niedziela, 20 maja 2012

Kartka z pamiętnika CLXXVI - Syriusz Black

James i Peter leżeli w Skrzydle Szpitalnym po niechcianym spotkaniu z moją kuzynką Bellatrix. Mieli pomóc w czyszczeniu kociołka, kiedy Remi uciekł do swojej kryjówki, gdzie oczekiwał naszego przybycia lub wcześniejszej przemiany. Który z nich wpadł na pomysł by po drodze obmacać „tę wysoką krukonkę”? Nie wiem, ale obaj drogo za to zapłacili. Ich „krukonka” okazała się bowiem Bellatrix Black, z którą flirtował jakiś krukon i taki tylko był udział Ravenclaw’u w całym tym przedsięwzięciu. Gdyby przyjaciele zechcieli pomyśleć zanim „przypadkiem” położyli ręce na jej pośladkach... Wszystko rozegrało się tak szybko, że sam byłem pod wrażeniem sprawności kuzynki. Ot, upewniła się, iż śmiałkiem nie jest Rudolf, który o ile było mi wiadomo, jako jedyny miał do niej dostęp, i w następnej chwili zarówno James, jak i Peter zwijali się na ziemi z bólu, a ich ciałami wstrząsały odruchy wymiotne, którym nie mogli dać upustu. Podejrzewałem, że ta dwójka pomyśli zanim kolejny raz ośmieli się dotknąć jakiejkolwiek dziewczyny. Nie wątpiłem, że podobnie skończyliby gdyby ich ofiarą padła Andromeda.
Czy była to kwestia szczęścia, czy też zgrabnej pracy grupowej nie mnie osądzać, nie mniej jednak zdołaliśmy z Shevą wyczyścić kociołek Remusa jeszcze przed jego przemianą, co pozwalało nam do niego dołączyć i towarzyszyć jak najdłużej podczas niemiłego procesu zmiany kształtu. Zdołałem już odkryć powody bólu, jaki odczuwał mój chłopak, gdyż w przeciwieństwie do animagii likantropia nie była przemianą naturalną i wynikającą z chęci lecz z przymusu. Ciało zmuszane przez wpływ promieni księżyca w pełni ulegało mutacji i stąd też ból, który wyrywał jęki i krzyki z ust Lupina. Prawdę powiedziawszy, im więcej wiedziałem o tym futerkowym problemie, tym dzielniej mogłem stać u boku chłopaka.
Niestety nie zdążyliśmy na czas i w chwili, kiedy zamykaliśmy dokładnie przejście w chacie, by Remus nam nie uciekł, usłyszeliśmy jego krzyki. Przemieniał się i niestety nie miał pojęcia, że już tu jesteśmy. Wydawało mi się, iż chłopak czułby się zdecydowanie lepiej widząc nas obok siebie. Niestety sprawa z Bellą pochłonęła dobrą godzinę naszego czasu i teraz byliśmy zmuszeni poczekać aż wrzaski ucichną, a przemiana dobiegnie końca.
Przemieniliśmy się pospiesznie i przysiedliśmy na najniższym schodzie czekając.
W domu zapanował spokój, a cisza była aż nazbyt wymowna. Otrzepałem się, kiedy pierwsze wycie dowodziło pełnej przemiany. Podniosłem się wtedy na nogi, czy raczej na łapy, i wdrapałem się na górę. Szczeknąłem stojąc pod drzwiami, by Remus wiedział, że to ja, zaś Sheva zahukał, jak to zwykły czynić sowy. Musiałem przyznać, że moja postać była wdzięczniejsza niż ptasie piórka, ale narzekać nie mogliśmy.
Pchnąłem nosem drzwi uchylając je. Remi ufał, że go nie zawiedziemy i zjawimy się w końcu toteż nie zamykał ich, choć mógł obawiać się, iż kierowany ciekawością wymknie się jakimś sposobem z chaty.
