, a ja jestem tylko sposobem by do niego dotrzeć. Jestem drogą, nie celem, jasne? Ty jesteś zazdrosny o nią, ja byłem o Shevę, więc jesteśmy kwita.
- Nie jesteśmy! – byłem uparty i zdecydowanie denerwujący. – Sheva to przyjaciel, a ona... – zabrakło mi dobrego słowa.
- A ona jest całkowicie nieszkodliwa. To dorosła kobieta, one nie gustują w nieodpowiedzialnych szczylach, takich jak ja. Czułbym się przy niej, jak przy troskliwej matce. – skrzywił się. – Wolę ciebie. Ty przynajmniej potrafisz być równie irytujący, co Potter, kiedy się postarasz.
- I to ma być pochlebstwo? – uniosłem brew i odetchnąłem z ogromną ulgą, gdyż zajęcia właśnie dobiegły końca i rozpoczynała się przerwa obiadowa. Na myśl o jedzeniu poprawił mi się humor. Przez chwilę obawiałem się, że skończę jak Peter, jednak swoje zachowanie mogłem wytłumaczyć w racjonalny sposób poprzez pryzmat zaginionych słodyczy, do których ciągle powracałem myślami.
- Remi, patrz! – Black złapał mnie za ramię i głową wskazał na otwarte drzwi sali. – Gdyby Seed leciała na mnie nie miałaby towarzystwa, nie sądzisz? – na korytarzu stał Wavele ze skrzyżowanymi na pierwsi ramionami opierał się o ścianę bardzo blisko wejścia. James zaczął prychać jak zdenerwowany kocur widząc znienawidzonego poniekąd nauczyciela. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że ktoś taki, jak okularnik nie miał szans w walce o Seed, a tym bardziej, kiedy w grę wchodził wysoki, przystojny mężczyzna o czarującej osobowości i dużym poczuciu humoru. To właśnie dzięki niemu Syriusz zainteresował się runami i nie był już tylko leniwym darmozjadem.
- Tak, w sumie masz rację. Ty byłeś zazdrosny o Shevą, a ja o Seed. Ale i tak jej nie lubię. – mówiłem, chociaż myślami byłem już przy pieczonych udkach, ziemniaczkach i masie pysznych surówek. Sam podwieczorek nie mógł zaspokoić mojego pragnienia czekolady, więc zapełniałem braki w żołądku wszystkim, co się dało. Miałem nadzieję, że już niedługo nauczyciele odnajdą nasze zguby, a mój woreczek będzie równie pełny, co w dzień jego kradzieży.
- Co ona w nim widzi? – James, nadąsany bardziej niż ja podczas zajęć, wcisnął się między mnie i Syriusza kręcąc tyłkiem na boki, by zrobić sobie wystarczająco dużo miejsca. – Ja jestem młodszy, będę dłużej żył, dłużej będę pełen wigoru! Dlaczego ona woli takiego dziada?
- Może, dlatego, że jest wyższy, lepiej zbudowany, męski, inteligentny, zarabia na siebie i wie, czego chce w życiu? – Sheva pokazał swój najbardziej czarujący uśmiech. – Założę się, że pod tymi szatami kryje się ciało, któremu trudno się oprzeć. Twoje za to jest tak boleśnie zwyczajne, nieciekawe i dziecięce, że nawet ręka by jej nie zadrżała z wrażenia. Czy teraz rozumiesz, dlaczego ona woli okazałego samca zamiast nieopierzonego dzieciaka? Kobiety zazwyczaj lecą na starszych, bo mężczyzna jest jak wino. Sam coś o tym wiem. A przy okazji, skoro już mowa o tobie, J. – usta Andrew ponownie wykrzywiły się niewinnie. – Wiesz, że masz na plecach wielką kartkę „Całuję lustro, kiedy przed nim staję”? I o dziwo nie ja to pisałem.
- Kłamiesz! – Potter pobladł i gwałtownym ruchem sięgnął obiema rękami do pleców. Odchyliłem się by spojrzeć i rzeczywiście na plecach okularnika ktoś przypiął sporych rozmiarów arkusik. Zdenerwowany J. zdarł kartkę z szaty, przeczytał i zmiął. Widocznie zalazł komuś za skórę. Prawdę powiedziawszy cała szkoła mogła domyślić się tego, że James rzeczywiście całuje swoje odbicie każdego ranka, ale na pewno ani ja, ani reszta chłopaków nie rozpowiadaliśmy o tym na prawo i lewo. Wniosek był, więc jasny. Ktoś czuł żal do Pottera i uważał go za przykład typowego narcyza, a w ostateczności wyszedł z inicjatywą ironicznego podsumowania, które wcale nie mijało się z prawdą.
- Widać masz wielbiciela. – Black wyszczerzył się. – Musisz być milszy dla ludzi, bo kto wie, co wymyślą następnym razem. To było tylko ostrzeżenie.
- Nie skomentuję tego. – Potter prychnął zadzierając głowę w górę. – Kiedyś i tak pewnie zmądrzeję, chociaż tylko troszeczkę. – Pokazał nam język i odbiegł trochę. – Kto pierwszy ten ma prawo do trzech pasztecików na przekąskę! – lepszej zachęty nie potrzebowałem.

4 komentarze:

  1. Pierwsza !!! ha !!! kocham twój styl pisania !!! życzę dużo weny rozdział oczywiście świetny ^.^

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno mnie nie było. Zaglądam, a tu taki fajny rozdział. Z niecierpliwością będę czekać na środę i kolejną dokładkę Twojego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Łakomczuch z tego Remusa xD Czyżby siedzący w nim wilkołak chciał go utuczyć? xD Przecież go nie zje, to co - wystawia na szalę przyjaciół Lupina? xPPoza tym wyobraziłam sobie, jak Seed odciąga Remiego na bok, aby wyjawić mu, że jest facetem xDWiesz, że dawno Lupin nie miał przemiany? Takiej... objawiającej się przy kimś? Znaczy się... przy nauczycielu, czy coś. ;P"Ty przynajmniej potrafisz być równie irytujący, co Potter, kiedy się postarasz." -jak Syri coś powie xD To był komplement, no a jak xD"leniwy darmozjad" - gdyby Remi powiedział to na głos, odbiłby ww piłeczkę xD Punkt za punkt.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm... Niech Remi nam tu nie umiera. I na jego miejscu też bym była zła. Seryjnie, no jak tak można? Przecież on ma prawo samemu decydowac, czy chce kończyc ze słodyczami czy nie. Pozdrówki

    OdpowiedzUsuń