niedziela, 23 września 2012

Gra?

26 września
Pierwszą zaskakująca informacją tego dnia był fakt odwiedzin w naszej szkole wielkiego entomologa, profesora Desygniusza Hulicka, który planował prowadzić badania nad owadami w Zakazanym Lesie. Nie wiem, co ciekawego mógł tam znaleźć, ale nie ulegało wątpliwości, że w okolicach Hogwartu kręci się wiele wyjątkowych gatunków, które miałem okazję poznać podczas małego wypadku, jaki urządziliśmy sobie z przyjaciółmi kilka lat temu. Nawet nie chciałem sobie przypominać tego wielkiego robala, na którego się natknęliśmy!
Profesor Desygniusz Hulick przypominał budową ciała Slughorna. Był mężczyzną średniego wzrostu, tęższym, o rumianej twarzy przypominającej pączek z marmoladą, którą stanowiły grube usta. Nie miał wąsów, a jedynie zgrabną, zadbaną brodę. Dałbym mu na oko pięćdziesiąt lat, chociaż był już lekko posiwiałym jegomościem z okrągłymi, małymi okularkami na perkatym nosie. Nigdy nie byłem dobry w ocenianiu wieku innych osób.
Drugą nowością tego dnia był trening quidditcha, który miał się zdecydowanie zmienić od tego czasu. Dyrektor uznał, że otwarcie sezonu nieprzypadkowo splotło się w czasie z przyjazdem wielkiej znakomitości, a więc pierwszy mecz miał być uroczystością poświęconą samemu profesorowi entomologii. Dla większości z nas nie byłoby to znaczącym przeżyciem, gdyby nie fakt, że odbiło się na obu drużynach grających w pierwszym meczu, a więc na Gryffindorze i Ravenclaw.
- Nie wierzę. – Syriusz patrzył zszokowany na swój nowy strój, w którym miał rozegrać pierwszy mecz w tym roku. – Nie wierzę. – powtarzał w kółko. Gdybym był na jego miejscu pewnie zachowywałbym się podobnie. Niestety nie mogłem się odezwać, jako że ukryty pod peleryną Jamesa zakradłem się na ich trening bez zaproszenia.
- Czy to ja mam coś nie tam z okularami, czy wy też widzicie to, co widzę ja? – James wydawał się wyjątkowo delikatny. Spodziewałem się raczej przekleństw i wybuchów, nie zaś sceptycyzmu.
- Niestety, Potter. Twoje bryle są sprawne, to zbiorowa halucynacja. – Jimmy, jeden ze starszych chłopaków grających w drużynie, zechciał udzielić mu odpowiedzi.
- To jakiś żart dyrektora, jestem tego pewna. – Brigida, będąca naszym pałkarzem, uśmiechnęła się niepewnie. – Prawda?
- To nie jest żart, nie są halucynacje, ani żadnego rodzaju objawy choroby umysłowej. – Camus wystraszył nawet mnie swoim pojawieniem się. Przez chwilę myślałem, że na mnie patrzy, ale ochłonąłem, gdyż było to niemożliwe i nawet on nie mógł posiadać takich umiejętności. – To są wasze nowe stroje na najbliższy mecz. I na waszym miejscu nie wybrzydzałbym. Jeśli nasz gość przyjmie ten rodzaj powitania z entuzjazmem podejrzewam, że mecz finałowy również może tak wyglądać. Profesjonalista musi być przygotowany na wszystko podczas trwania gry, więc uznajcie to za element dodatkowego treningu. Dodam, że kolejne dwie drużyny również będą musiały przez to przejść. To w ramach sprawiedliwej przeszkody i pożegnania profesora Hulicka.
- Pan raczy żartować. – oburzyła się inna z dziewczyn grających w Gryffindorze. – Mamy grać w tym? – podniosła do góry swój strój, który stanowiło przebranie żuka.
- Wasi przeciwnicy będą muchami. – pozwolił sobie zauważyć nauczyciel. – Slyhtherin modliszkami, zaś Hufflepuff pszczołami. Nie trafiliście idealnie, ale i nie najgorzej.
- Żuk główno toczy, mucha na nim siada. To naprawdę taka wielka różnica? – Syriusz nie owijał w bawełnę. – Dla mnie to jedno i to samo, ale jeśli pan widzi to inaczej to ja chętnie posłucham, co ma pan do powiedzenia na ten temat. – jego wyzywające spojrzenie widocznie rozbawiło Camusa, który uśmiechnął się lekko.
- Widzisz, Syriuszu, tak się składa, że to nie ja będę latał w takich głupich przebraniach. Ja się z tego wywinąłem, bo przecież sędzia musi mieć wolne ręce i zajmować możliwie najmniej miejsca. – o tak, musiał odczuwać wielką satysfakcję, kiedy to mówił. Zazwyczaj był miły i uczynny, ale teraz miałem okazję zobaczyć inną jego twarz. Taką, której nie pokazywał, na co dzień. – Radzę się szybko przebierać i poćwiczyć manewry i samą grę. To nie będzie łatwe zadanie, a przecież każdy chce zdobyć puchar.
- Pan ma w tym swój interes, prawda? – James spojrzał na profesora uważnie, jakby już wyczuł coś podejrzanego.
- Oczywiście. – Camus wzruszył ramionami. – Dla mnie to okazja do śmiechu i dobrej zabawy.
