piątek, 17 sierpnia 2012

Tornado

17 sierpnia
To stało się już naszą małą wakacyjną tradycją – spotkanie na Pokątnej i wspólne zakupy przed nowym rokiem szkolnym. Tym razem nawet Peter był z nami i mógł odetchnąć pozbywając się matczynej opieki. Jak mówił, musiał zdradzić matce, że podoba mu się pewna dziewczyna i nakłamać jakoby miała pojawić się dziś na Pokątnej by robić zakupy podobnie jak my. Całe szczęście, kobieta zrozumiała aluzję do wstydu, jaki przyniesie synowi, jeśli będzie za nim chodzić krok w krok i tak oto byliśmy w komplecie. Ten ostatni, jak podejrzewałem, raz.
Na sam początek postanowiliśmy odwiedzić sklep quidditcha, a tym samym zerknąć, jak powodzi się naszemu nauczycielowi latania i jego kochankowi, czy żonie... Sam nie wiedziałem, jak powinienem to teraz nazwać. Nie mniej jednak wizyty w ich sklepie zawsze wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Dzięki nim wierzyłem, że każdy związek ma szansę i jest cenny, bez względu na płeć, czy wiek.
- Padnij! – wrzask powitał nas zaledwie przekroczyliśmy próg sklepu. Prawdę mówiąc nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ale żadne z nas nie chciało ryzykować. Musieliśmy wyglądać zabawnie, kiedy jak jeden mąż położyliśmy się płasko na ziemi. Całe szczęście nie planowaliśmy zastanawiać się nad przyczyną krzyku, gdyż zaraz nad naszymi głowami coś śmignęło szybko. Mogliśmy zostać staranowani! Nie zaprzeczę, że się wystraszyłem.
- Nathaniel, co ja mówiłem o koszeniu klientów?! Zatrzymaj się natychmiast! – kolejny krzyk Fillipa został podsumowany dziecięcym śmiechem pełnym radości.
Podniosłem się na nogi i patrzyłem, jak syn Fillipa lata na małej miotełce po całym sklepie i chichocze rozanielony. Zderzenie z tak gnającym chłopcem mogłoby być bolesne dla osoby stojącej na ziemi, więc naprawdę udało nam się uniknąć niezłej kolizji.
- Jak cię złapię... – rozeźlony Fillip szarpnięciem wyjął coś ze schowka w ścianie i zaczął przeciągać przez cały sklep sieć, w którą najwidoczniej planował pochwycić syna. Musiał to często praktykować skoro tak szybko i niezawodnie mu szło.
Tym czasem malec nie zwracał na to żadnej uwagi i to chyba także nie było nowością. Tym bardziej, że Marcel rozbawiony obsługiwał klienta i zerkał na swojego synka z dumą. Nie każdy czterolatek potrafiłby wyczyniać na miotełce takie cuda i nie spadać. Niestety nawet on nie był doskonały i nie zdążył wyhamować przed siecią wpadając w nią, jak barwny motyl w sieć pająka.
- Ostrzegałem! – Fillip zdjął sieć razem z synkiem i postawił go na ziemi łapiąc za rączkę. – Dwa dni bez miotły! Od dziś... – dodał ciszej, najwyraźniej nie potrafiąc odmówić zabawy dziecku na zbyt długo. Nie mniej jednak zarekwirował miotełkę i maluch musiał obejść się bez niej. Szurając podeszwami bucików o podłogę chłopiec wyrwał rączkę z uścisku Fillipa. Chyba sam nie wiedział, czy powinien się boczyć, czy jednak nie. Ostatecznie pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Przepraszam. – powiedział grzecznie i uciekł do Marcela wtulając się w jego nogi, a później złapał za ladę i wspiął się na schodki przygotowane specjalnie dla niego, dzięki czemu maluch widział to, co działo się po drugiej stronie.
Maluch miał brązowe włoski o trochę przydługawej grzywce, którą spięto mu spineczką, dzięki czemu nie przeszkadzała mu podczas szaleństw. Jego oczka były duże i niebieskie, a pucołowata buzia była wręcz rozkoszna. Najśliczniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widziałem, chociaż przyznam, że nie widziałem ich wiele.
Marcel pogłaskał chłopca po głowie i pocałował go w czoło. Mały opierał brodę na ladzie i wpatrywał się w miotły wiszące w powietrzu i te stojące na wystawie. Widać było, że podobnie jak ojciec ma słabość do quidditcha.
- Ostrzegałem cię, kochanie. – powiedział łagodnie do chłopca, a później zajął się nami uśmiechając przyjaźnie. – Wchodźcie chłopcy, wchodźcie. Nikt was już nie stratuje z powietrza.
- I całe szczęście, że nie nosicie tupecików. – dodał z przekąsem Fillip patrząc na swojego kochanka ostro. – Nathaniel zmiótł dzisiaj trzy zanim się pojawiliście. Kiedy lata nie potrafi zbyt długo usiedzieć spokojnie na miotle i dlatego pozwalamy mu się bawić tylko tutaj. Wolę nie myśleć, jakie zniszczenia spowodowałby poza sklepem lub na podwórku koło domu. Byłby na pierwszych stronach mugolskich gazet.
Dopiero teraz zdołałem lepiej przyjrzeć się Fillipowi, który otwierał właśnie jakiś deser jogurtowo-budyniowy. Był wyższy niż ostatnio, zmężniał i zapuszczał bródkę, którą w tamtym roku chyba nawet zgolił.
