środa, 7 września 2011

W końcu!

5 stycznia
Ciężko określić stan, w jakim się znalazłem. Sam nie do końca wiedziałem w ogóle, co mi dolega. Chociaż zupełnie nic dzisiaj nie robiłem to jednak odczuwałem zmęczenie, całkowitą beznadzieję, znudzenie, lenistwo. Zupełnie, jakby wszystkie złe cechy osobowości moich przyjaciół skumulowały się we mnie na ten jeden dzień. Nic mi się nie podobało, nic mnie nie interesowało, nie ekscytowało. Egzystowałem poirytowany faktem samego życia na tym świecie. Nie wykluczałem, że było to związane z brakiem czekolady we krwi, którego nie potrafiłem zaspokoić. Wielokrotnie błagałem Skrzaty Domowe o kubek gorącej czekolady, ale żaden nigdy nie dostał się w moje ręce, a z tego, co zdołałem wywnioskować z bardzo niewyraźnie wypowiadanych słów wynikało, że cała czekolada zniknęła z kuchni i nie ma możliwości, by uzupełnić spiżarnię, gdyż wszystko powtarza się od nowa z każdą nową dostawą. Zupełnie jakby moje ogromne pragnienie wpływało na złodzieja, kręcącego się po szkole i sprawiało, że nawet w kuchni brakowało najważniejszego dla mnie składnika dobrego dnia. Wątpiłem naturalnie, że to ja jestem źródłem tego nieszczęścia, gdyż nie liczyłem się wcale w szkole, a to oznaczało, że był ktoś wyżej postawiony ode mnie, ktoś ważniejszy, kto uważał czekoladę za najistotniejszą i z tego właśnie powodu zniknęła.
Zupełnie bez celu kręciłem się po zamku przemierzając korytarze bez entuzjazmu, czy chociaż specjalnej ochoty. Robiłem to by nie siedzieć bezczynnie, nie denerwować przyjaciół, nie rzucać się po łóżku z powodu drażniącego swędzenia w krzyżach. Byłem do niczego, podobnie jak moje aktualne zachowanie. Czułem niechęć do samego siebie i ciągle wszystko było złe. Powinni mnie zamknąć w pokoju pokrytym miękkimi poduszkami i pozwolić bym się wściekał do woli z daleka od innych ludzi.
Co dziwniejsze nie odczuwałem jednak miażdżącego bólu głowy, mimo że do pełni zostało niewiele czasu. Żadne z moich dotychczasowych dolegliwości się nie pojawiły. Nie byłem słaby, ani blady, żołądek nie odmawiał posłuszeństwa, a nawet ogromny apetyt na mięso, który pojawiał się w tydzień przed i po przemianie, wydawał się nie istnieć. Planowałem porozmawiać o tym z panią Pomfrey, kiedy tylko dojdę do siebie i nie będę w nastroju do gryzienia wszystkiego, co widzę.
Tego wieczoru nie byłem jedynym, który kręcił się po zamkowych korytarzach. Ze trzy razy natknąłem się na Ślizgona, jednego ze starych kolegów Syriusza. Nie pamiętałem już nawet jego imienia, chociaż wiedziałem, że należał do tych najbardziej mrukliwych i małomównych chłopaków, z którymi trzymał się Black. Blondyn zajęty był przetrząsaniem wszystkich kątów, jakie napotkał na swojej drodze. Wydawał się czegoś szukać, jednak zupełnie nie miałem pojęcia, o co mogłoby mu chodzić. Nie obdarzył mnie nawet jednym spojrzeniem, kiedy przechodziłem obok. Zignorował moją obecność, jakby chciał bym i ja zrobił to samo. Zastosowałem się do jego niemej propozycji i uznałem za element dekoracji.
Zupełnie niespodziewanie do moich nozdrzy napłynął znajomy, niemal drażniący rozkoszny zapach. Znałem go, sprawiał, że ślina napływała mi potokami do ust, serce zaczęło bić szybciej, już czułem cudowny smak, niesamowity aromat. Ktoś pił gorącą czekoladę!
Niczym zahipnotyzowany wspaniałą wonią podążałem jej śladem stawiając kolejne kroki pozwalając by moim ciałem poruszał głód, pragnienie, uzależnienie. Mijałem liczne drzwi, które bynajmniej nie wydawały mi się interesujące. Dopiero jedne okazały się cudem samym w sobie. Były uchylone i to przez nie cudowny zapach wydobywał się na korytarz. Nie myślałem jasno. Uchyliłem je bezczelnie wchodząc do środka.
- Przepraszam. – powiedziałem wpatrując się w wysokie oparcie fotela. Nad moją głową przeleciał motyl, który usiadł na biurku. Zaciągnąłem się ponownie zapachem czekolady.
- Poczęstuj się. – odezwał się głos, który dochodził zza fotela. Nie widziałem siedzącej w nim osoby, chociaż wydawało mi się, że znam to głębokie, męskie brzmienie, które cichnie na końcach wyrazów, stając się równocześnie bardziej ochrypłe, aż trudne do opisania. Męska dłoń machnęła różdżką, a na biurku po mojej stronie pojawił się kubek pełen parującej, aromatycznej gorącej czekolady. Byłem w jej władaniu i rzuciłem się na nią, jakbym od wieków nie miał nic w ustach. Na początek niemal włożyłem nos do naparu rozkoszując się zapachem, który nie był już tylko unoszącym się w powietrzu cieniem prawdziwej woni. Dmuchnąłem na ciemny płyn obserwując jak powierzchnia ulega drobnej zmianie, a następnie zamoczyłem usta w gęstej, gorącej, słodkiej substancji, której tak mi brakowało. Wystarczyły trzy łyki, powodujące rozkoszne drżenie całego ciała, a czułem się jak nowo narodzony, moje żyły wydawały się wypełnione gorącą czekoladą, odzyskiwałem jasność umysłu, byłem w stanie się uspokoić, rozluźnić. Nawet nie zauważyłem, kiedy usiadłem na fotelu, który znajdował się po mojej stronie biurka.
