piątek, 6 stycznia 2012

Podglądacze

4 marca
To nie były moje najlepsze dni. Byłem zmęczony i źle sypiałem, ponieważ nocami bolał mnie brzuch, a wieczorami głowa. Wiedziałem, że jest to związane z bliską pełnią, ale naprawdę nie rozumiałem, co takiego robię źle. Przecież świat nie powinien być do góry nogami, a jednak tak właśnie go postrzegałem. Osobiście uważałem, że to lepsze niż gdyby miał falować, ponieważ wtedy nie mógłbym ukryć mojego stanu przed nikim. Może i nie sądziłem bym cierpiał na chorobę morską to niechybnie wymiotowałbym po kątach, gdyby mój świat miał przypominać flagę na wietrze. Nie powstrzymało mnie to jednak przed podglądaniem ćwiczeń quidditcha, w których uczestniczył Syriusz. Musiałbym być nieprzytomny by odpuścić sobie coś takiego.
Andrew wiedział, jakie są moje zamiary jeszcze zanim podjąłem działania mające na celu podglądanie mojego Syriusza. Może jeszcze zanim w ogóle przyszło mi cokolwiek do głowy on już wiedział, że prędzej czy później jednak wpadnę na ten jeden konkretny pomysł i dlatego czekał na mnie w pokoju z peleryną w dłoni.
- Chyba nie będziesz miał nic, przeciwko, jeśli pójdę z tobą, prawda? – zapytał łagodnie i szczerze. Nie chciał mi się narzucać w żaden sposób. Gdybym mu odmówił zostałby w pokoju i pozwolił mi iść samemu. Nie przyszło mi jednak nawet do głowy, bym miał go tutaj zostawiać. Bardzo się cieszyłem, że nie muszę iść nigdzie sam, ale mam do pomocy Andrew. Z nim wszystko szło łatwiej i szybciej. Był mi niezbędny do funkcjonowania.
- Będzie mi raźniej mając ciebie u boku. Poza tym, jeśli wpadnę w tarapaty ty będziesz obok. – odpowiedziałem mu z ogromnym uśmiechem na twarzy.
Złapałem go za rękę i tuląc się niemal ramię do ramienia nakryliśmy peleryną. Żegnani przez niezadowolone „co to za głupie kawały”, jakim uraczyła nas Gruba Dama nie mogąc dostrzec by ktokolwiek wychodził przez otwarte przejście skierowaliśmy się w stronę wyjścia z zamku. Mieliśmy wielkie szczęście, że mimo kiepskiej pogody nie wiało zbyt mocno i peleryna tylko falowała na nas nieznacznie. Tym sposobem nikt nie mógł nas wyprosić, gdyż nikt nie mógł wiedzieć, że śledzimy poczynania naszej drużyny.
Na miejsce dotarliśmy bez najmniejszego nawet problemu i rozsiedliśmy się wygodnie na zupełnie pustych miejscach trybun. Trening już się rozpoczął i wszyscy zawodnicy byli w powietrzu. Potter szukał sobie odpowiedniego miejsca, z którego mógłby śledzić przebieg gry, a jednocześnie wypatrywać znicza, a mój Syriusz właśnie omijał pędzące na niego tłuczki. Musiałem przyznać, że równie sprawnie unikał złych ocen. Nie był jednakże nieomylny toteż stracił ściskaną pod pachą piłkę i musiał zawrócić gwałtownie z obranej dotąd trasy byleby tylko na nowo odzyskać kafla. Bezsprzecznie zgrał się już ze swoją drużyną i potrafił porozumiewać z innymi za pomocą samych gestów. Tak, Syriusz pasował do quidditcha podobnie jak James. Obaj tworzyli niepokonany duet inteligentnych głuptasów.
Prawdę powiedziawszy nawet nie zwracałem uwagi na to, że cały czas, niezmiennie trzymam dłoń Andrew w swojej, ale ciepło jego palców rozpieściło mnie do tego stopnia, że nie chciałem go puszczać. Dałem mu, więc znać zakleszczając mocniej dłoń, że jeszcze mgliście, ale pamiętam, iż jego palce więżę swoimi.
Poczułem, jak klepie mnie po udzie, a jego usta dotknęły płatka mojego ucha.
- W tej bajce to ja jestem Czerwonym Kapturkiem. – szepnął. – A może wszyscy nimi jesteśmy skoro wiemy, kim jest Wielki Zły Wilk i wcale się go nie obawiamy, ale wychodzimy mu naprzeciw. Ta bajka ma wiele odsłon, a nasze życie jest jedną z nich. Tylko popatrz, twój Czerwony właśnie cię kusi i nawet nie wie, że Bestia obserwuje go z ukrycia.
- A ciebie to cieszy ty niedobry Narratorze. – tym razem to moje wargi dotykały delikatnego płatka. Nie chcieliśmy by jakiekolwiek szepty doszły do któregoś z zawodników, gdyby przelatywał niedaleko miejsca, w którym siedzieliśmy. Sam nie wiem, z jakiego powodu jego słowa tak podniosły mnie na duchu. Fakt, że nie musiałem ukrywać przed najbliższymi mi ludzi swojej likantropii sprawił, że moje codzienne życie było pełne pozytywnych wrażeń, a pełnia nie wydawała się przerażająca tym bardziej teraz, kiedy Syriusz towarzyszył mi podczas przemian. Ostatnio na moim ciele było mniej ran niż w czasie, kiedy spędzałem czas sam. Syriusz nie mówił mi wiele o tym, co robiłem, jak się zachowywałem, ale postanowiłem, iż tym razem postawię warunek. Wpuszczę go do chaty tylko, jeśli obieca, że później dowiem się dosłownie wszystkiego ze szczegółami.