Nie wiem, czy Nathaniel wyczuł deser, czy usłyszał, ale momentalnie złość mu przeszła i zbiegł ze swoich schodków przymilając się do taty, który musiał go nakarmić. Mały miał brudne łapki, więc nic dziwnego, że nawet nie próbował być samodzielny. Jadł za to bardzo grzecznie.
Do sklepu weszła grupka starszych chłopaków z naszej szkoły. Kojarzyłem może dwóch i to tylko z widzenia, zaś oni raczej zupełnie nie wiedzieli, kim jestem ja, Sheva, czy Peter. Przywitali się za to wylewnie z Jamesem i Syriuszem, co znaczyło, że przynajmniej niektórzy z tych Puchonów musieli grać w drużynie swojego domu. W przeciwieństwie do nas nie planowali tylko odwiedzić profesora, ale wybrali się na poważne zakupy. Nathaniel wydawał się nimi bardzo zainteresowany.
- Tatusiu, mogę miotłę? – powiedział konspiracyjnie na ucho Fillipa. Mój słuch czasami się na coś przydawał. W szczególności w takich chwilach.
- Kochanie, wiesz, że nie polatasz długo spokojnie. Znowu będziesz straszył klientów. Ile razy prosiłem żebyś sobie powoli pyrkał w kółeczko?
- Ale tatusiu...
- Dojedz deser i oddam ci miotłę. – słabość byłego Ślizgona do pasji syna była widoczna, a maluch rzucił się na deser wkładając buzię ile zdołał w pudełeczko i wylizał je do czyta zanim ktokolwiek zwrócił mu uwagę.
- Już! – oświadczył i podbiegł do kąta, gdzie leżała jego niewielka miotła, jeden z najnowszych modeli dla dzieci. Maluch wpakował się na miotłę i odbił nogami od ziemi. Wystartował niemal jak zawodowiec i z początku naprawdę powoli latał w polu widzenia klientów, ale kiedy tylko zobaczył, że starsi się nim interesują rozpoczął swoje szaleństwa. Naprawdę potrafił rzeczy, których my uczyliśmy się dopiero na zajęciach dla pierwszego roku. Ale czy mogłem się temu dziwić? Przy takich rodzicach na pewno zostanie zawodowcem w bardzo młodym wieku.
- Bez miotły jest grzeczniejszy. – Fillip stanął między mną, a Shevą i podziwiał dziecko wywijające młynki. – I słodszy. Teraz zamienił się w małego demona, ale na co dzień to anioł z pluszowym misiem pod pachą. – wskazał zabawkę siedzącą koło drzwi na zaplecze na krześle.
- Gdyby był straszy robiłby konkurencję Jamesowi. – rzuciłem okiem na okularnika, który wraz z Syrim i nowymi kolegami omawiali nowe lakiery do polerowania rączek miotły i podziwiali wyczyny czterolatka, który właśnie strącił pudła z kaflami, kiedy nie wyhamował w porę.
- Przepraszam! – krzyknął do rodziców i już szalał dalej.
- Na razie zachowuje się jak tornado, które niszczy wszystko na swojej drodze. – machnięciem różdżki chłopak zaczął układać to, co maluch porozrzucał. -  Brakuje mu do Marcela, ale to on uczy go tego wszystkiego. Quidditch to najgorsze, co może spotkać rodzica. – na jego twarzy pojawił się uśmiech rozbawienia. – Słodki miś zamienia się w bestię i nie sposób jej uspokoić.
- Nam dzieci nie grożą. – Sheva pokazał rząd zębów. – No, może Jamesowi i Peterowi chodzą po głowie, ale to by było na tyle.
- Nigdy nic nie wiadomo. – Fillip wzruszył skromnie ramionami. – Ja też nie spodziewałem się bobasa w domu. W ogóle nie sądziłem, że założę rodzinę z Marcelem. A jednak dostałem na własność nie tylko uwielbianego przez wszystkich profesora, ale i małe cudo, które zaraz zawiśnie na Piorunie... Ha!
- Tatusiu! Pomóż!
Spojrzałem szybko na Nathaniela, który przypięty do swojej miotełki magicznymi pasami zabezpieczającymi wisiał głową w dół na linkach, na których pod sufitem umieszczono najnowszy model miotły – Pioruna.
- Mam wrażenie, że dla nich to już rutyna. – odezwał się Peter otrzepując z zimnych dreszczy. Pewnie wyobraził sobie siebie w podobnej sytuacji, kiedy to wpadłby w tarapaty i mógł w każdej chwili spaść.
- Założę się, że przerabiają to, co dwa dni, o ile nie codziennie. – Andrew kręcił głową. Na pewno nie chciał mieć dziecka, po tym, co widział tutaj. Ja zaś uwielbiałem te wizyty i tę odrobinę normalnego życia w poważnym związku, jaką mi one serwowały.

2 komentarze:

  1. Hahaha, i tutaj napisałabym, że martwią mnie słowa Remiego. xD Z Syrim to on by raczej dzieci nie miał. Hmm, ale potomek Blacka byłby super - zwłaszcza tego konkretnego członka rodziny.Nathaniela nie da się nie lubić. Z roku na rok jest coraz bardziej przyjazny i przyjemny w... czytaniu, poznawaniu. I już na pewno stanie się miksem obydwu rodziców - słodki i szalony na miotle. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Fizyka medyczna, medycyna... skrótowo zapisałam. xD I u mnie oraz na kilku uczelniach jest to kierunek na weekendy. ;P Dlatego chłopaki (Adam i Darek) mogą pracować w dni robocze. ;PHahaha, ja jestem be? xD Ty wiesz, jak ja cierpię z powodu przesunięcia dodawania rozdziałów na Hana no blood? Ty wiesz? Bardzo cierpię!

    OdpowiedzUsuń