środa, 9 maja 2012

Bunt

27 kwietnia
Słońce znowu świeciło nadzwyczajnie jasno, chociaż powietrze było chłodniejsze niż przed burzą, która zniknęła w chwili, gdy wraz z Jamesem dotarłem do dormitorium. Już wtedy przestało grzmieć, rozjaśniło się, a w pięć minut później chmury zniknęły całkowicie zostawiając tylko błękitne niebo. Nie wątpiłem, że miało to coś wspólnego z dyrektorem, który miał sprawdzić dormitorium Ślizgonów. Podejrzewałem jednak, iż niczego tam nie znalazł i z tego powodu wezwał do siebie Jamesa. Czekaliśmy na chłopaka pod Wielką Salą i nie mogliśmy się doczekać, kiedy zrelacjonuje nam wszystkie zajścia. Czułem się jednak trochę rozbity z powodu pięknego zapachu obiadu, jaki unosił się po korytarzu i dźwięku sztućców, które poszły w ruch. Inni już jedli, a ja wraz z przyjaciółmi musiałem czekać na Pottera.
Zaburczało mi w brzuchu, na co tym samym odpowiedział żołądek Shevy. Uśmiechnęliśmy się do siebie porozumiewawczo.
- Dajmy już spokój. Ja rozumiem, że musimy trzymać się w grupie, ale jednak mój brzuch domaga się posiłku, a nie Pottera. – Andrew z nadzieją spojrzał na resztę. Peter przytakiwał mu z nadzieją w oczach.
- To nie byłoby uczciwe. – Syriusz nigdy nie wydawał się odczuwać przemożnej chęci zrobienia czegokolwiek wbrew swoim ideom.
- Więc może ty tutaj zostań, a my jednak pójdziemy? – Pet wymusił przyjazny uśmiech, ale ślina niemal ciekła mu po brodzie, kiedy rzucał drapieżne spojrzenia w kierunku drzwi do Wielkiej Sali.
- Jesteście paskudami, wiecie o tym? – Black westchnął ciężko, kiedy dostrzegł, że nawet ja zgadzam się z opinią przyjaciół. Chciałem rozsiąść się ze wszystkimi i walczyć mężnie widelcem o najlepsze kawałki mięsa, a nie przyjść na sam koniec i zadowalać się ochłapami, jak podrzędny padlinożerca. – Dobra! Widzę ten kanibalistyczny błysk w waszych oczach. Idźcie sobie, zdrajcy, a ja zostanę i poczekam na Jamesa!
- Dzielny chłopiec. – rzuciłem klepiąc go po ramieniu i nie tracąc czasu pospieszyłem do wnętrza jadalni, gdzie w przeciągu sekundy, czy dwóch zapomniałem o Potterze i Syriuszu. Liczył się tylko obiad.
- Myślicie, że naprawdę zdradziliśmy tym Jamesa? – zapytałem kierowany wyrzutami sumienia, kiedy wgryzałem się w świetnie doprawioną pieczeń.
- Daj spokój, Remi. – Sheva machnął na mnie ręką z ustami pełnymi ziemniaków. – Gdyby J. siedział wczoraj na tyłku zamiast łazić po zamku, nikogo by nie spotkał, nic nie słyszał, ani nie widział. I co wtedy? Już dawno siedzielibyśmy tutaj w piątkę i jedli w spokoju. To jego wina, że węszy i szuka sławy. Za to trzeba płacić, a my nie musimy towarzyszyć mu w tej zapłacie.
- Ale Syriusz...
- Syriusz, Syriusz i Syriusz! Skoro tak go kręci to całe braterstwo i honorowe czekanie na idiotę, to niech sobie czeka. Sam popatrz. – palcem wskazał pusty półmisek. – Jego ulubione mielone w sosie właśnie się skończyły. Pierś faszerowana... O, już jej nie ma. – ktoś właśnie zabrał ostatni kawałek. – On jest całkowicie mięsożerny, a całe mięso zniknie z talerzy zanim się tutaj pojawi. Wtedy na pewno przejdzie mu to całe zgrywanie oddanego do granic przyjaciela.
- Już idą. – rzucił Peter, któremu w tym czasie jedzenie wypadło z ust na talerz. Zignorowałem to jednak i spojrzałem na dwójkę przyjaciół, którzy rzeczywiście się zbliżali. Dołączyli do nas w ciszy i o ile James nie wydawał się wcale przejęty naszym zachowaniem, o tyle Syri był naburmuszony.
Usiadł na swoim stałym już miejscu i rozejrzał się po stole oceniając swoje szanse najedzenia się. Obserwowałem uważnie jego minę, kiedy stwierdzał, że wszystkie najlepsze kąski zniknęły, a to, co zostało dalekie było od wielkiej uczty. Z bólem nałożył sobie dwie wielkie porcje ziemniaków, polał je obficie sosem pieczarkowym, upchnął na talerzu trochę mizerii i ostatecznie dokopał się do jakiejś małej zapiekanej nóżki. Podejrzewałem, że przez najbliższe dwa dni będzie nadąsany.
