piątek, 13 lipca 2012

Czasami trzeba...

22 czerwca
Jakie pokłady głupoty mogą mieścić się w jednym człowieku? Czym jest to uzależnione? Czy może być to zaraźliwe i powinienem zmienić pokój? Do każdego człowieka powinna być dołączana instrukcja obsługi dla znajomych, rodziny i nauczycieli. Na pewno łatwiej byłoby wtedy zadecydować, czy znajomość warto ciągnąć, czy też jednak ją sobie podarować z powodu zagrożenia dla zdrowia i psychiki. Potter należał do ludzi, którzy od przyjaciół powinien wymagać zaświadczenia o doskonałym stanie zdrowia wszelakiego, by mógł je później powoli psuć. Nie mniej jednak był moim przyjacielem i akceptowałem jego dziwactwa, a przynajmniej do pewnego stopnia.
Nie pojmowałem jego sposobu myślenia i kojarzenia świata. Jak można nie zauważyć wyrosłego w przeciągu jednej nocy skupiska silnie parzących pokrzyw? Ha, jak można ukryć się w nich podglądając Evans? Mogłem zrozumieć zwyczajne, mugolskie roślinki, które poparzą, powstanie swędzący lekko bąbel, chociaż znikną ignorowane. Ale wleźć w gąszcz zaczarowanych pokrzyw, które nie zostawiają po sobie śladów za to całe ciało zaczyna swędzieć niemal boleśnie, co nie ustaje przez trzy dni? Jakby tego było mało Peter, który był przy tym obecny pomylił zaklęcia i wyczarował na szyi okularnika wielki psi kołnierz uniemożliwiający gryzienie się. Kiedy zobaczyłem Jamesa z tą wielką białą satelitą na sobie, rzucającego się na wszystkie strony byleby drapać się w każdym miejscu jednocześnie... Myślałem, że nie wytrzymam i padnę trupem. Uczniowie, którzy go mijali klęczeli zwinięci na ziemi tarzając się ze śmiechu i nie mogłem im się dziwić. J. wyglądał „zniewalająco” i gdyby nie był mi bliski na pewno nie załamywałbym rąk nad jego głupotą, ale chichotałbym w najlepsze.
- Czyś ty już do reszty zbaraniał? – rozmasowałem nasadę nosa usiłując oddychać głęboko. – Co to jest?
- Wypadek przy pracy. Pomóż mi się tego pozbyć. Wlazłem w pokrzywy i zaraz umrę, jeśli nie będę w stanie się podrapać po nosie! – no tak. Nie mógł sięgnąć dłonią za wielgachny kołnierz, toteż musiał naprawdę cierpieć. Pomyślałem nawet, że mu tak dobrze i powinienem zostawić go takiego, by nauczył się, czego robić nie należy.
- Proponuję wybrać się do Skrzydła Szpitalnego. – rzuciłem walcząc z masą pokus, jakie niosło za sobą nieszczęście Pottera. – Powinieneś oddać się w ręce specjalisty zanim ktoś jeszcze coś spartoli i już taki zostaniesz. Nie patrz tak na mnie! Dobrze ci radzę, jak przyjaciel.
- O, Merlinie! A to, co za żabot?! – Syriusz stanął w dziurze za portretem Grubej Damy, a za jego plecami Sheva usiłował dostrzec coś między szparami, jakie ciało Blacka zostawiało w przejściu. – Jeśli postanowiłeś zostać projektantem J. to radzę porzucić ten plan na przyszłość. Wybacz, ale to nie chwyci. Gdzie ty masz w ogóle twarz, bo nie wiem czy stoisz do mnie tyłem, czy przodem, czy może bokiem, kiedy tak tańcujesz.
- Odsuńcie się, bo będę wychodził! – warknął rozeźlony James i tyłem wycofał się do portretu. Najpierw przełożył nogi i tułowie, a dopiero później ciągnął za sobą głowę deformując wielki kołnierz, który w pewnym momencie prześlizgiwał się na zewnątrz uwalniając chłopaka. Jego głowa kiwała się na wszystkie strony szukając sposobu by utrzymać równowagę między prawą, a lewą stroną, tyłem, a przodem tego ogromnego kołnierza.
- To na pewno był Potter? – Sheva patrzył wielkimi oczyma, jak chłopak odchodzi powoli nadal stanowiąc główną atrakcję i źródło śmiechu.
- Niestety. Wlazł w pokrzywy, kiedy Evans strzeliło ramiączko stanika, tak przynajmniej utrzymuje Peter, i podglądał póki dupsko nie zaczęło go swędzieć.
- Śmiem wątpić, czy ona to doceni. – Syriusz skrzywił się i usiadł na sofie wykładając nogi na stoliku do szachów. – Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż Evans i Potter. Rowerzysta zapraszał nas do siebie na grilla, czy tam ognisko... Na co on nas zapraszał?
Wzruszyłem ramionami. Nie pamiętałem już szczegółów, ale sądziłem, że nie były one istotne. Ważne, że dzięki temu będziemy mieli okazję spotkać się w okresie wakacji zanim Sheva zniknie z naszego szkolnego życia.
- Nie ważne. – Black skinął głową samemu sobie. – Umówimy się jeszcze na Pokątnej na wielkie zakupy, czy samo szlajanie się, kiedy już będziemy mieli z głowy podręczniki. Myślę, że damy sobie radę.
