niedziela, 6 maja 2012

Jamesowo

- James, rozumiem. Coś widziałeś, czy tam kogoś... – Syriusz machnął ręką z lekceważeniem. – Ale to jeszcze nie powód do wojny. Nie wyciągniemy różdżek i nie rzucimy się na Ślizgonów tylko dlatego, że „ty uważasz, że”.
- Ale kiedy to nie o to chodzi! – J. tupnął nogą.
- Powiedzmy o tym nauczycielom i tyle. – postanowiłem interweniować. – Ja pójdę z Potterem do McGonagall, a wy poczekacie tutaj na nas. Jeśli, jakimś dziwnym zrządzeniem losu, James ma racje to lepiej się nie wychylać. Nie wiadomo kim jest ten człowiek.
- O ile to człowiek! – okularnik nie potrafił się zamknąć ani na chwilę.
- Skoro mówił ludzkim głosem to chyba jest człowiekiem. – spojrzałem na Pottera, który nadal nie był do końca przekonany o prawdziwości mojego twierdzenia.
- Może i mówił, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Mógł mieć jakieś głośniczki, albo... Mechanizm, który pozwala na mówienie. Wiesz, mózg w puszcze i tak dalej.
- Czegoś ty się naczytał? – spojrzałem na niego, jakby mi nagle oświadczył, że zakochał się w Slughornie.
- Nie pytaj, bo nie chcesz wiedzieć. – rzucił w odpowiedni mimochodem. – Ale jeśli mamy powiadomić McGonagall to chodźmy od razu. Im dłużej zwlekamy tym większe jest prawdopodobieństwo, że może nam uciec największy złoczyńca wszechczasów! – znowu go ponosiło.
- Tak, jak się umówiliśmy. Wy zostajecie, a my idziemy. – przypomniałem przyjaciołom i złapałem Jamesa za dłoń pociągając go za sobą. Nie było czasu do stracenia. Chciałem mieć wszystko to za sobą, rozsiąść się ponownie w Pokoju Wspólnym, popijać gorącą czekoladę i rozmawiać z przyjaciółmi o czymś interesującym.
- Jaką mamy pewność, że woźny nie pilnuje drzwi? – J. w końcu powiedział coś rozsądnego i nawet ja musiałem przyznać, że wcale o tym nie pomyślałem. No bo, właśnie, jaką mamy pewność, że wyjdziemy? Było pewne, że woźny nie uwierzy w dziwną gadkę na temat obcego w zamku, ani tym bardziej nie przyjmie do wiadomości tego, że musimy powiedzieć nauczycielom coś ważnego. Co w takim razie powinniśmy zrobić? Szukanie dyrektora nie byłoby chyba rozsądne, a i Peleryna Niewidka na niewiele nam się da. Może i miniemy woźnego, ale każdy zauważy, jak ją zdejmujemy, gdy tylko wyjdziemy na zewnątrz.
- Zostaniesz tutaj i będziesz wypatrywał szansy by dostać się do McGonagall lub jakiegoś innego nauczyciela, a ja  w tym czasie rozejrzę się na Dumbledorem. Nie możemy ryzykować, a może nam uciec przed nosem i jedna i druga szansa. Nie wiem ile prawdy jest w tym co mówisz, ale lepiej to sprawdzić. Jeśli go nie znajdę wrócę do ciebie. Jeśli cię tu nie będzie wrócę do Pokoju Wspólnego. Taki jest plan. – wyjaśniłem szybko.
- Rozumiem. Uważaj na siebie i nie daj się złapać. – poklepał mnie po ramieniu, jakbyśmy mogli zginąć w walce i więcej się nie zobaczyć. Podejrzewałem, że tak właśnie widział to wszystko toteż wolałem nie debatować nad tym teraz. Po prostu uśmiechnąłem się do niego i puściłem się biegiem ku schodom.
Jedynym miejscem, jakie przychodziłoby mi do głowy, gdy w grę wchodziło szukanie dyrektora był jego gabinet. Nie liczyłem na to, że go zastanę, czy tez przypadkiem natknę się na niego na korytarzu, ale przecież czasami tak właśnie się zdarzało, prawda? Jedni nazywali to przypadkiem, inni zrządzeniem losu, czy karmą. Dla mnie byłoby to szczęściem, któremu nie ufałem.
Nie mniej jednak przyspieszyłem nie mając większego wyboru. W tym wypadku nie mogłem liczyć na zmysły i tylko wilcza wytrzymałość mogłaby wydawać się przydatna.
Wpadłem na korytarz już trochę zziajany, gdyż nic nie męczyło człowieka bardziej niż długa i mozolna wspinaczka po niezliczonych schodach. Czułem się tak, jakbym miał zaraz wyzionąć ducha. Kres tej podróży był już bliski i z ulgą przyjąłem fakt, iż dyrektor „wyszedł mi na przeciw”. Akurat w chwili, gdy ten opuszczał swój gabinet ja pojawiłem się pod nim.
- Jak... dobrze... pana... złapać! – dyszałem, jak mała lokomotywa. Oj, kiepsko było z kondycją, coraz gorzej i chyba tylko cudem moje ciało potrafiło wykrzesać z siebie te kilka iskier tak niezbędnych w pewnych sytuacjach życiowych. Uświadomiło i to, że się zasiedziałem i nazbyt objadałem. Jak zwykle, z resztą.
- Co się dzieje, że tak pędzisz? – głos dyrektora był łagodny i raźny, jak zwykle. Nie przypominałem sobie, by ten mężczyzna kiedykolwiek się denerwował.
- Ktoś jest na zamku. – wyrzuciłem z siebie. – J. To znaczy James Potter, widział kogoś, jak rozmawiał ze Ślizgonami. Jakiś zakapturzony mężczyzna. J. ... James, znaczy się, mówił mi o tym. To jakiś mężczyzna zakapturzony. – nawet nie sklecałem dłuższych, ambitniejszych zdań, nazbyt przejęty tym, co mówiłem teraz na głos. – Dziwnie pachnie i syczy, kiedy mówi. Nie widział twarzy bo był za daleko, ale jest pewny, że to ktoś z zewnątrz.
- Już dobrze, Remusie. – pomarszczona przez czas dłoń mężczyzny wylądowała na mojej głowie. – Gdzie go widział?
- To już nieważne. On jest w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Tak mówił, James. On tam ma być i czekać na uczniów.
- Dobrze. Sprawdzę to, a ty wracaj do dormitorium. Kiedy wszystko się rozwiąże poinformuję was o wszystkim, ale teraz siedźcie u siebie i nie wychodźcie.
- Tak jest. – skinąłem potakująco i jak służbista odwróciłem się na pięcie. Musiałem wrócić po Pottera i zabrać go ze sobą, jeśli nie chciałem by wpakował się w jakieś problemy. Poza tym, dyrektor wiedział o wszystkim, a więc zostawiałem te sprawy w dobrych rękach. Nikt tak jak on nie potrafiłby rozwiązywać tego typu zagadek, a więc kto, jak kto, ale ten profesor znajdzie intruza i pozbędzie się go wraz z tą magiczną burzą, która wisiała ponad zamkiem.
James, James, James. Tylko o tym powinienem myśleć. Znałem go, wiedziałem więc, że jego pomysły potrafią być niebezpieczne dla świata, a tym samym doprowadzą go do zguby. Zaniepokoiłem się, więc nie widząc go w miejscu, w którym go zostawiłem. Oczywiście, mógł jakoś dostać się na zewnątrz, a nawet wrócić już do Pokoju Wspólnego, ale jaką miałem pewność? Że też nie pomyślałem o tym wcześniej...
- Psyt, Remi. – usłyszałem za uchem. – Stoisz mi na drodze. – to James właśnie zsunął Pelerynę z głowy. – Chcę wyważyć sobą drzwi i zwalić to na wiatr, kiedy przyjdzie mi się tłumaczyć. Musisz się przesunąć, bo jeśli źle obliczę kąt zakrętu to skończę wraz z tobą na woźnym. A wtedy straciłbym i moją niewidoczność i szansę zawiadomienia kogokolwiek.
- Daj spokój. Dyrektor już wie, więc od tej pory to on przejmuje tę sprawę i nie chce byśmy wchodzili mu z drogę. – zabarwiłem trochę swoją opowieść.
- Ale, ja jeszcze nie dotarłem do nikogo...
- Wracamy i koniec, kropka. – na oślep odnalazłem jego pelerynę i zdjąłem ją z jego ramion, dzięki czemu całe ciało chłopaka było dla mnie widoczne. – To dla naszego bezpieczeństwa, J. Ty już zostałeś bohaterem, więc teraz trzymaj swoje heroiczne dupsko w miejscu, w którym nie dostaną cię macki złego. – uznałem, że musze mówić, jak on, by coś dotarło do tej mózgownicy.
- W sumie masz rację. – oczywiście, że ją miałem! – Ale jeśli oni coś spieprzą? Jeśli im ucieknie?
- To ty na pewno tego nie naprawisz, ani tym bardziej, nie rzucisz się pod nogi uciekającemu, jak kłoda. Wyniuchałeś podstęp, odnalazłeś... kogoś... Twoja misja jest już skończona.
- Kpisz ze mnie?
- Tak troszkę. – skinąłem głową. – Nie każ mi znowu brać cię za rękę. Wyczułeś niebezpieczeństwo, bo wróciłeś do nas zamiast śledzić tamtych do samego końca. To, że widziałeś Lucjusza, Rudolfa i Severusa zachowamy dla siebie. – w gruncie rzeczy prosiłem, by tak było. Nie chciałem wrobić ich w nic, co nie było pewne pod każdym względem. Czułbym się później winny, gdyby wszystko było tylko dziwnym wymysłem Pottera. Naturalnie, wietrzyłem, że burza była magiczna, że miała jakiś cel, ale czy naprawdę wierzyłem w konspiratorskie spiski Ślizgonów, w fakt, iż wszystko rozgrywało się pod nosem dyrektora i tylko Potter miał na tyle szczęścia by wpakować się w sam środek kabały? Sam już nie wiedziałem, co o tym myśleć. Wolałem by ktoś powiedział mi o tym jasno i bez owijania. Nienawidziłem snucia domysłów!
- Wracajmy. Masz rację. – nie wiem, czy James wyczuł mój nastrój, czy sam poszedł po rozum do głowy, ale skinąłem głową. W dormitorium będzie najbezpieczniej.

1 komentarz:

  1. Niejednokrotnie powtarzałam, że James ma zadatki na detektywa - tylko trochę takiego niebezpiecznego... dla samego siebie. W istocie potrzebny mu Watson, który stałby się głosem rozsądku. Wraz z niuchającym Remim stanowiliby najlepszą grupę poszukiwaczy! xD Rutkowski mógłby im peleryny prać, a co!Powiadamiam o rozdziale. ;P

    OdpowiedzUsuń