Popijając ten ciemny nektar rozglądałem się po pomieszczeniu. Nie miałem pojęcia, gdzie zaprowadziło mnie moje uzależnienie, nie pamiętałem, na którym znajduję się piętrze, do kogo należał gabinet. Uświadomił mi to dopiero błękitny motyl unoszący się w powietrzu, jakby mnie pilnował.
Byłem w gabinecie nauczyciela astronomii! To do jego prywatnego azylu wkradłem się bez wcześniejszej zapowiedzi, czy też chociażby jego pozwolenia. Było mi wstyd, a jedna im więcej czekolady wpływało do mojego organizmu tym szczęśliwszy byłem.
- Lepiej już się czujesz? – zapytał mężczyzna tym swoim jakże charakterystycznym głosem, który tylko pogłębiał tajemnicę, jaką owiany był ten profesor.
- Tak, tak, tak! – panikowałem nie do końca wiedząc, czego powinienem się spodziewać. – Ja bardzo, bardzo przepraszam! Ja nie wiedziałem...
- Spokojnie. – stanowczość wyczuwalna w tym jednym zaledwie słowie sprawiła, że zamilkłem. – Nie ty jeden zawędrowałeś tutaj pchany brakiem czekolady. Przed tobą było tu kilku innych uczniów i sam dyrektor.
Mój niemal pusty kubek zapełnił się na nowo parującym, ciemnym płynem. Chciałem podziękować, ale nie wiedziałem, czy powinienem się odezwać, czy nadal milczeć. Widziałem wyłącznie gładką dłoń, jakby właściciel przykładał wielką uwagę do tego szczegółu, a więc nie mogłem odczytać żadnych szczególnych intencji mężczyzny. Gdybym nie widział dokładnie jego ręki mógłbym uznać, że wcale nie rozmawiam z żywym człowiekiem, a jednak równo przycięte paznokcie na żywych, ruchomych palcach były naturalne, pod skórą widziałem pulsujące uwydatnione żyły jasno świadczące o tym, że miałem do czynienia z mężczyzną.
- Jeśli cię to pocieszy. – odezwał się. – To zapewniam, że dyrektor dokłada wszelkich starań by szybko znaleźć złodzieja. Jemu również zginęło kilka cennych przedmiotów i pragnie je za wszelką cenę odzyskać. Podejrzewam, że niedługo dowiecie się wszystkiego. Teraz jednak, jeśli skończyłeś pić... – zwiesił głos i zrozumiałem od razu, o co może mu chodzić.
- Tak, tak, bardzo przepraszam, już wychodzę! – dopiłem ostatnie pół łyka, jakie mi zostało i oblizałem się. Dobrze wiedziałem, że był to jednorazowy przypływ dobrej woli ze strony mężczyzny i więcej nie dostanę w swoje ręce gorącej czekolady póki nie zostanie odnaleziony winowajca. A jednak byłem uratowany. Mój organizm zaspokoił pragnienie na ten jeden dzień i chciałem teraz wrócić do pokoju, opowiedzieć o wszystkim przyjaciołom pochwalić się, że miałem w ustach najwspanialszy napój energetyczny, jaki kiedykolwiek mógł powstać.
 - Bardzo panu dziękuję. Naprawdę bardzo. Do widzenia! – wyszedłem tyłem, bardzo powoli, ale zaledwie znalazłem się za drzwiami, a rzuciłem się biegiem w stronę schodów do wieży Gryffindoru. Uporczywe swędzenie w krzyżu ustało, mój żołądek nie był beznadziejnie pusty, jakby nie posiadał dna, a cała radość życia powróciła. Nie byłem już gderliwą uzależnioną od czekolady chodzącą bombą, ale zwyczajnym Remusem Lupinem, tylko odrobinę weselszym, bardziej pełnym energii, milszym i zdecydowanie bardziej optymistycznym.
 Czekolada miała magiczne właściwości, o których nie uczył nas Slughorn, a które każdy musiał poznać na własnej skórze. Syriusz znał jej zgubną siłę, ja zaś zbawczą. Czułem, ze gdybym tylko zapragnął mógłbym dokonać wielkich rzeczy i chciałem jak najlepiej spożytkować energię, którą miałem. Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych, nie było zadania, którego bym się nie podjął i rzeczy, której bym się wstydził. Moje ciało wypełniały niegasnące płomienie wędrujące moim krwiobiegiem wraz z gorącą czekoladą. Byłem innym człowiekiem. Byłem szczęśliwy.

4 komentarze:

  1. Jak słodko ^.^ chociaż mi bliżej do syriusza bo nie znosze łakoci ^.^

    OdpowiedzUsuń
  2. Potter pewnie będzie zły, że Remi nie zachował się jak prawdziwy detektyw, próbując zobaczyć twarz nauczyciela xDCzekolada jest super - nie w dużych ilościach, ale bardzo poprawia nastrój ;3 Ahh... zrobiłaś mi smaka na nią XD Pojawiła się wieża przez "rz".Napisz za mnie rozdział XDD

    OdpowiedzUsuń
  3. O, no nareszcie Remi dostał czekoladke! Ja też bardzo lubię, ale tę gorzką, a najlepiej z kawałkami pomarańczy. Jest taka gorzkawa... No i mi również bliżej pod tym kątem do Syriusza. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. "W końcu" - u mnie nowy rozdział xD

    OdpowiedzUsuń