środa, 11 stycznia 2012

Zmiany

6 marca
Miałem niemiłe wrażenie, że moje życie jest monotonne, nudne, a może nawet bezwartościowe. Nie mam pojęcia, dlaczego dopadł mnie taki wisielczy humor, w szczególności, kiedy spędzałem czas wolny z przyjaciółmi wylegując się przed kominkiem w Pokoju Wspólnym i czekaliśmy wytrwale na astronomię, która miała zacząć się niedługo po zapadnięciu zmroku i pojawieniu się na niebie gwiazd.
Zamknąłem oczy czując rozkosz pod powiekami, jakbym zapadał się sam w siebie. Nie miałem wątpliwości, że w każdej chwili mogłem zasnąć, jeśli tylko pozwoliłbym sobie na zbytnie odprężenie. Postanowiłem, więc tego nie czynić za to nie byłem w stanie się powstrzymać i położyłem się na sofie z głową na kolanach Syriusza. Miałem w nosie, co pomyślą o nas inni, czy Evans będzie uprzykrzać mi życie, czy da sobie spokój. W tej chwili chciałem tylko rozkoszować się tym, co miałem. Z pewnością po odejściu Andrew będę zmuszony do większej ostrożności, ponieważ chłopak nie będzie wyciągał mnie z żadnych tarapatów. Do końca tego roku mogłem być samolubny i taki właśnie miałem plan.
- Źródłem wszystkich moich problemów, jest brak partnera życiowego. – James zaskoczył nam zarówno powagą wypowiedzianych słów, jak i samym tematem. Spodziewaliśmy się raczej czegoś mniej ciężkiego, jak rozwodzenie się nad własną doskonałością. – Gdybym kogoś miał wszystkie trudności by zniknęły. Łatwiej przychodziłaby mi nauka, dawałbym z siebie więcej podczas gry, pewnie nawet cieszyłbym się posiłkami, wolnymi chwilami i sam nie wiem, czym jeszcze. Każdy wydaje się taki beztroski, kiedy ma kogoś bliskiego, a ja nawet nie mogę się porządnie zakochać. Czy ja jestem jakiś wybrakowany? – spojrzał na nas żałośnie, chociaż na pewno spodziewał się konkretnej, prawdziwej odpowiedzi.
- Jak na moje oko nie brakuje ci niczego. – mruknąłem leniwie. – Jesteś przystojny, inteligentny, chociaż leniwy, może trochę niepoważny, ale to dałoby się zmienić. Po prostu brakuje ci szczęścia.
- Nie oszukujmy się, Remus ma rację. Wszystko jest w jak najlepszym porządku tylko szczęścia nie masz żadnego. Jesteś pechowcem. – Sheva skinął głową.
- Większym niż ja. – dodał swoje dwa grosze Peter. – Ja jestem zakochany do szaleństwa, więc nic nie jest zbyt straszne. Wszystko przetrwam, a kiedyś zdobędę moją ukochaną Cyzię.
- Od razu pójdę do Skrzydła Szpitalnego i powiem, żeby dała mi truciznę, bo mam depresję i nie chcę dalej żyć. – okularnik położył się na dywanie przed kominkiem i zapatrzył w ogień. – Skąd biorą się tacy pechowcy? Nie chcę zostać starym kawalerem, który umrze w pustym domu i dopiero, kiedy trawnik zamieni się w las, a rachunku przestaną mieścić się w skrzynce na listy, ktoś zechce zajrzeć do środka i tam oto będę leżał powoli się rozkładając, muchy i tłuste białe robale zalęgną się w moich oczodołach, a dolna część ciała będzie już niemal wyżarta przez plugastwo. Człowiek psuje się od tyłka, a to takie poniżające. Wolałbym psuć się od głowy. – snuł swoją pesymistyczną wizję przyszłości.
- W sumie, to nie sposób się z tobą nie zgodzić. – Syriusz wsunął palce w moje włosy i czułem, jak robi mi z nich wielki pióropusz. Nie zareagowałem jednak, ponieważ bardzo podobał mi się jego dotyk na skórze mojej głosy, delikatne przeczesywanie, co dłuższych pasemek. – Bądź dla nas dobry, a może ci pomożemy i będziemy odwiedzać. Wtedy zauważymy twój zgon zanim zostaniesz napoczęty przez jakąś mysz, czy kota, który wlezie przez niedomknięte okno.
- Ble! Nie lubię kotów! Nigdy nie będę miał kota! – J. odwrócił się do nas krzywiąc. – One są okropne. Słyszałem o takim, który zaczął wyjadać oczy swojej zmarłej właścicielce zanim ją znaleźli leżącą w domu na podłodze. Do końca życia będę miał uraz do tych futrzaków. Wybacz, Remi, do twojego małego futerkowego problemu nic nie mam. To inna liga, więc jest bez porównania z tymi zdradliwymi bestiami. Wiecie, ja chyba naprawdę mam jakiś uraz do kotów. O, mam pomysł! Pierwsza osoba, jaka przejdzie przez dziurę za portretem będzie moją ukochaną! – okularnik już zmienił temat na inny i zacierał dłonie. Widać nie miał zamiaru niepotrzebnie rozwodzić się nad znienawidzonymi zwierzętami. Cieszyłem się, że nie miał żadnej awersji do mnie, jako wilkołaka.