- Tak, jak przypuszczaliśmy, Dumbledore nie znalazł nic, kiedy przyszedł do Ślizgonów. Ktoś musiał ich zaalarmować, że nadchodzi, albo w ostatniej chwili zmienili zdanie, co do tego, gdzie odbędzie się ich spotkanie. Cokolwiek to było, dyrektor nie ma nic poza moim słowem na poparcie teorii spisku pod jego nosem. Powiedziałem mu wszystko to, co mówiłem wam, a on w zamian nawet nie zdradził mi, co podejrzewa. Czy tylko mi się wydaje, że coraz więcej jecie i nie mam, na czym oka zawiesić? – przeszukiwał stół wzrokiem.
- Daj spokój, James! – Sheva zmarszczył gniewnie brwi. – Nie mówmy o żarciu. Czuję się przez ciebie jak... No, sam nie wiem, jak! Ale okropnie! Nic tylko żarcie i żarcie. Ileż można?! Wściekam się na samego siebie, bo zjadłem stanowczo zbyt wiele, a myśl o obiedzie chodziła za mną od rana. To jakaś epidemia. Zamieniamy się w bezmyślne żarłoki. Ja chyba już nim jestem...
Jego słowa trafiły mnie w samo serce. Tylko jak leczyć tę epidemię? Może powinienem skupić się na czymś innym niż nad ziemskimi rozkoszami? Tak, jak James tropić spiski lub jak Syriusz pozwolić by pochłonęła mnie pasja? Tylko, że moją pasją była nauka i książki, a on miał nie tylko runy, ale i quidditcha.
- A właśnie, jeśli o tym mowa. – przerwałem monolog Shevy uzmysławiając sobie, że tak naprawdę wcale nie było mowy o sporcie, ale to w mojej głowie powstała ta myśl. Było już niestety za późno toteż zignorowałem tę myśl. – W najbliższym czasie czeka was mecz, prawda?
- W najbliższym? To już za dwa tygodnie, a nie „w najbliższym czasie”! Dwa tygodnie! – James nakręcił się zapominając o wszystkim i tylko bezmyślnie zjadał ziemniaki ze swojego talerza. – Już niema, a my nawet nie zaczęliśmy na poważnie ćwiczyć! Jeśli polegniemy nie wybaczę sobie tego! Chyba powinienem zacząć dbać o linię. – podciągnął koszulę i spojrzał na swój brzuch w bardzo krytyczny sposób. – Niby nie ma tłuszczu, ale i nie ma mięśni. To nie do pomyślenia, że tak się zaniedbałem! Syriusz, pokaż! – rzucił się na Blacka i nie zważając na jego protesty przyjrzał się także jego brzuchowi. – Nie wierzę! To, nie wierzę! Dlatego ty coś tu masz, a ja nie?! – jego płaczliwy ton upewnił mnie, że dobra budowa ciała Blacka nie była tylko złudzeniem wynikającym z mojego uwielbienia.
- Ponieważ ja ćwiczę w przeciwieństwie do ciebie. – kruczowłosy był trochę zawstydzony z tego, co zauważyłem, kiedy naciągał koszulkę na swój pępek mimo oporu ze strony dłoni okularnika.
- Ćwiczysz? Ty? No chyba ujeżdżanie Lupina. – zakpił J., a na jego twarzy zatrzymały się ogórki w śmietanie, które opuściły mój widelec w gniewie. Nawet nie wiedziałem, że to zrobiłem, póki nie dostrzegłem spływającego po chłopaku jedzenia.
- Radzę się zamknąć, bo następnym razem może to być coś twardszego. – nie spanikowałem. – Radzę nie przesadzać, bo zaraz ty będziesz ‘ujeżdżany’.
- To był żart! Żartowałem, a ty mnie od razu z mizerii w ryja!
- Ogórki są dobre na cerę. – pozwoliłem sobie na ironiczny komentarz. – Powinienem zażądać od ciebie dopłaty do tego salonu piękności.
- Robisz się coraz to wredniejszy. – zmierzył mnie wzrokiem. – Czyżby budziła się w tobie uśpiona bestia?
- Jeszcze jeden głupi komentarz, J. ... – ostrzegłem chłopaka, który w pojednawczym geście uniósł dłonie.
- Nic nie mówiłem, nic nie zauważyłem, jestem w ogóle grzeczny i do rany przyłóż. I nie miałem na myśli nic złego. Robisz się porywczy, Remusie.
Zupełnie jakbym o tym nie wiedział. Problem był taki, że nie mogłem nad tym zapanować. Nie robiłem nikomu krzywdy, ale jednak szybko się denerwowałem. Może były to kolejne objawy przed pełnią? A może zwyczajnie przechodziłem przez ten okres dorastania, który nazywało się „buntem”? Chociaż bunt przeciwko kolegom to już lekka przesada.

2 komentarze:

  1. "Żartowałem, a ty mnie od razu z mizerii w ryja" - haha, dobra, padłam. Nowy rozdział tak bardzo poprawił mi humor, że nie mogę się nie uśmiechać. Szczerze, czekałam na to, aż poruszysz temat Voldemorta... cóż, jak na razie może mi się tylko podobać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Końcówka mnie rozniosła. xD Można mieć bunty różnego typu, a co! xD Pełnia plus dojrzewanie to bardzo w6ybuchowa mieszanka, poza tym do tego dochodzi składnik o nazwie James xD Fajnie im wychodzi dogadywanie się ze sobą. xD

    OdpowiedzUsuń