piątek, 14 października 2011

Podkradanie

Może nie byłem najgrzeczniejszym uczniem w szkole, jednak w tej chwili przerażałem sam siebie. Nigdy bym nie pomyślał, że odważę się namówić kolegów na nocne włamanie do cieplarni, by okraść drzewko z tabliczek czekolady. Jeszcze niedawno utrzymywałem, że jestem na diecie przymusowej, która przerodziła się w dobrowolną, a teraz nie mogłem sobie odmówić skosztowania owoców najcenniejszego drzewa w szkole. Swój postępek tłumaczyłem obfitością czekolady, która przecież nie mogła się zmarnować. Człowiek, który wyhodował tę roślinkę z pewnością chciał by ludzie z niego jedli, a nie bezczynnie podziwiali! Poza tym nie miałem przecież zamiaru pożreć wszystkiego, a jedynie zabrać około dziesięciu tabliczek robiąc sobie mały zapas na najbliższy miesiąc.
Przyjaciele początkowo nie mogli uwierzyć w to, co im zaproponowałem, jednak, gdy wytłumaczyłem, jaki mam w tym cel od razu zgodzili się na wszystko uznając, iż jest to jednak bardzo w moim stylu. Kradzież czekolady miała być nowym rozdziałem w moim życiu i wprowadzić mnie na ścieżkę, z której nie będę mógł już zejść – miałem zostać najprawdziwszym Huncwotem, jak raczył mnie poinformować James, który oficjalnie uznał tę nazwę za naszą.
- Akcja Remusowa Czekolada zostaje oficjalnie rozpoczęta! – szepnął głośno James, który właśnie grzebał swoją różdżką w magicznym zamku do cieplarni. Jako jedyny zwracał uwagę na to, w jaki sposób Sprout dostawała się do środka, więc tylko on mógł uporać się z zabezpieczeniami. – Cholera jasna i dupa Merlina. – mruczał pod nosem wszystko, co tylko mu ślina na język przyniosła. – Ona skarb tam zakopała, że zamknęła te głupie drzwi na cztery spusty?
- Ona skarby tam posadziła, więc nie możesz się jej dziwić, że chce by były bezpieczne.
- Bezpieczne? Ona marnuje je trzymając pod kluczem. Sam słyszałeś, że nie używa ani kwiatów, ani liści, ani nawet kory tych drzew. Powinna być nam wdzięczna, że chcemy uratować zastosowanie tych wszystkich badyli.
- Za to ja mam złe przeczucia. – dodał, jakby na zakończenie Andrew i stanął na palcach rozglądając się, by mieć pewność, że nikt nie kręci się w pobliżu.
- Nie gadaj, otwieraj. – ponagliłem okularnika zaciskając dłonie na pasku torby. Syriusz w ciszy przyświecał różdżką by mieć pewność, że J. niczego nie zepsuje.
Ciche pyknięcie i miałem całkowitą pewność, że cieplarnia stała przede mną otworem. Kierowany łakomstwem odepchnąłem lekko Pottera i wcisnąłem się między niego a drzwi wchodząc do środka. Podświetlając sobie drogę zaklęciem bez problemu znalazłem ścieżkę, która miała prowadzić do drzewa czekoladowego. Słyszałem, jak przyjaciele kłócą się cicho o to, który powinien wejść po mnie, zaś, kiedy się odwróciłem widziałem, jak rozpychają się niemal bijąc o pierwszeństwo. To mnie jednak wcale nie obchodziło. Pędziłem przed siebie mając w głowie tylko jedno – czekoladę!
- Nie popychaj mnie! – doszły mnie awanturnicze krzyki Jamesa.
- Przymknij się! – syknąłem i otworzyłem swoją torbę wyjmując z niej papier, w który zacząłem owijać zrywane z drzewa tabliczki czekolady. Nie wątpiłem, że i z zamkniętymi oczyma trafiłbym w miejsce, w którym teraz stałem. Nie mogąc się powstrzymać odgryzłem spory kawałek słodkiej pyszności bezpośrednio z gałęzi. Czekolada była mleczka, niesamowicie słodka, kremowa i puszysta. Rozpływałem się tak jak ona w moich ustach. Wzdychałem pakując kolejne tabliczki do mojej torby. Z trudem powstrzymałem się przed zapakowaniem więcej niż dwudziestu. Oczywiście pamiętałem, iż pierwszą moją myślą było zabranie dziesięciu, jednak stojąc przed tym wielkim, cennym drzewem nie potrafiłem się powstrzymać.
Usłyszałem, jak wielkie, ciężkie krople deszczu zaczynają uderzać o szyby cieplarni. Na dworze panował istny sztorm, a my nie mieliśmy parasoli, a wewnątrz oszklonej konstrukcji było tak cudownie ciepło... Wydawało mi się nawet, ze za ciepło, a w środku robiło się podejrzanie jasno. W przeciągu dziesięciu minut nie potrzebowałem zupełnie swojej różdżki. Było widno, jakby na zewnątrz był środek dnia, a przecież nie wiedziałem zupełnie nic poprzez szklane ściany.