- J., a jeśli pierwsza będzie McGonagall? – Andrew wyraźnie gustował w dobijaniu przyjaciela i jakoś nie mogłem mu się dziwić widząc wahanie na twarzy Pottera.
- Nie przejdzie. Poza tym stare panny mnie nie interesują. Musiałbym upaść na głowę żeby się zakochać w McGonagall. Mało, że bezlitosna to jeszcze jest animagiem, zapomniałeś? Zamienia się w... kota. – specjalnie zrobił krótką przerwę na nabranie oddechu i wprowadzenie odrobiny niepewności do swojej wypowiedzi. Taki był plan, mimo że wszyscy dobrze wiedzieliśmy, co takiego potrafi nauczycielka transmutacji.
Przez pewien czas wszyscy wpatrywaliśmy się w zamknięte przejście, które ani drgnęło. Powoli zdążyliśmy się znudzić i powróciliśmy z przyjemnością do rozmowy.
- Jak myślicie, jak gruba musiała być gruba dama w czasach, kiedy uczył się tutaj Hagrid? Przecież musiała być potężna, jeśli on mieścił się w wejściu. – jakkolwiek absurdalne było pytanie Petera tak musiałem przyznać, że sam nigdy bym na to nie wpadł. Nie mogłem wyobrazić sobie tego wielkoluda, jak przeciska się przez niewielką dziurę stworzoną dla przeciętnego ucznia, a nie takiego olbrzyma. Nie wątpiłem, że teraz zdołałby wsunąć do środka zaledwie głowę i jedną rękę, a następnie oświadczyłby, że dalej się nie ruszy, a i wycofać się nie zdoła. Uśmiechnąłem się do siebie myśląc o tym, jak zabawnie musiałby wyglądać od drugiej strony, tej gdzie wystawałaby reszta jego ciała.
- Zawsze można będzie zapytać o to w odpowiednim momencie, ale teraz cisza, bo chyba słyszę kroki. – naturalnie J. nie mógł słyszeć czegokolwiek, ale mógł mieć jakieś przeczucia. Fajt, że portret zaczynał się odsuwać wydawał mi się niejako potwierdzać moje przypuszczenia, gdyż widzi się zazwyczaj to, co widzieć się chce. W przypadku Jamesa było trochę inaczej.
- O, matko. – z ust okularnika wydobył się jęk, a ja przekręciłem się na brzuch machając w powietrzu nogami niezmiennie trzymając głowę na wygodnych kolanach Blacka.
- McGonagall to nie jest, ale nie wiem, czy nie trafiłeś gorzej. – pozwolił sobie zauważyć Syri.
Do Pokoju Wspólnego weszła Lily Evans trzymając w objęciach kilka książek. Jej spojrzenie padło na nas wyjątkowo pogardliwe, jak na taką „panią-idealną-we-wszystkim”, którą udawała.
- Zapomniałem o jej istnieniu, ale teraz musiałbym złamać swoje słowo. Przecież oświadczyłem, że zakocham się w pierwszej osobie, a ona była pierwsza... W sumie... – drapiąc się po brodzie James myślał głośno. – Dobrze się uczy, a więc znajdzie niezłą pracę żeby mnie utrzymywać. Nie jest taka zła, jeśli chodzi o wygląd, ale charakter ma paskudny, nawet gorszy od mojego. Może gdybym ją w sobie rozkochał okazałaby się milsza?
- Wąhmhm... – nie skończyłem, gdyż Syriusz zasłonił mi dłonią usta.
- Jestem pewny, że kiedy zmiękną jej na twój widok kolana będzie potulna jak baranek. – kłamał, zaś Potter nie podejrzewał, że to możliwe. Był taki naiwny... – Ona może być twoją czterolistną koniczynką. Tylko pomyśl. Ona może być rozwiązaniem wszystkich twoich problemów. Pomoże ci w nauce, może nawet będzie za ciebie odrabiać zadania.
Czy tylko ja nie wierzyłem, że coś takiego będzie kiedykolwiek możliwe? Chyba nie, jeśli wziąć pod uwagę, iż Andrew marszczył brwi zdegustowany takim obrotem spraw, zaś Syriusz szczerzył zęby w sposób świadczący o naciąganiu prawdy. Tylko J. mógł się nie zorientować w jego zamiarach, a były one niebywale jasne. Syriusz chciał pozbyć się problemu wynikającego z samotności Jamesa, a nie mógł znaleźć innego sposobu, jak wyłącznie rozbudzenie zainteresowania okularnika jakąś osobą, co w ostateczności mogło przyprawić go o dobry humor, jak także wymusić pewne zachowania. Zazwyczaj nasza drużyna quidditcha osiągała najlepsze wyniki, kiedy to Potter popisywał się przed kimś. Podobnie było z jego osiągnięciami w nauce.
- Ja to przemyślę i podzielę się z wami moją opinią, gdy przyjrzę się bliżej temu liskowi. Może będzie z niego całkiem niezła czapka, a i na szalik zostanie. – na jego twarzy pojawił się ten szczególny uśmiech, który świadczył o przebiegłości i wrodzonym kombinatorstwie. James rozpoczynał walkę o swoją przyszłość, a ja mogłem dzięki temu pozbyć się natrętnej dziewczyny, która grała mi na nerwach.

