piątek, 22 czerwca 2012

Przeczucie

Jeszcze jeden egzamin we wtorek i czeka mnie robienie prawa jazdy =3= cofnijmy się do czasów powozów i jazdy konno T^T

 

25 maja
- Panie i panowie, wasz mistrz, bohatera i bóg zdobędzie dziś mistrzostwo! Kłaniajcie się wielkiemu Jamesowi Potterowi!
- Jeszcze raz to usłyszę, a oszaleję. – Syriusz spojrzał wymownie na Petera, który dał się namówić okularnikowi na promowanie dzisiejszych rozgrywek Quidditcha i samego szukającego. – A szalony Black to niebezpieczny Black, więc milcz póki masz jeszcze okazję. – rzucił w Petera skorupką jajka, które przed chwilą zjadł. – To, co zrobiła Bellatrix będzie niczym przy tym, co zrobię ja, kiedy raz jeszcze usłyszę ten idiotyczny okrzyk! – ciężko było mi powiedzieć, czy naprawdę denerwował go tak krzyk Petera, czy też był zestresowany przed naprawdę ważnym meczem, który przekładano już chyba od miesiąca. Na jego miejscu nie zdołałbym przełknąć niczego, zaś on pochłonął już trzy jajka, dwie kiełbaski i wypił cztery kubki kawy zbożowej z mlekiem.
- Mam złe przeczucia, co do tego meczu. – odezwał się odsuwając od siebie pusty talerz i kubek.
- Nic się nie stanie, jeśli przegracie. Czasami się tak zdarza i nikt nic na to nie poradzi. – próbowałem go pocieszyć, chociaż nieumiejętnie.
- Nie chodzi o wygraną, czy przegraną. To takie niespokojne uściski w żołądku, które wydają się mówić „nie wychodź z domu, bo dziś śmierć jest na spacerze”.
- Daj spokój! – złością zareagowałem na dreszcze, jakie przeszły mi po plecach. – Przestań mówić takie rzeczy i zjedz jeszcze kanapkę z miodem, albo dżemem. – wątpiłem by był to dobry pomysł, ale słodkie poprawia humor, a on tego właśnie potrzebował. – Po prostu nie graj, jeśli źle się czujesz.
- Jasne. Chyba masz rację. Pójdę do Camusa i powiem żeby przełożył mecz o kolejny miesiąc, bo mam PRZECZUCIE. – syczał z ironią w głosie.
- Nie o to mi chodziło!
- Zawodnicy nie rosną na drzewach w cieplarni, Remi. – wstał od stołu i wyszedł z wielkiej sali bez słowa.
- Dzieciuch! – prychnąłem do siebie i dokończyłem swoje płatki z mlekiem.
Razem z Peterem i Shevą zaraz po posiłku pobiegłem na błonia by mieć czas na zajęcie dobrego miejsca. W końcu byłem Gryfonem, a więc musiałem kibicować swojej drużynie. Z resztą było w niej dwoje moich przyjaciół, a to zobowiązywało do trzymania kciuków.
Mecz ze Ślizgonami, nie pierwszy i nie ostatni, rozpoczął się gwizdkiem. Z jakiegoś powodu przeszły mnie dreszcze, kolejny raz w przeciągu godziny. Może po prostu przypomniałem sobie o czarnych myślach Syriusza? Zazwyczaj nic podobnego nie chodziło mu po głowie, toteż martwiłem się o niego. Może tym bardziej, że byłem dla niego wyjątkowo niemiły.
Mimo wszystko na twarzy Syriusza nie pojawił się ślad niepokoju, kiedy siedząc pewnie na miotle robił, co do niego należało. Podobał mi się sposób, w jaki spiął swoje włosy robiąc z nich „szubieniczkę”, jak sam zwykł to nazywać. Jak na kogoś, kogo niedawno otaczała chmura czarnych myśli radził sobie znakomicie. Ogranie bramkarza Ślizgonów nie było dla niego żadnym problemem, a i tłuczki się go nie imały. Był najlepszy. Tym czasem James zataczał ósemki nad boiskiem wypatrując znicza i ignorując kpiące spojrzenie szukającego przeciwnej drużyny. On miał swój własny styl bycia i gry, i jak długo był skuteczny, nikt nie mógł zwracać mu uwagi na dziecinne zachowanie.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam... – Zardi przepychała się między ludźmi rząd ponad nami. – Chłopaki, wciągnijcie brzuchy i zróbcie mi miejsce. – rzuciła błagalnie, kiedy znalazła się dokładnie za naszymi plecami i rozpychając się przepychała nas na boki.
- Co ty robisz? – Sheva skrzywił się, kiedy przypadkowo wbiła mu łokieć w bok.
- Szukam sobie miejsca, nie widać? – szybkim ruchem ręki wskazała siedzącego dwa rzędy niżej chłopaka z irokezem, za którym nadal uganiała się po szkole. Jedyne, co nam w takiej sytuacji pozostało to wzruszyć ramionami i zaakceptować jej dziwactwa.
Nasza drużyna wygrywała dwudziestoma punktami, co szybko zostało nadrobione. Mieliśmy remis, znowu wygrywaliśmy i kolejny raz Slytherin remisował. Miałem nadzieję, że James szybko złapie znicza i pozwoli nam na świętowanie. Ze skrzyżowanymi palcami obserwując to, co działo się przede mną. Odczuwałem ból w dłoniach, ale ignorowałem go, chcąc po meczu podejść do Syriusza i szepnąć mu na ucho „a nie mówiłem, że przesadzasz?”.
Zerwał się wiatr, a niebo zaszło ciemnymi chmurami zwiastującymi deszcz. Zobaczyłem pierwszy rozbłysk, a w kilkanaście sekund później huk podrażnił moje uszy. Camus spojrzał w niebo wyraźnie zaniepokojony tym, w jakich warunkach przyjdzie grać jego podopiecznym. Jemu na pewno przychodziło grać w gorszych warunkach, kiedy był zawodowcem, ale tutaj miał przed sobą wyłącznie uczniów.
Nie miał czasu by podjąć decyzję, co do dalszej gry lub rezygnacji z niej. Jakiś zabłąkany piorun znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Sam nie wiem, jakim cudem Camus zdążył zepchnąć Syriusza z drogi. Piorun uderzył w miotłę nauczyciela niszcząc ją doszczętnie. Wystraszony tym wszystkim Syriusz był tak oszołomiony, że nie zauważył lecącego w jego stronę tłuczka i razem z Camusem obaj runęli na ziemię.
Wcześniejszy krzyk, jaki wydobył się z kilku gardeł zamarł. Podejrzewam, że nie wierzyliśmy w to, co się działo na naszych oczach.
- Nie. – wydusiłem cicho. Chciałem poderwać się z miejsca i biec do Syriusza, ale nie byłem w stanie zmusić ciała do ruchu. To dyrektor zareagował w tym wypadku, jako pierwszy wykrzykując polecenia. Zaczęło się oberwanie chmury, a burza rozpoczęła się na dobre. Nauczyciele kazali nam wszystkim wrócić do zamku, zaś mecz został przerwany i nie zdziwiłbym się, gdyby nigdy się nie odbył. Chyba z góry skazany był na niepowodzenie. Atak na szukającego, teraz wypadek, w który nadal nie mogłem uwierzyć.
Syriusz wiedział, że coś się stanie. Przeczuwał to, a ja kpiłem z niego nie chcąc słuchać jego omenów. Teraz na pewno nie będę mógł sobie tego wybaczyć. Z resztą nadal stałem oszołomiony w miejscu, podczas gdy inni starali się jak najszybciej uciec spod tego prysznica. Ja mogłem liczyć tylko na zdrowy rozsądek przyjaciół, którzy łapiąc mnie za ręce pociągnęli w stronę zamku.
Poczułem, że kręci mnie w nosie, pod powiekami zaczęły zbierać się łzy. Dopiero teraz adrenalina opadała i zaczynałem sobie uświadamiać, że mogę stracić chłopaka. Nie! Nie mogłem go stracić! Nie jednokrotnie ktoś spadał z miotły i nic mu nie było, a więc na pewno ani Syriuszowi, ani Camusowi nic się nie stało!
Zamiast wrócić do pokoju by się przebrać oddzieliłem się od przyjaciół i pobiegłem do Skrzydła Szpitalnego. Nikogo jeszcze nie było, więc usiadłem z boku i czekałem. Musiałem dowiedzieć się, co z Blackiem i nauczycielem, o którego także się martwiłem. Gdybym to był ja, na pewno wyszedłbym z tego cało. Wilkołaki to twarde bestie, ale oni byli tylko ludźmi!
- Co ty tutaj robisz? – nawet się nie wystraszyłem, kiedy dyrektor pojawił się obok mnie. Zerwałem się jednak widząc Syriusza lewitującego w powietrzu, nieprzytomnego. – Spokojnie, spokojnie. – mężczyzna złapał mnie za ramiona. – Nic mu nie będzie. Zostanie w Skrzydle Szpitalnym jakiś czas, będzie pod dobrą opieką i wróci do was.
- Kłamie pan. – stwierdziłem próbując strzepnąć dłonie z ramion, ale on musiał zdawać sobie sprawę z moich zamiarów, gdyż uścisk stał się mocniejszy.
- Dlaczego miałbym? Mogę ci obiecać, że jutro zostaniesz do niego wpuszczony. Osobiście załatwię to z panią Pomfrey. Ale dziś to ty musisz mi obiecać, że nie będziesz jej niepokoił i zajmiesz się sobą. Jeszcze tego nam brakuje byś ty się pochorował, a jesteś cały mokry. Przeziębione wilkołaki są strasznie nieznośne. – dodał szeptem i puścił mnie uśmiechając się ciepło. – Więc?
Zmierzyłem go uważnym, może trochę niemiłym spojrzeniem, ale skinąłem głową.
- Ale jutro się z nim zobaczę?
- Daję słowo. Nie będzie to łatwe, ale z pewnością jutro będziesz mógł wejść do Skrzydła Szpitalnego i posiedzieć z przyjacielem.
- A Camus?
- Co z profesorem Camusem?
- No, co z nim. Jemu też nic nie jest?
- Remusie, profesor Camus ma za sobą tak liczne upadki z mioteł, że i ten go nie złamie. Ale teraz idź się przebrać, a jutro zobaczysz się zarówno z Syriuszem, jak i z profesorem Camusem. Jeśli pani Pomfrey zdoła go zatrzymać w Skrzydle.
Chciałem jeszcze debatować, może trochę się wykłócać, ale zrezygnowałem. Wiedziałem, że Dumbledore dotrzymuje obietnic i nie kłamałby na temat zdrowia swojego ucznia i nauczyciela. Poddałem się.
- Gdyby coś się działo...
- Dowiesz się, jako pierwszy, Remusie. A teraz idź.
- No, dobrze. – mruknąłem niechętnie, ale byłem spokojniejszy. O wiele spokojniejszy. Chociaż może nadal byłem zbyt zszokowany by być w pełni świadomym.

1 komentarz:

  1. W końcu psiaki wyczuwają nadciągająca burzę. ;P Hah, no ładnie, Remi zapytal o Camusa bez nazywania go profesorem. xD Ładnie, ładnie. xD

    OdpowiedzUsuń