- Co do... – odwróciłem się i z przerażeniem stwierdziłem, że przyjaciele właśnie usiłowali naprawić złamaną dźwignię ogrzewania cieplarni. Byliśmy w samym środku najmocniejszej żarówki i z przerażeniem stwierdziłem, że czekolada na drzewku zaczyna się niebezpiecznie szybko topić.
- Uciekamy! – rzuciłem komendę. – Zostawcie to i w nogi! – obawiałem się o swoją zdobycz ukrytą w torbie, więc czym prędzej minąłem chłopaków wybiegając prosto na lodowaty deszcz. Jakiś kształt zamajaczył w jednym z okien zamku i byłem już całkowicie pewny, że zostaliśmy nakryci. – Jazda, jazda, jazda! – ponagliłem chłopaków samemu zmierzając, co sił w nogach w stronę tajemnego przejścia. Miałem nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy by je sprawdzić toteż wpadłem w wąski korytarzyk i przepychałem się byle dalej i szybciej. Słyszałem za sobą sapanie przyjaciół. Poniekąd to ja wpakowałem ich w kłopoty, chociaż miałem nadzieję, że wyjdziemy z tego cało. Niestety nasz wygląd potwierdzał naszą winę.
Chyba tylko cud uchronił nas przed natknięciem się na kogokolwiek. Zbiliśmy się z chłopakami w ciasną grupkę jeszcze zanim Gruba Dama mogła nas spostrzec. Była rozespana, co wykorzystaliśmy przechodząc szybko przez dziurę i wpadając do naszej sypialni. Nie wątpiłem, że kimkolwiek była osoba w oknie będzie ona sprawdzać wszystkie pokoje uczniów po kolei. Uratował mnie chyba wyłącznie fakt, iż w chwili „spotkania” z tajemniczą osobą z okna stałem tyłem do źródła światła, jakie dawała nagrzana cieplarnia. Chyba właśnie w trosce o roślinki Sprout zadbała o to by każda nagła zmiana temperatury jarzyła się jasno i zwracała na siebie uwagę.
- Jesteśmy cali mokrzy, od razu się domyślą, że to my! – Sheva zrzucił swoją mokrą kurtkę pod łóżko.
- Mam pomysł. Nie jest jeszcze beznadziejnie późno, więc do łazienki! – w rzeczywistości była dopiero północ, jednak ze względu na zimową porę bardzo wcześnie robiło się ciemno, a tym samym lwia część osób kładła się wcześniej spać. – Rozbierajcie się! – poleciłem łapiąc za prysznic. – Górę, James, nie dół! – zdążyłem jeszcze upomnieć przyjaciela i włączyłem wodę bez opamiętania lejąc ciepłą wodę na przyjaciół i całą łazienkę. Roześmiałem się głośno i ruchem ręki zachęciłem do tego także chłopaków. Sheva szybko pojął, o co mi chodzi i zaczął piszczeć zabawnie.
Wycelowałem strumień wody w drzwi akurat, kiedy McGonagall w koszuli nocnej zaglądała do środka. Ciepła woda ugodziła ją prosto w twarz. Tego nie było w planach, więc pospiesznie zakręciłem wodę i spojrzałem przepraszająco na kobietę.
- Co to ma znaczyć?! – wrzasnęła wściekle. – Powinniście już dawno spać!
- Ale przecież jest jeszcze wcześnie. – Syriusz najwyraźniej także pojął, jaki był mój plan i teraz improwizował by odsunąć od nas wszelkie podejrzenia. Nie wątpiłem, iż kobieta została wyciągnięta z ciepłej pościeli i kazano jej posprawdzać wszystkie pokoje, by sprawdzić, kto włamał się do cieplarni. Takie przynajmniej snułem domysły.
- Jest niemal pierwsza, Black. – wysyczała. – Koniec waszej kąpieli! Macie natychmiast kłaść się spać! – trzasnęła drzwiami. Westchnąłem z ulgą, gdy rozległo się kolejne głośne trzaśnięcie, tym razem drzwi wychodzących na Pokój Wspólny.
- Módlcie się, żeby nasz fortel wypalił. – rzuciłem zdejmując z siebie mokre ubrania i owinąłem biodra ręcznikiem, by zdjąć bieliznę. Przyjaciele robili właśnie to samo.
- A wszystko przez twoją żądzę czekolady. – Black uśmiechnął się do mnie bez cienia wyrzutów. – I przez niezgrabność Jamesa, bo to on zatoczył się i wpadł na wajchę temperatury.
- Jeśli tylko my jesteśmy teraz na nogach, to nie pomoże nam nawet niezłe kłamstwo. – Sheva upchnął swoje ubrania w kącie, zaś James rozmasowywał obolałe ramię, którym widocznie w którymś momencie musiał o coś zahaczyć.
- Lepiej miejmy nadzieję, że drzewko czekoladowe nie zostało całkowicie zniszczone, bo wtedy oberwie się nie tylko domniemanemu winnemu, ale całej szkole. – pozwoliłem sobie zauważyć i wyszedłem do sypialni zakładając pospiesznie piżamę. Wydobyłem spod łóżka mokrą torbę i przepakowałem ją wrzucając wszystkie swoje zdobycze do nocnej szafki. Przy okazji wrzuciłem kawałek czekolady do ust i zupełnie niezrażony drobnymi kłopotami wyłożyłem się na miękkim łóżku.
To nie było wiele, jednak miałem wrażenie, że z powodzeniem mogę nazwać to przygodą odróżniającą jeden dzień od drugiego.

