piątek, 6 lipca 2012

To be or not to be

5 czerwca
Czułem się niesamowicie zmęczony patrząc na moje nasionko biedronki, a możebiedronkowca? Sam nie wiedziałem, jak miałbym je nazywać, bo i nie miałempojęcia czy wydaje jakieś owoce, czy mam je podlewać wywarem z biedronek, czymoże z mszyc? Od kiedy je dostałem przetrząsałem bibliotekę w poszukiwaniujakichkolwiek informacji na temat tego „czegoś”, co miało stać się moimtowarzyszem na całe wakacje. Zacząłem naturalnie od „Zielnika Popularnego”,który miał przedstawiać w skrócie wszystkie najważniejsze i najbardziej znanemagiczne rośliny. Mojego krzewu w nim nie znalazłem. Naturalnie nie byłemjednym, który szukał swojej ”drogi ogrodnika”, jak dźwięcznie nazwał to James.Trafiały się sytuacje, kiedy cała grupa czwartoklasistów wspólnymi siłami szukałainformacji nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Ostatecznie poszukiwaniapomogły każdemu z nas i nie było już osoby, która nie wiedziałaby jak zajmowaćsię swoją roślinką. Mój krzew miał przybrać formę kuli o czerwonych i czarnychliściach i stąd też jego nazwa. Był używany do roztworów kuszących owady, któremiały zapylać kwiaty i drzewa. Teraz rozumiałem też powód, dla którego Sproutprzydzieliła nam tak bardzo zróżnicowane zadania. Chciała byśmy się wykazali,byśmy szukali i znajdowali. Mieliśmy wczuć się w rolę prawdziwych ogrodników,co chyba nie przynosiło spodziewanego efektu.
- Te, Remi, wiesz, że nasz egzamin z astrologii wypada akurat w pełnię? –odkrywczy James właśnie badał kalendarz zaznaczając sobie w nim wszystkienajważniejsze daty, licząc odstęp między jedną okazją, a drugą, międzyegzaminem, a dniem pojawienia się nowego numeru magazynu o quidditchu.
- Dziękuję za troskę, J. – uśmiechnąłem się bez złośliwości. – Tak się składa,że dobrze o tym wiem, głuptasie. To pierwsze, co zauważyłem i załatwiłem jużwszystko u McGonagall, zaś ona zajęła się resztą. Ja nie decyduję, kto mawiedzieć o mojej przypadłości, a kto nie, więc z każdym problemem tego typuchodzę do niej.
- To w sumie ułatwia ci sprawę. – Syriusz ślęczał nad runiczną książką oroślinach druidów, którą pożyczył od Wavele, co nie mogło dziwić. – Ona nie manic przeciwko twojej likantropii, zna profesorów i wie, któremu możnapowiedzieć prawdę, a któremu nakłamać. Dyrektor na pewno też macza w tymwszystkim palce. Z resztą, on sam ma tyle tajemnic, że nasze nie robią na nimwrażenia.
- Naprawdę tak myślisz? – Potter zainteresował się tematem, jak zawsze, gdy wgrę wchodziły sekrety profesorów.
- Jestem o tym przekonany. Pozwala by Remus uczył się w Hogwarcie, sam mu toułatwia, zaprasza do siebie nieznanych ludzi pod osłoną nocy. To chodzącazagadka. I to pewnie ciekawsza niż sam psor od astronomii. – coś było w jegosłowach.
- Może prowadzi jakieś nielegalne interesy? – Peter szukał sposobu by niemyśleć o swoich problemach związanych z hodowlą roślinki, którą wylosował. –Albo pomaga ludziom, którzy wstydzą się tego, że tej pomocy potrzebują idlatego muszą się ukrywać pod osłoną nocy. Albo nawet komuś znanemu!
- Skłaniam się ku opcji pierwszej. – Sheva zatarł dłonie. – Nie wiem, conielegalnego można robić w szkole, ale może jednak coś.
- Prędzej to drugie. – wyraziłem swoje zdanie na ten temat pisząc niespiesznieplan hodowli, który chciałem realizować od dnia powrotu do domu. – Dumbledoreto typ grzecznego, starszego pana, który wie, jak rozwiązać każdy problem. Możenawet pomaga jakiemuś wampirowi i stąd załatwiają to po nocach?
- Ostatnio nie było nocy. – pozwolił sobie zauważyć Syriusz, a ja wzruszyłemzwyczajnie ramionami nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. Rzeczywiście, nie byłonocy, ale może o czymś nie wiedzieliśmy do końca, a nasze krótkie spotkanie zeSznyclem nie powiedziało nam wszystkiego?
- Dobrze się panom rozmawia zamiast się uczyć? – nauczycielka transmutacjiwyrosła za nami jak spod ziemi. Niemal stanęło mi serce, kiedy ją zobaczyłem.Czy skradała się do nas pod postacią kota? Nie wiem, bo nie wyczułem jej pośródcałej masy zapachów, które wypełniały bibliotekę. Jak wiele z naszej rozmowysłyszała? A może wcale nie interesowały jej nasze dziwne rozważania? W końcuprzypadkiem mogła usłyszeć „zbyt wiele” i dowiedzieć się, co, na co dzieńrobimy, z kim się spotykamy i jak umilamy sobie czas. Wątpliwa przyjemność.