Odpowiedziały mu ciężkie westchnienia. Mężczyzna zostawił naszą drużynę sam na sam z ich problemem. Ja również wolałem się usunąć z drogi. Usiadłem na najniższej trybunie, wiedząc, że będzie to najbezpieczniejsze z miejsc i czekałem. Camus w tym czasie przygotował miotły i piłki. Ze względu na nowe „stroje” musiał być obecny podczas treningów. Miał się opiekować uczniami nieprzyzwyczajonymi do kostiumów, które z początku mogłyby stanowić dla nich zagrożenie. Tak przynajmniej mówił mi Syriusz przed samym wyjściem, a nie wiedział wtedy, na jakie pośmiewisko naraził ich dyrektor.
Odgłosy, jakie dochodziły z namiotu, gdzie się przebierali, były wręcz przerażające. Stuki, przekleństwa, odgłosy upadku, parsknięcia i wymuszony płacz. Ostatecznie jednak Gryfoni wyszli na zewnątrz i chyba nigdy nie byłem tak zagrożony wyjawieniem swojej obecności, jak w tamtej chwili. Wyglądali komicznie! Profesor latania musiał odwrócić się do nich tyłem by nie wiedzieli, że płacze ze śmiechu. Niestety jego ramiona drżały w niemożliwym do powstrzymania chichocie. Pod peleryną musiałem wyglądać podobnie.
Sztuczne odnóża drgały po bokach, kiedy się poruszali, pancerze na plecach były lekko wypukłe, a na głowach mieli kapturki w kształcie głowy żuczka. Dodatkowo ich miny zdradzały to, co myśleli o swoich strojach. Byłem naprawdę ciekaw, czy Ravenclaw wie już, co ich czeka, czy może zobaczą swoje stroje podczas pierwszego treningu, jak to było z drużyną mojego domu.
- Jeśli ja utrzymam w tym równowagę na miotle...
- Jeśli ja złapię na tym znicza... – przewał Brigidzie J.
- Łapcie miotły i zabierajcie się do pracy! – Camus zaciskał dłonie w pięści, co było chyba normalną reakcją, kiedy nie można było pozwolić sobie na okazanie słabości i wybuchanie śmiechem.
To było przerażające. Te stroje, ich ruchy, niezgrabność, z jaką unosili się w powietrze. Nagle cieszyłem się ze swojego braku szczególnych umiejętności w quidditchu, ze swojej przeciętności i likantropii, która na dłuższą metę uniemożliwiałaby moją grę w drużynie.
Camus, a podziwiałem go za powagę, z jaką wydawał polecenia „bandzie żuków idiotów”, nakazał im oswoić się z lataniem krążąc w powietrzu ponad boiskiem. Szło im gorzej niż sądziłem. Kiwali się na boki, czasami niemal spadali z mioteł, kiedy ich sztuczne odnóża otarły się o siebie i stały się cięższe z jednej strony. Nie łudziłem się. Najbliższy mecz miał być katastrofą. Kto w ogóle słyszał o quidditchu w głupich kostiumach? Zdecydowanie wygrana będzie należała do drużyny, która najlepiej oswoi się ze swoim strojem, a patrząc na Jamesa wątpiłem, by nasi osiągnęli perfekcję. Najważniejsza osoba w drużynie właśnie wisiała na swojej miotle machając nogami, by w jakiś sposób uniknąć upadku. Jeśli ktoś tak oswojony z miotłą jak Potter miał takie problemy to nie sądziłem by innym poszło lepiej. Z resztą, w takich warunkach James tylko cudem byłby zdolny złapać znicza.
Co najgorsze, Syriusz zaczynał chorować, co było po nim od razu widać. Powieki opadały mu na błyszczące oczy, dużo siąkał i ubierał się cieplej niż inni, co było już niezaprzeczalnym dowodem na potwierdzenie mojej teorii. Wątpiłem by zdołał się wykurować przed meczem skoro do zwyczajnych problemów doszły te nowe związane ze strojem, przymusową zmianą taktyki i cięższymi treningami.
Jednego byłem pewien. Musiałem powiedzieć o wszystkim Andrew i Peterowi, a następnie wraz z nimi pomóc moim przyjaciołom w ich treningach i unikaniu choroby. Nie mogłem pozwolić by cierpieli z powodu jakiejś bezsensownej wizyty entomologa i nadmiernego zamiłowania dyrektora do gorących przyjęć gości, czy uroczystości. Tego i tak było już za wiele.

1 komentarz:

  1. O matko. xDD Kirhan... Jeszcze w życiu się tak nie uśmiałam xDDD Gdyby to, że piszę prawdę, jak i to, że jeszcze się chichram, miały wyrażać emotki, zajmowałyby tutaj bardzo wiele miejsca xDDD Nawet mama przyszła, żeby zobaczyć, z czego się tak nabijam, ale nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. xDD"Żuk gów*no toczy, mucha na nim siada" - i tutaj na moment odpadłam z czytania, bo rozpłakałam się ze śmiechu xD A potem jeszcze inne sytuacje i odwracający się Camus były dopełnieniem. xDD Ałaa,, mój brzuch... xDD Ale i tak się śmieję. O kurczaki, no jakie to było kosmicznie śmieszne XDDD Aahhaha XD Znowu się popłakałam xDD Czekolada nie daje mi tyle radości, co ten rozdział. XDD Haha... może chłopakom uda się jakoś te stroje zaczarować, by dopasowywały się do ciała? Bo Syriusz z wielkim soplem z nosa byłby niesamowity... xD Mógłby gonić znicz xDD Nabiłby się na niego xDDDDAhaha, ałaa.. XDDDD

    OdpowiedzUsuń