5 komentarzy:

  1. modliszka666@onet.pl14 października 2011 15:48

    świetny rozdział. Chciałabym ci się czymś pochwalić - otórz czytam twój blog od początku wakacji, spodobało mi się, więc czytałam go od samego początku i właśnie dotarłam do tego wpisu! :D moi ulubieńcy to Cornelius i Eric, Blood i Alen oraz Michael i Gabriel dlatego baaaardzo prosze o kartki z pamiętnika tych właśnie chłopców ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuu nie grzeczny remi lubie to ^.^

    OdpowiedzUsuń
  3. Z pewnością takie urozmaicenia mogą wchodzić w grę po częstokroć xD Dobrze, że chłopaki szybko zaimprowizowali i ogarnęli pomysł, bo byłoby z nimi krucho. No i czy ktoś jeszcze jest mokry... w końcu pada. Remi jako 'kradziej' XDD Ale fajnie to wyszło, bo teraz przeszedł chrzest bojowy i stał się pełnoprawnym członkiem Huncwotów xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha, no dokładnie xD Pulchne aniołki to małe aniołki, a więc, aby nie oddziaływać na świat, dorosłe zmieniają postać. xD W sumie, to ja sama głosowałam na ostatnią opcję xD Ooo, no proszę ;3 Ładna para będzie xD

    OdpowiedzUsuń
  5. No, to oni chyba nie będą jedynymi, którzy nie spali, co? Nie wkopiesz ich chyba w kłopoty? My wiemy, że jesteś autorka i robisz z nimi co zechcesz, ale mogłabyś ich oszczędzic. ^^"""

    OdpowiedzUsuń