- Remusie, możemy porozmawiać? – zwróciła się do mnie rzeczowo, jak zawsze, gdyrozmawiała z uczniami. Poniekąd szczegółów z jej życia również byłem ciekaw. Wkońcu nie często ktoś taki zdradzał się z jakimikolwiek faktami.
- Tak, oczywiście! – podniosłem się momentalnie i odszedłem z nią kawałek, bynikt nas nie słyszał. Wiedziałem już, że chodzi o astronomię i to, co zostałoustalone. Z nerwów ciężko było mi złapać oddech.
- Wszystko jest już załatwione. Twój egzamin będzie miał miejsce tydzieńpóźniej. Nie musisz się niczym przejmować. Tylko potrzebujesz wymówki, by inninie wiedzieli, że to było z góry zaplanowane. – chyba nie podobało jej się, żenakłania mnie do kłamstwa, ale czy jakikolwiek nauczyciel by tego chciał?
- Porozmawiam z panią Pomfrey i po prostu się rozchoruję na ten jeden dzień. –wyjaśniłem od razu. Już od pewnego czasu myślałem nad wymówką, którapozwoliłaby mi uniknąć podejrzeń. Ot, zatruję się jakimiś nieświeżymi ciastkami,albo innymi łakociami, będę wymiotował i sam nie wiem, co jeszcze i to miwystarczy. Taką miałem nadzieję.
- Mam tylko nadzieję, że będziesz na siłach by poradzić sobie z resztąegzaminów.
- Oczywiście, pani profesor! – zapewniłem solennie. – Nic mi w tym nieprzeszkodzi.
- Dobrze. Wracaj do kolegów i postarajcie się więcej uczyć, a mniej dyskutować.
- Zrobimy, co w naszej mocy. – uśmiechnąłem się, by zrobić tym lepsze wrażenie.Nie wiem, czy mi się udało, czy nie, ale kobieta skinąwszy głową wyszła zbiblioteki, a mi nie pozostawało nic innego, jak tylko dołączyć do chłopaków.Jak się okazało udawali zajętych, a w rzeczywistości liczyli na to, iż uda imsię cokolwiek podsłuchać. Na przyjacielskie wścibstwo nie było lekarstwa.
W obawie, że nauczycielka mogłaby czaić się gdzieś w pobliżu i sprawdzać, czywzięliśmy sobie do serca jej radę, co do nauki, woleliśmy przynajmniej przezjakiś czas udawać zajętych pracą. Nagle hodowla roślin stała się pasją całejnaszej piątki, co oczywiście było tym bardziej podejrzaną sprawą.
Poskoczyłem na krześle, James spadł ze swojego, Sheva pisnął, Syri złapał sięza serce, a Peter uderzył głową o blat stolika, kiedy coś niespodziewaniewybuchło w jednym ze skrzydeł szkoły. Żaden z nas nie wiedział, czym mógł taknaprawdę być ten odgłos, ale bezsprzecznie było to coś niebezpiecznego. Nicdziwnego, że cała biblioteka zbiegła się przy drzwiach, zaś bibliotekarka, jakoodpowiedzialna za nas wyjrzała na korytarz. Kazała nam zostać w środku, gdysama pójdzie sprawdzić, co się stało, ale nie mogła liczyć na posłuch tłumu.Uczniowie spanikowani, zaciekawieni, zupełnie niewzruszeni wylegli na zewnątrzkierując się w stronę Wielkiej Sali i wyjścia z zamku. Nikt nie chciałpozostawać w środku. Nikt poza mną i przyjaciółmi. Ciekawość, jaka nas zżerałabyła ogromna, a swąd dymu pozwalał mi zlokalizować miejsce wypadku. Niezdziwiłem się nawet, gdy okazał się nim korytarz, na którym mieścił się gabinetSlughorna. Spora grupka gapiów już tutaj dotarła, nauczyciele próbowalirozgonić uczniów, ale coraz większa ich ilość napływała najwidoczniej znajdującsię w pobliżu i chcąc mieć pewność, że są bezpieczni.
Nawet stojąc na palcach nie widziałem niczego, a wysoki Syriusz niewiele więcejzdziałał swoim wzrostem. Przyjaciele pomogli mi wspiąć się na ramiona Blacka iz tego miejsca dopiero zobaczyłem, co się dzieje. Nauczyciel eliksirów kaszlałstojąc przed zwalonymi drzwiami, był cały osmolony i tylko wielkie jasne koła wokoło oczu były dowodem na to, iż eksperymentował mając na nosie gogle. Jegowąsy, dotąd zadbane, teraz były czarne i podkręcone, jakby zrobił tospecjalnie. Włosy na głowie również zwinęły się w śrubki.
- Slughorn przesadził z jakimś eliksirem. – rzuciłem do chłopaków. – Fałszywyalarm i zero niebezpieczeństwa, a jedynie nieudany eksperyment.
- Nie pierwszy i nie ostatni. – stwierdził James tracąc zainteresowanie.

2 komentarze:

  1. Oby, oby, bo zawsze może wyjść z tego coś ciekawego... jakieś rzadkie zwierzątko, które teleportowałoby się z Hogwartu do Shevy, aby dostarczać mu nowinki ;3Oj, Remi będzie fajnym prefektem. Już McGonagall ma do niego zaufanie. Nie ma to jak praca w grupie. Ty wiesz, że wspólne poszukiwania kojarzą mi się z egzaminami? XDD To też jest wtedy wielka zbieranina pomysłów. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję wytrwałości, bardzo dużo tych rozdziałów! Już trochę przeczytałam, ale nie wiem, czy kiedykolwiek nadgonię. :3Tak z ciekawości, ile w sumie rozdziałów napisałaś (tutaj). *^^*

    OdpowiedzUsuń