piątek, 8 czerwca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXIX - Albus Dumbledore

Odwiedziny Gellerta zawsze wiązały się z radością, jak i z niepokojem. Cieszyłem się widząc go, jak każdy zakochany bez pamięci głupiec, a jednocześnie wiedziałem, iż nikt nie może go zobaczyć. Gdyby tak się stało, gdyby go rozpoznano byłby to największy skandal, jaki wstrząsnął światem magicznym od wielu tysiącleci. Sam fakt tego, że mój brat wiedział, co łączyło mnie z Gellertem wydawał się zawstydzający, jednak gdyby dowiedział się, iż to nigdy się nie skończyło...
Siedząc w swoim fotelu pochylałem się nad biurkiem. Po drugiej stronie Grindelwald przyglądał mi się z wyciągniętą przed siebie dłonią, którą gładził moją. Na jego suchej, już pomarszczonej skórze wyraźnie widać było nabrzmiałe żyły, a jednak, gdy dotykał mojej dłoni, która nie różniła się nazbyt wiele od jego, miałem pewne poczucie nieśmiertelności.
- Nie powinieneś tak często opuszczać swojej samotni. – odezwałem się pozwalając, by przez tę chwilę to rozsądek przemawiał moimi ustami. – Ktoś w końcu zauważy, jak daleka od więzienia jest twoja wieża.
- Nikt już się mną nie przejmuje. Na horyzoncie pojawił się ktoś inny. Nie wiem o nim wiele, ale podróżuje i czasami zostawia za sobą trupy. Stary Gellert Grindelwald nie jest już straszny. Dzieci myślą, że jestem zmyślony tak samo, jak Święty Mikołaj u mugoli. W twoim kraju uznają mnie za martwego, więc co mogłoby pójść nie tak?
Przed nami pojawiły się kubki z parującą kawą. Jej intensywny zapach otrzeźwił mnie. Wysunąłem rękę spod palców Gellerta i obiema dłońmi objąłem swój kubek dmuchając delikatnie na gorący napój.
- Nie myślałeś, więc o nowym partnerze? – chciałem by brzmiało to obojętnie, ale nie wyszło mi to do końca tak, jak powinno. Mieszanina zazdrości i ostrożności stworzyła mieszankę, której ukrycie byłoby niemożliwym nawet dla najlepszego aktora.
- On nie działa w imię „większego dobra”, ale w imię swojego własnego. Nie potrzebuję takiego wspólnika. Z resztą wątpię by zdołał kiedykolwiek dorównać tobie. Gdybym znalazł kogoś godnego uwagi nie odwiedzałbym cię tak często. – na jego ustach pojawił się przekorny uśmiech, który znałem jeszcze z czasów naszej młodości.
Mężczyzna sięgnął po swoją kawę i upił potężny łyk. Jego oczy rozbłysły, co utwierdziło mnie w przekonaniu, co do jego uzależnienia od tego kofeinowego trunku. Musiał dużo pracować i ostatecznie być często przemęczony, skoro taką radość sprawiała mu odrobina wody mielonymi ziarnami.
- Mm, pozwolę się poczęstować kolejnym kubkiem. – zamruczał odkładając na blat biurka puste naczynie. Jego żołądek nie miał dna, gdy w grę wchodziły jakiegokolwiek rodzaju napoje.
- Powinieneś przerzucić się na herbatę. – skomentowałem.
Gellert nie odpowiedział, ale za to skrzywił się i zniknął mi z oczu z cichym „puf”. Byłem zaskoczony jego zniknięciem, tym bardziej, że o ile dobrze pamiętałem założyłem na zamek zaklęcie uniemożliwiające jakiekolwiek próby teleportacji z zamku, jak i do niego.
- Gellert? – rozejrzałem się niepewnie w około nie mając zielonego pojęcia, co przed chwilą się stało. – Wiem, że gdzieś tu jesteś. Jeśli zaraz się nie odezwiesz nie mam zamiaru częstować cię więcej kawą. – dziecinna groźba, ale liczyłem na to, że zadziała.
Jak długo siedziałem w ciszy zanim usłyszałem szmer i płacz? Nie wiem, ale i nie mam pojęcia, kiedy dokładnie zareagowałem na odgłos dziecięcego łkania. Wstałem z miejsca i obchodząc swoje biurko stanąłem przed krzesłem zajmowanym wcześniej przez Grindelwalda, a na którym leżały teraz niedbale rzucone ubrania, pośrodku których kiwając się siedziało niemowlę.
- O, Merlinie. – jęknąłem. – Gellert, to ty? – wziąłem na ręce wydzierającego się chłopca, który przestał momentalnie kwilić i zamiast tego utkwił we mnie swoje lodowato niebieskie oczy pełne wyrzutu i urazy. Nie miałem wątpliwości, że berbeć, którego trzymałem w ramionach to mój niedawny chłopak. Jego buzia była gładka, pulchna i jasna, usteczka malutkie o niewinnym wyrazie, zaś blond loczki sterczały we wszystkich kierunkach. Mimo wszystko było w nim coś, co nieodparcie przypominało mi Gellerta z czasów naszej młodości. Tylko jego oczy się nie zmieniły. Widać było w nich mądrość lat, jakie przeżył, inteligencję dorosłego geniusza i wściekłość, jaką odczuwał nie mogąc zmusić swojego dziecięcego ciała do wypełniania poleceń mózgu.
- Wyglądasz... słodko... – stwierdziłem samemu czując się młodszym o wiele lat, kiedy spoglądałem na tego berbecia. Nie wytrzymałem i roześmiałem się głośno. Biedny mężczyzna mógł tylko rozpłakać się, by wyrazić swoją irytację. Jego drobne rączki zacisnęły się na mojej brodzie i zaczęły ją szarpać. – Nie mam z tym nic wspólnego. – wyjaśniłem zbierając siły na kolejną nadchodzącą wielkimi krokami salwę wesołości.
W końcu zdołałem się jakoś opanować i posadziłem Gellerta na biurku, co omal nie zaowocowało kolejnymi minutami zdrowego śmiechu i obolałych mięśni brzucha. Wyszperałem szybko koszulę mężczyzny z kupki ubrań i owinąłem nią nagie ciało „dziecka”.
- Wiem, że jesteś wściekły, ale proszę cię, nie rób pod siebie ze złości. – naprawdę próbowałem zrobić, co w mojej mocy by zachować spokój i powagę. – Zabieram cię ze sobą. Wiem, co musiało się stać, więc wiem też, jak to odwrócić. Tyle, że zrobienie eliksiru zajmie trochę czasu, więc musisz przez ten czas być grzeczny. – gdyby spojrzenie mogło zabijać... – Skrzaty musiały przypadkowo dodać do twojej kawy eliksir. Nie wydaje mi się, żeby było to jakimś specjalnie wielkim problemem. Nigdy nie widziałem twoich zdjęć z czasów niemowlęctwa. – pożałowałem tego, co mówiłem, kiedy Gellert złapał zaledwie kilka moich włosów, które miał pod ręką i szarpnął wyrywając je wraz z cebulkami z mojej głowy. Jak na berbecia nieźle robie radził z tymi nieporadnymi pulchnymi łapkami i nieskoordynowanymi ruchami. – Aj! Nie wolno! Spiorę cię, jeśli się zaraz nie uspokoisz. – jeśli chciałem być poważny, to zawiodłem samego siebie, gdyż uśmiechałem się rozbawiony własnym dowcipem. Nie wątpiłem, że Gellert zemści się na mnie, gdy tylko wróci do swojej normalnej postaci.
Przytulając do ramienia śliniącego się chłopca, który namiętnie zajadał się moją szatą by zapobiec swędzeniu dziąseł, opuściłem gabinet. Musiałem, czym prędzej znaleźć Slughorna, by móc przywrócić normalny kształt Grindelwaldowi. Tym bardziej, że jego ślina wsiąknęła już w materiał mojej szaty i koszuli pod spodem, co czułem na ramieniu. Nie zniósłbym zbyt długo podobnego traktowania. Nie byłem gryzakiem!
Idąc korytarzem zastanawiałem się, jak to możliwe, że podobny eliksir znalazł się w kuchni i trafił do kubka mężczyzny. Czyżby nauczyciel eliksirów kręcił się z nim pośród Skrzatów i w pewnym momencie zostawił flakonik z eliksirem w kuchni? To było możliwe, ale, na co taki specyfik byłby mu potrzebny w jakiejkolwiek chwili? Kto, jak kto, ale on znał się na swojej pracy i wiedział, jak niebezpieczna potrafi być ta formuła. Dla przeciętnego czarodzieja mogłoby to oznaczać nowe życie, dla obeznanego z magią człowieka była to złudna nadzieja, która sprawiała, iż prędzej czy później czarodziej zapominał, w jakim ciele się znajduje i narażał się tym na wypadki, a nawet śmierć.
- Przestań się wiercić. – pogładziłem go po miękkich włoskach i pomogłem mu odsunąć się od mojego ramienia. Nie potrafiłem czytać mu w myślach, ale jego oczy wydawały się pytać, jak ma się nie kręcić, kiedy leży policzkiem na oślinionym ramieniu. – Sam doprowadziłeś je do takiego stanu. – wzruszyłem ramionami, a on aż zapluł się ze złości. – Wybacz, wiem, że to nie twoja wina. – Położyłem go z drugiej strony mając niejako nadzieję, że tego ramienia nie zdoła już zaślinić. Jakże się myliłem...
Pech chciał, że Slughorna nie było w gabinecie i niecierpliwiąc się czekałem na jego powrót mając za towarzysza wyłącznie owiniętego koszulą berbecia. Gellert rozpłakał się z nieznanego mi powodu, a kiedy odsunąłem go od swojego ciała, by na niego spojrzeć zaczął sikać w swoją własną koszulę, która momentalnie zaczęła przeciekać. Ostatecznie przed gabinetem Slughorna była wielka plama, a ona sam pojawił się o kilka chwil za późno. W ramach podziękowania za te utrudnienia nie miałem zamiaru pomagać mu w sprzątaniu tego bałaganu. Miałem na głowie ważniejsze rzeczy.

1 komentarz:

  1. Hahah, taak, miał lepsze rzeczy do roboty - ucieczkę, kiedy Grin odzyska swoja postać xD Wtedy nie dziąsła, a zęby wbiją się w ramię dyrektora. xD Ale to było fajne xD Ogromnie się uśmiałam - zwłaszcza przy ubieraniu mężczyzny i wtedy, gdy Dumbledore nie kazał mu narobić pod siebie ze złości. xD

    OdpowiedzUsuń