Syriusz był silny. Wiedziałem to patrząc na jego grę. Śmiał się głośno, popisywał i naprawdę dobrze grał. Dopiero teraz, kiedy latał na miotle prezentując się w pełnej krasie, mogłem zauważyć wyraźnie, jak inne jest jego ciało. Był naprawdę dobrze zbudowany, jak na swój wiek. Nie przesadnie postawny, ale i do chuderlawych nie należał. Czy jego barki zawsze były tak szerokie, pierś tak ogromna, a biodra takie zgrabne? Gdzie kryła się ta siła jego ramion, kiedy mnie obejmował? Przecież jej nie odczuwałem. A może to, dlatego, że nie byłem zwyczajny? Może Sheva potrafił wyczuć jak wielka siła drzemie we mnie i w Blacku?
- Myślę, że do siebie pasujemy. – rzuciłem bez zastanowienia do przyjaciela, który zachichotał cicho.
- Oczywiście, że tak. Łagodna Bestia i silna, pewna siebie Piękna.
- Ale James też nie jest najgorszy. Chodzi mi o grę. – sprostowałem szybko. – Popisuje się podczas gry przed publiką, ale jest naprawdę poważny, kiedy ćwiczy. Popatrz tylko. On chyba jednak ma jakąś lepszą stronę natury, którą ukrywa przed światem.
- Dlatego mnie nigdy nie interesował. Kryje swoje plusy i zgrywa się, kiedy tylko ma okazję. Jest zbyt nieprzewidywalny i nie pasuje do mnie. W ogóle nie pasuje do mężczyzny. Założę się, że ostatecznie znajdzie sobie jakąś kobietę, która zdoła go poskromić, ale nie będzie nim manipulować. Mamy kamień, więc potrzebujemy teraz kosy.
Skinąłem głową, co chłopak mógł poczuć po ruchu peleryny. Staraliśmy się jednak nie kręcić przesadnie, by przez przypadek nie zsunęła się z naszych głów lub całych ciał.
Ponownie wpatrywałem się w grę naszej drużyny. Czułem, jak wypełnia mnie pozytywna energia, kiedy obserwowałem Syriusza, który niewątpliwie był w swoim żywiole. Żałowałem także, iż ja nie mogłem grać. Nadawałem się tylko do nauki.
Z nieba zaczęły sypać się ogromne, zimne krople. W przeciągu chwili padało tak potwornie, że musieliśmy wracać do zamku. Nawet trening został zakończony, zapewne tylko, dlatego, że nikt nie chciał by którykolwiek z członków rozchorował się i był niezdolny do gry.
Nie wiem, jak długo staliśmy na deszczu, ale na pewno minęło tylko kilka minut, a my byliśmy kompletnie przemoczeni.
- Musimy się wysuszyć. Nie chcę by Syriusz wiedział, że go podglądałem. – wyznałem spiesząc do zamku. Kilkanaście metrów od drzwi biegliśmy ile sił w nogach. Sheva w pełni popierał moje zdanie. Musieliśmy nie tylko doprowadzić do ładu siebie, ale także pelerynę Pottera. Byłem zadowolony, że moja nauka w końcu przyda się w jakiejś naprawdę istotnej sprawie. Wziąłem, więc głęboki oddech, gdy na nasze głowy nic już nie kapało, a ciepło z zamku buchnęło nam w twarze. Wyjąłem swoją różdżkę i zacząłem osuszać przyjaciela. On poszedł za moim przykładem czynią to samo ze mną. Nie mieliśmy niestety na tyle czasu, by dokończyć w przejściu. Pognaliśmy, więc dalej do naszego pokoju i tam zajęliśmy się wszystkim na poważnie. W między czasie przygotowaliśmy sobie również alibi w postaci książek.
- Myślisz, że Peter nas nie wyda? – szepnąłem cicho do przyjaciela spoglądając na blondynka, który męczył się ze swoją pracą dodatkową z transmutacji.
- Możesz mu zaufać. Nie piśnie ani słowa. Załatwiłem mu włos Narcyzy, więc jest po naszej stronie. Można go kroić, a i tak nie zdradzi. Pewnie liczy na więcej takich niespodzianek. Widzę twój wzrok. Nie pytaj, jak zdobyłem tego kłaka. – ostrzegł rzucając się na łóżko. To uzmysłowiło mi, iż i ja powinienem się tak ułożyć, co zrobiłem nie zwlekając. I nie mogłem zaprzeczyć, że zastanawiałem się nad tym skąd przyjaciel miał włos Narcyzy. Peter był w niej tak zakochany, że rozpoznałby fałszywy od razu, a więc ten musiał być prawdziwy.
- Nawet przyjacielowi nie powiesz? – nie dawało mi to spokoju.
- Musiałem ją obmacać, kiedy przepychała się zatłoczonym korytarzem. Naprawdę nie chcę o tym mówić. – zdążył skończyć w odpowiedniej chwili, gdyż do pokoju właśnie wchodzili przemoczeni chłopcy.

2 komentarze:

  1. Każdy jest inny. Sheva pokazuje swoje wady i zalety, ale obydwie dla niego punktują. Z kolei Potter ukrywa swoje dobre strony i to go czasami gubi... niemniej źle na tym nie wyjdzie xDChłopaki i ich współpraca - zarówno zawodników, jak i Remiego i Andrew ;P Świetnie się uzupełniają. No, ciekawe, czy Black będzie skory do wyznań po kolejnej pełni ;PNa początku zabrakło Ci "nie" w zdaniu o objawach złego samopoczucia, które nie mogły przeszkodzić Lupinowi w pójściu na trening.Co ten Sheva zrobi, aby mieć alibi xDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na rozdział ;3

    OdpowiedzUsuń