niedziela, 11 marca 2012

Kartka z pamiętnika CLXIX - Fillip Camus

- Zoo, zoo, zoo! – Nathaniel biegał po domu, jak małe tornado ściskając w ręku miękką książeczkę ze zwierzątkami, zaś do pleców miał przymocowanego paskiem swojego ukochanego misia, z którym nie potrafił się rozstać, a którego sam kazał w ten właśnie sposób związać ze sobą. Tym sposobem mógł się swobodnie poruszać, bawić, szaleć, a miś zawsze był z nim i nie zawadzał. Cieszyłem się, że mój sny jest już taki samodzielny, chociaż coraz więcej uwagi musiałem poświęcać jego zainteresowaniom. Tak oto po wielkim zafascynowaniu kolorami nadeszła mania zwierząt toteż Marcel obiecał mi i chłopcu cały dzień w zoo. Nasze żywiołowe Słońce o niczym innym nie mówiło od dnia złożenia tej obietnicy i niemal nie rozstawało się ze swoją „encyklopedią wiedzy”, jaką stanowiła barwna książeczka dla dzieci przedstawiająca najróżniejsze zwierzaki. Nathaniel upodobał sobie przede wszystkim wilki i kangury toteż nie wątpiłem, że nie łatwo będzie go odciągnąć od sklepu z zabawkami, kiedy już odwiedzimy zoo.
- Zoo! – wrzeszczał wpadając do kuchni, gdzie przygotowywałem obiad i objął małymi łapkami moje nogi przytulając się do nich. Jego okrągła buzia rozświetlona była ogromnym uśmiechem. Podejrzewałem, że radość, jaką chłopiec odczuwał nie mogła inaczej opuścić jego ciałka, jak tylko poprzez głośny krzyk toteż nie zwracałem mu uwagi.
Wytarłem dłonie w ręcznik i pogłaskałem malca po kasztanowych włoskach. Okrągłe, jasne oczka wpatrywały się we mnie, jak dwa lśniące nieboskłony. O ile tęczówki Marcela pełne były miłości, o tyle oczęta Nathaniela wypełniało słońce, radość i niewinność.
- Usiądziesz na chwilę, kochanie? – zapytałem sięgając po stojące w rogu wysokie krzesło. – Poopowiadasz mi, co chcesz zobaczyć jutro i poczekamy aż tata wróci do domu.
- Tak! Zoo! – malec wyciągnął do mnie ręce, więc podniosłem go całując w mięciutki, cieplutki policzek i posadziłem na jego królewskim miejscu. Dzięki temu mogłem pogodzić przygotowania do obiadu z zainteresowaniem synem.
Nathaniel rozłożył swoją książeczkę na blacie, spojrzał na mnie by upewnić się, że będę słuchał, po czym paluszkiem dźgnął w pierwszy obrazek. Ileż radości wnosił do mojego życia ten drobny chłopiec o donośnym głosie, masie energii i wielkich ambicjach, które należało zaspokajać!
- Zobaczymy lwa. – rozpoczął tonem świadczącym o powadze sytuacji. – I wilka. A później tygrysa. I wilka. – rzucił na mnie okiem, by upewnić się, że nie zauważyłem jego powtórzenia. Z trudem ukryłem uśmiech kiwając głową i krojąc pomidora. Kawałeczek miąższu wsunąłem w usteczka chłopca, który uwielbiał pomidory niezależnie od pory roku, dnia, czy ilości, jaką już zdołał zjeść. – A później kangury. – powiedział między mlaśnięciami na nowo zajęty. – I... i... wowowo...
- Wombata, kochanie. To jest wombat. – dobrze wiedziałem, że ta nazwa sprawia mu problem toteż nie musiałem patrzyć na obrazek, który malec studiował w tej chwili.
- Tak, wombata! I kangura! I wilka! I słonia! I żyrafę! – pędził z wymienianiem.
- I wiele innych zwierzątek, których nie ma w książeczce, prawda?
- Tak! – zaczął machać nogami kopiąc przy tym lekko szafkę, która musiała jakoś to wytrzymać. – I strusia! Tatusiu, zobaczymy strusia?! – był jak mały karabin, który strzelał krótkimi zdaniami, by móc w ten sposób więcej powiedzieć.
- Tak, strusia też, kochanie.
Chłopiec otworzył szeroko buzię wpatrując się we mnie, co świadczyło o jego rozbudzonym właśnie apetycie. Położyłem na jego małym języczku kolejną odrobinę pomidora i wtedy dopiero Nathaniel wrócił do przeglądania książeczki. Przerzucając grube, barwne strony pełne zwierząt nucił pod nosem Marsyliankę, której nauczył go Marcel. W rytm melodii kiwał się na boki.
- Na śniadanie zjem jajko. – odezwał się nagle Nathaniel zatrzaskując książeczkę, a jego dzióbek otworzył się ponownie w oczekiwaniu. Wyglądał jak pisklak, którego trzeba było karmić. – A po zoo pojedziemy do cioci do kurek! – tak, mój Skarb nie zdołałby podarować sobie wyjazdy na wieś do rodziców Fabiena, którzy mieli niewielką farmę, a którzy z radością przyjmowali u siebie naszego urwisa. Nie rzadko spotykaliśmy tam także inne dzieci, których rodzice należeli do Upadłego Rodu, dzięki czemu moje maleństwo mogło poznać kolegów, z którymi szalało po łąkach, a tym samym członków rodziny.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się cicho, co zwiastowało powrót Marcela. Nathaniel również zdawał sobie z tego sprawę toteż zaczął kręcić się na krześle. Musiałem szybko postawić go na ziemi by mógł pobiec do taty. Teraz to jemu musiał opowiedzieć o swoich wielkich planach, chociaż sądząc po tym, że całkiem zapomniał o swojej książce musiał mieć także inne plany.
Skończyłem właśnie robić sałatkę, kiedy Marcel wszedł do kuchni z Nathanielem na rękach. Chłopiec tulił się do niego, jakby nie widzieli się od wieków, a przecież jedliśmy wspólnie śniadanie. Uwielbiałem patrzeć na moich dwóch mężczyzn razem, jako że byli dla mnie całym światem.
- Kto tak rozpieścił to nasze dziecko? – Marcel pogłaskał malca po głowie. Nathaniel spał już twardo, co rozbawiło nas oboje. Musiał zmęczyć się krzyczeniem i podnieceniem wynikającym z bliskiego wyjścia do zoo, ale nie mógł odmówić sobie tulenia.
- Oliver. – odpowiedziałem podchodząc do kochanka i pocałowałem go z całą czułością, jaką byłem w stanie przelać w jednego, krótkiego buziaka.
Marcel rozsiadł się na krześle przy stole i posadził śpiącego, tulącego się do niego chłopca na swoich kolanach. Nathaniel nawet nie mruknął, jednak gdybyśmy chcieli położyć go do łóżeczka od razu obudziłby się wyczuwając brak ciepłego ciała obok. Sam uwielbiałem spać mając Marcela przy sobie toteż nie mogłem dziwić się swojemu synowi, który traktował tatę, jak najlepszą poduchę, a zamiast kołysanki zawsze wysłuchiwał francuskiego hymnu.
- Mam też drugie kolano, na którym na pewno się zmieścisz. – Marcel uśmiechnął się do mnie w sposób, który przeznaczył wyłącznie dla mnie i rozsunął nogi, bym zmieścił się na jego udzie nie musząc przepychać przy tym Nathaniela. Nie mogłem odmówić, kiedy już wszystko przygotował toteż rozsiadłem się na jego nodze nie chcąc myśleć skąd mężczyzna czerpie siły, by utrzymać mnie i nasze Słońce.
Jego ubranie pachniało wiosną, usta smakowały słodko bez względu na to, gdzie składały pocałunki. Rozpływałem się w tej cudownej bliskości. Uśmiechając się przymykałem oczy, szukałem swoimi wargami ust Marcela, oddawałem muśnięcia, jakimi mnie obdarowywał.
Całkiem przypadkowo spojrzałem na Nathaniela, którego niebieskie oczęta obserwowały uważnie pieszczoty, jakimi wymienialiśmy się z mężczyzną.
- Ile razy mówiłem, że nie wolno podglądać? – puknąłem go palcem w maleńki nosem, a chłopiec uśmiechnął się łobuzersko. Pochyliłem się całując go w czoło, co traktował jak swoją własną dawkę czułości i miłości zawsze, gdy przyłapywał mnie i Marcela na pocałunkach. Mój kochanek musnął policzek naszego syna i postawił chłopca na ziemi.
- Jeśli jesteś już rozbudzony to biegnij do łazienki umyć łapki. Niedługo będzie obiad, a po obiedzie zjemy ciacho. – ton, jakim Marcel tłumaczył to chłopcu przypominał mi czasy, kiedy byłem dzieciakiem, a on moim nauczycielem.
Na dźwięk słowa „cicho” oczka Nathaniela stały się większe, a drobny języczek oblizał niewielkie wargi. Nie kwestionując nakazu wybiegł z kuchni dając nam chwilę intymnej samotności. Marcel wykorzystał to obejmując mnie i całując mocniej niż dotychczas. Przylgnąłem ciaśniej do jego ciała oddając pocałunek, a moje dłonie zacisnęły się na jego ubraniu na plecach. Gdyby nasze Słoneczko zechciało pospać dłużej może znaleźlibyśmy chwilę na odrobinę namiętności niestety to małe Cudo już zbiegało na dół po schodach tupiąc przeraźliwe, czym obwieszczał swoje bliskie przybycie do pomieszczenia, w którym siedzieliśmy.
Podszedł do nas wyciągając przed siebie łapki, by pokazać, że wyszorował je porządnie i uśmiechnięty zasiadł przy stole czekając na posiłek. Dla ciacha był skłonny zrobić naprawdę wiele, a wszystko to przez Olivera, który uzależnił nasze maleństwo od słodkich nagród. I tak oto każda wzmianka o łakociach była równoznaczna z przymusowym byciem grzecznym chłopcem i wykonywaniem wszystkich poleceń.