Usiałem obok Syriusza i zdjąłem jego nogi ze stolika. Nie wypadało się tak zachowywać, a on musiał mieć wyjątkowo dobry dzień, skoro nie dbał o reguły Pokoju Wspólnego, czy swoje własne. Wyczuł jednak okazję i wyłożył się z głową na moich kolanach zadowolony ze swojego „podstępu”, który jednakże nie miał z podstępem nic wspólnego. Ot, w ostatniej chwili uznał, że dobrym pomysłem będzie przygwożdżenie mnie do sofy całym sobą.
Nie miałem nic przeciwko tej odrobinie słodyczy, jaką mi w ten sposób przekazywał. Były to ostatnie dni naszej wspólnej wolności w Hogwarcie przed długimi miesiącami samotnych wakacji, kiedy to będę zmuszony radzić sobie sam z każdym dniem. Oczywiście rodzice mi w tym pomogą, ale nie mogłem oczekiwać, że będą mnie niańczyć, tak jak robili to przyjaciele.
Potter wpadł do Pokoju Wspólnego fioletowy. Skrzywiłem się czując jego chemiczny swąd, a i widok nie zachwycał. Przynajmniej pozbył się kołnierza.
- Nic mnie nie swędzi. – oświadczył dumny i zadowolony z siebie.
- Wyglądasz jak przegniła ropucha... – Sheva nie podzielał entuzjazmu chłopaka. – Trzymaj się z daleka. – zrobił kilka kroków w tył, by J. znajdował się możliwie najdalej. – To brudzi, a ja nie chcę stracić jednej z ulubionych koszulek.
Evans właśnie wyszła ze swojej sypialni i na Potterowe nieszczęście był on pierwszym, którego ruda zauważyła. Z resztą, chyba każdy widział go wyraźnie. Okularnik nie mógł się podobać, więc nic dziwnego, iż się skrzywiła i zwyczajnie wróciła do siebie.
J. machnął ręką, chociaż z początku nie rozumiałem znaczenia tego gestu. Machnął kolejny raz i jeszcze jeden, co zmusiło mnie do uważniejszego przyjrzenia się sytuacji. W około niego latała cała chmara muszek owocowych, maleńkich, uciążliwych, które mając okazję właziły człowiekowi do nosa.
- Merlinie! – rzuciłem patrząc na przyjaciela, którego muszki zaczęły obsiadać, niczym soczysty, zostawiony bez przykrycia owoc. Był teraz, jak lep, który zbiera owady i powoli wykańcza. Może lepiej było się drapać?
- Nasza przyjaźń tego nie przetrwa, James. – Syriusz aż podniósł się do siadu. – Rozumiem wszystko, ale nie musze towarzystwo. Zrobisz lepiej zaszywając się gdzieś póki nie będziesz mógł zmyć z siebie tego przyciągacza owadów.
- O tym mi Pomfrey nie mówiła! Idę na skargę! Mogę podrywać dziewczyny fioletowy, ale nie będę tego robił cały w muchach! – tupnął rozeźlony, jakby to dziecinne zachowanie miało coś dać. Poniekąd nie pozostało bez odpowiedzi. Kilkanaście muszek uniosło się w powietrze, zatoczyło kilka kręgów i spoczęło ponownie na jego nodze. Wściekły chłopak odwrócił się do nas tyłem i ciągnąc za sobą stado muszek wygramolił się na korytarz kolejny raz musząc przemierzyć tą samą drogą i nadal będąc pośmiewiskiem ogółu. Czasami naprawdę mu współczułem. Był szalony i pechowy, co nieźle się komponowało i czyniło z niego prawdziwą ofiarę losu. Nawet Peter nie był ostatnio takim nieszczęśliwcem, jakby jego klątwa przeskoczyła na okularnika. Nie chciałem być kolejnym, który ją otrzyma!
- A gdzie Peter? – dosyć późno dotarło do Syriusza, a kogoś nam brakuje.
- Przyszło mu ścinać pokrzywy, kiedy J. wysłał go do Sprout. Sam widziałeś, że J. się nie nadawał do pomocy, a teraz to już na pewno tylko by przeszkadzał.
- Ja chętnie poznam jego rodzinę. – Sheva usiadł obok nas na sofie i uśmiechał się czarująco. – Chciałbym wiedzieć, po kim jest taki nierozgarnięty. – nie było wątpliwości, że chodzi o Jamesa.
- Po dziadku. – Syri odpowiedział bez zastanowienia. – Nie ma talentu magicznego, ale opowiada takie głupoty, a J. właśnie na tym wyrósł, że ja nie mam wątpliwości. I na pewno niedługo poznamy jego osławionego dziadka. Rodzina Potterów musi być najciekawszą ze wszystkich. – musiałem przyznać mu rację. J. nie mógł, jako jedyny być ofiara losu. A może jednak?

2 komentarze:

  1. ja jestem stala czytelniczka od jakiejs zimy, aczkolwiek glownie interesuja mnie one-shoty, wiec rzadko komentuje.. ale chcialam powiedziec, ze bardzo lubie Twoj styl!tylko pamietaj - niewazne piszemy lacznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. J. to ewenement. xD Nie ma drugiego takiego - chyba nawet dziadek mógłby brać z niego przykład... albo lepiej nie... xDPadłam ze śmiechu przy wypowiedzi Syriusza... czekaj, zacytuję..."Gdzie ty mas w ogóle twarz, bo nie wiem czy stoisz do mnie tyłem, czy przodem, czy może bokiem, kiedy tak tańcujesz." XDDD Trudno mi się było po tym uspokoić. XDD

    OdpowiedzUsuń