Wilkołak leżał na łóżku spoglądając na nas leniwie swoimi złotymi ślepiami. Wydał z siebie pomruk, który uznałem za niejaki dowód zadowolenia z powodu naszego przybycia. Widać przy odrobinie szczęścia nawet wilkołaka można poderwać. Bo właśnie to wydawało mu się najwłaściwszym określeniem zażyłości, jaka łączyła nas z naszym „samcem alfa”. Niestety, czyniło to ze mnie „samicę alfa”, o czym przekonałem się, gdy wilkołak łaskawie przesunął swoje wielkie cielsko robiąc mi miejsce na materacu. Nie wypadało mi odmówić toteż wskoczyłem na łóżko i ułożyłem się obok Remusa, który przylgnął do mnie swoim ciepłym, kudłatym bokiem i położył pysk na moim karku. Czułem drgania jego gardła, kiedy mruczał cicho i leniwie. Wcale nie podobało mi się bycie oblubienicą wilkołaka, ale jak długo był spokojny tak długo mogłem mu na to pozwalać. Przynajmniej nie gryzł i nie drapał, a i swoje ciało zostawił w spokoju nie znęcając się na sobie za brak możliwości wyjścia z domu.
Wysunąłem się spod ciała tej łagodnej bestii i przeczołgałem na skraj łóżka, z którego zeskoczyłem. Nie miałem ochoty leżeć w nieskończoność i nudzić się przez najbliższe godziny. Postanowiłem zabrać Remusa i Shevę by urządzić małe przeszukanie domu. Nigdy nie wiadomo, co nam się może tutaj przydać, bądź, co takiego znajdziemy. Jeśli kiedykolwiek będziemy potrzebować kryjówki dobrze byłoby znać atuty tego miejsca.
Remus nie wydawał się zadowolony faktem mojego wyślizgnięcia się i spoglądał na mnie niemal rozkazująco. Zignorowałem to jednak wiedząc, iż nic mi nie zrobi i otworzyłem drzwi na oścież. Chciałem by zrozumiał, że wychodzimy. Ostatnio bawiliśmy się goniąc po całym domu, zaś teraz postanowiłem udać się na zwiad. Nie opracowałem jeszcze dobrego sposobu komunikacji z wilkołakami toteż byłem zmuszony do demonstracji swoich zamiarów w sposób zrozumiały. Sam nie potrafiłem przecież mówić, więc nawet Sheva nie rozumiałby, co mam na myśli, gdybym starał się chociażby pisać łapą po zakurzonej podłodze. Litery byłyby zbyt niezgrabne.
Udałem się do najdalszego zakątka domu, który stanowiła jakaś rupieciarnia, w której stała teraz wyłącznie miotła o połamanych witkach i spróchniałym trzonku. Kichnąłem, kiedy tylko do moich nozdrzy wdarła się masa kurzu. Miałem wielkie szczęście, gdyż dzięki temu odkryłem zmiotkę do kurzy. Była w kiepskim stanie, ale wziąłem ją między zęby i ruszając głową na boki otrzepałem grubą warstwę „siedlisk” roztoczy. Zademonstrowałem przyjaciołom, co mają robić i z miotłą i piórkiem wyrwanym z mojej miotełki, a następnie obwąchałem kąty szukając czegoś... Czegokolwiek. Nie wiem, czy mnie zrozumieli, ale Remi zwalił starą miotłę, co wzbiło w powietrze całe chmury kurzu. Nadepnął na nienadający się do niczego trzon łamiąc go i wziął w zęby pozostałą część idąc za moim przykładem i otrzepując, co tylko zdołał znaleźć.
Przystąpili do pracy, zaś ja kontynuowałem swoją wytrwale poszukując czegokolwiek, co mógłbym uznać za cenne. Niestety nawet jedna moneta nie zagubiła się w tym miejscu, żadna mapa skarbów, czy magiczny artefakt pozwalający na odnalezienie skrzyni pełnej klejnotów.