3 komentarze:

  1. Hahaha, chłopaki byli nie mnie zdziwieni niż ja xD Filozoficzne i poważne podejście Jamesa to dosyć rzadki, choć ostatnio częściej pojawiający się wątek... Niemniej dodam z naciskiem, że on jak chce, to potrafi być bardziej stateczny niż Remi xD Gdyby się postarał, może nawet mógłby z nim konkurować w nauce? Kto wie? xDOjj, Evans ma... dni policzone XD Znając Pottera, on się tak łatwo nie podda, poza tym oni obydwoje zadają obosieczne rany i są do siebie podobni, dlatego się nie lubią... ale dziewczyna szybciej wyciąga wnioski ;P Może ona nie ścigała Remiego, a chciała go wypytać o Jamesa? Hmm... mogę się zastanawiać, ale i tak ciekawi mnie, jakich technik użyje Potter XD Poza tym porównując jego metody, chłopak dojrzał w podrywaniu ;3 Ma doświadczenie xD

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Szatan_666-znana-jako-Marsell12 stycznia 2012 19:13

    Ave. Znalazłam tu jakoś twój blog. W kilka dni przeczytałam cały :DMasz ciekawe pióro.Pozdrawiam Marsell^ ps. Wpadnij też na http://nie-ogarniesz-carmen-i-huncowtow.bloog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale oni mięli potem kota. X3 Tak, coś w książce było. XD Ale ogólnie bardzo fajny rozdział.

    OdpowiedzUsuń