4 komentarze:

  1. Wee... pierwsza :) wreszcie udało mi się wyprzedzić Akemi :) Filip całkiem nieźle radzi sobie w domu :) zazdroszczę mu takiego syna ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne...aha dzieci dzieci... istna pociecha :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze przy tej parze (a więc średnio raz w miesiącu plus kilka Kartek) mam świeczki w oczach. Kurcze! Opisujesz Nathaniela z taką czułością, miłością... z taką naprawdę urokliwością, że od razu malec rośnie do rangi słodkiej pociechy, którą chciałoby się tulić, bo kochanie jest oczywistością samą w sobie. Uwielbiam tego brzdąca! Łapki ma cudne, oczka, nosek, polisie... no cały jest jak jego misiek! (o, zrymowało się xD)Haha, wujcio Oli bardzo dobrze... "wytrenował" chłopca, bo rodzice nie muszą martwić się o zdyscyplinowanie go, chociaż... tak dobrzy tatusiowie ze słodkim szkrabem nie mają wielkich problemów. xPMhyhy, teraz mnie naszła wersja Olivera, który w ten sam sposób tresuje Reijela XDAaa, u mnie rozdział. Przepraszam, że powiadamiam tak późno.

    OdpowiedzUsuń
  4. ~TheEdukatorka14 marca 2012 14:58

    Nie wierze, że ten blog wciąż istnieje!!! To było pierwsze opowiadanie, które zaczęłam czytać o tematyce yaoi w ogóle, więc... Kurcze, naprawdę fajnie wrócić do czegoś, co się robiło ponad cztery lata temu :) Pamiętam, że skończyłam czytać na tym, jak Remus spadł ze schodów i śnił o tym, że Syriusz go zostawił... Hmmm nawet nie wiedziałam, że mogę sięgać tak daleko wstecz w mojej pamięci :D Nie wyobrażam sobie nawet ile czasu należy poświęcić na napisanie jednego rozdziału. Zabawne jest też to, jaką metamorfozę literacką przechodzi się pisząc i wymyślając najpierw stos bzdur a później przekształcając to w błyszczące perełki :P Wielki ukłon w Twoją stronę Kirhan_san :)Pozdrawiam i do usłyszenia

    OdpowiedzUsuń