Przenieśliśmy się do innego pomieszczenia i robiliśmy to samo, jakby nagle miało nam się udać zostać sławnymi odkrywcami i zarobić miliony pozwalające rzucić naukę i zająć się na poważnie szukaniem skarbów. Nie było posążków nieznanych bóstw, nie było tajnych pokoi, a przynajmniej tak się nam wydawało.
To Sheva zmęczony przysiadł na wiszącym na ścianie kandelabrze, gdzie zamiast świecy znajdował się wypalony dawno knotek sterczący z woskowej, twardej bryi. To uruchomiło jakiś mechanizm, który odsunął klapę w podłodze, w miejscu, z którego przed chwilą zszedłem. Gdybym został tam dłużej połamałbym pewnie nogi na schodach prowadzących do niewysokiego, chociaż wygodnego schowka. Można tam było zarówno przetrzymywać jedzenie, jak i samemu się ukryć.
Miałem tylko nadzieję, że Remi nie zacznie zapaleńczo przeglądać każdego kąta i nie dotrze do wyjścia. Byłbym wtedy winny największej zbrodni, jaką zdążyłoby się popełnić. Gdyby Remi zrobił komuś krzywdę byłbym współwinny.
Odważyłem się zejść powoli po kilkunastu schodach do piwniczki i oczyścić przynajmniej kilka przedmiotów, które podpowiedziały mi, iż tego ukrytego pomieszczenia używano, jaki piwnicy na różne różności. Były tam, bowiem książki, stare figurki, które dawno wyszły z mody, nawet jakiś list sprzed 20 lat. Czytający pies byłby atrakcją wieczoru na jakimś spotkaniu towarzyskim toteż skupiłem się wyłącznie na sprawdzeniu daty na gazecie. Niestety ta rozsypała się, gdy tylko dotknąłem jej łapą. Musiała być niebywale stara. W tym domu najzwyczajniej nikt nie mieszkał od stuleci.
Nie poddałem się mimo to i wychodząc z tajemnego przejścia skinąłem na Shevę by wstał z kandelabra. Chłopak skinął swoją puchatą głową i sfrunął na ziemię ze złotego drążka, który zaczął się podnosić, a tym samym zamykało się przejście do ukrytej spiżarni.
Szukaliśmy, więc dalej z nowym zapałem i chęciami. To ja decydowałem gdzie idziemy następnie i ile czasu przyjdzie nam tam dzielić. Powiem szczerze, że znalazłem coś dla siebie wśród książek odkrytych w malutkiej sypialni koło kuchni. Musiała tam sypiać jakaś służąca, ale całkiem dobrze wykształcona skoro miała u siebie książkę o runach, której nie miałem okazji czytać. Porwałem ją, więc w zęby i położyłem na schodach by jej nie zapomnieć.
Moi przyjaciele szukali dalej może licząc na coś dla siebie, choć Remi nie mógł chyba myśleć o niczym materialnym. Kto jednak zrozumie wilkołaka? A już w szczególności tego zakochanego?! To było niemożliwe, nawet dla pierwotnego właściciela ciała. Tak oto mijały nam leniwe chwile i czas zbliżający nas do końca przemiany.

1 komentarz:

  1. Ciekawe, co Remi wziął dla siebie? xDHahaha, Syriusz jako samica alfa! xD Mistrzostwo! Słowo daję! Poza tym chłopaki bawią się w detektywów... niech James żałuje, że ma lepkie ręce. Może Evans by mu pozwoliła na jakies niewinne uszczypnięcie, ale nie w takiej sytuacji, gdy Pottera ciągnie do każdej.Swoją drogą... niedawno widziałam czarnego psa. Kirhan... żeby to był zwykły pies, ale on miał gęstą, długą sierść, łapy jak u człowieka, grube i w ogóle poruszał się jak wyrośnięty zwierz... dziwnie patrzył. Wielki był!U mnie nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń