środa, 17 października 2012

Nie uciekniesz

Odetchnąłem z ogromną ulgą przyjmując brak Niholasa w okolicy. W prawdzie teraz miałem towarzysza w nieszczęściu w postaci Shevy, ale wątpiłem by on bawił się równie kiepsko jak ja, kiedy w grę wchodziło bycie śledzonym. Nie zmieniało to jednak faktu, że Kinn mógł sobie teraz całkiem dobrze radzić i całkowicie dać sobie spokój z udawaniem trójkąta, chociaż biorąc pod uwagę wszystko, co się działo był to raczej pentagram. Mało szczęśliwe określenie, kiedy w grę wchodziły uczucia.
- Myślę, że nic mu nie będzie. – Sheva śledził młodego blondynka, który spłoszony wracał spiesznie do biblioteki.
- Mam nadzieję, ale teraz mu nie pomożemy. – wzruszyłem ramionami chyba trochę obojętnie. Sam nie byłem pewny.
- A kiedy o pomaganiu mowa... Musimy się pospieszyć, jeśli chcemy iść do Hagrida z chłopakami. Będą kończyć trening, a jeśli nam zwieją... – to było bardzo wymowne niedopowiedzenie.
- Dobra, niech będzie. – skinąłem, chociaż w tej chwili chyba wolałem mieć na głowie Niholasa niż Hagrida. Byłem dziś wyjątkowo niezdecydowany, a to nie wróżyło dobrze. – Za mało słodkiego we krwi. – mruknąłem do siebie, a Sheva prychnął z rozbawienia pod nosem.
- Wybacz, Remi, ale ty nigdy nie masz dosyć słodkiego. Twoja krew to płynny cukier.
- Wolałbym miód. – pozwoliłem sobie jeszcze wybrzydzać.
- Co za wymagania. – pokazał mi język i złapał mocno za rękę. – Chodź, musimy odbębnić nasz obowiązek i wrócić do pokoju na wielkie lenistwo. – ciągnął mnie lekko za sobą póki się z nim nie zrównałem.
Błonia były skąpane w słońcu, jako że dzień udał się nam wyjątkowo piękny. W sam raz na plątanie się po Zakazanym Lesie, chociaż na pewno wolelibyśmy jednak mieć wtedy wolną rękę i pelerynę niewidkę pod pachą, czy też na sobie. A skoro już o pelerynie pomyślałem...
- Potter, czuję was, więc nie próbujcie się prześlizgnąć cichcem obok! – mój nos nie mógł nie wyczuć bliskiego zapachu Syriusza. Może pachniał sobą tym ostrzej, że przez cały trening miał na sobie strój żuka? – Zapominasz, że nie musze was widzieć żeby wiedzieć, gdzie jesteście? Nie każ mi się zdenerwować. – ostrzegłem tupiąc nogą. – Ty nas w to wpakowałeś, więc ty nas poprowadzisz. – uśmiechnąłem się pod nosem, chociaż chłopcy nie odezwali się ani słowem. Byli tam i wiedziałem, że tkwią w jednym miejscu, gdyż nie słyszałem żadnych kroków.
- To jest strasznie niesprawiedliwe! – okularnik prychnął i zdjął z siebie oraz Syriusza pelerynę niewidkę, dzięki czemu „pojawili się” nagle po naszej prawej. – Wilkołaka lepiej mieć po swojej stronie niż przeciwko sobie. Jakie ty musisz przeżywać katusze, kiedy cię męczy laktacja!
- Zmieńmy temat, dobra? – wyciągnąłem rękę po pelerynę i schowałem ją, kiedy tylko James niechętnie zechciał mi ją podać. – Ty idziesz przodem, ładnie się uśmiechasz i udajesz, że nasze stado jest zachwycone perspektywą biegania po lesie za robalami, jasne? – puknąłem okularnika w pierś.
- Uważam, że jesteście niesprawiedliwi. Na moim miejscu też nie potrafilibyście odmówić Hagridowi. Tak, tak, wiem. Ale nie byliście na moim miejscu. – machnął na nas lekceważąco ręką i odwrócił się do nas tyłem. – Za mną! – zakrzyknął i pokręcił pośladkami wypinając je.
Spojrzałem na przyjaciół, którzy odpowiedzieli sceptycznymi minami.
- Majtki cię uwierają, J.? – Sheva nie mógł się najwidoczniej powstrzymać. – Było zmieniać codziennie, a nie czekać aż do dupy ci przyrosną.
- Nieczuły brutal! – prychnął Potter i wyprostował się jak struna. – Nie, to nie. Łaski bez. Więcej sobie nie pooglądacie tych boskich pośladków.
- I chwała za to. – mruknął Syriusz, który pozwolił sobie dodać kilka groszy na temat wielkiego szczęścia Petera, który siedział w tej chwili na dodatkowych zajęciach zamiast męczyć się z nami. Tak, miał ogromne szczęście! W sumie, chyba mu zazdrościłem... Tak troszkę lub tak więcej niż troszkę. W szczególności, kiedy zobaczyłem Hagrida i profesora stojących nad wielkim, mięsistym „czymś”. Podejrzewałem, że był to jakiś owad, co w sumie nie było odkrywcze i nie myliłem się, gdyż wystarczyło podejść bliżej by zobaczyć, że to, co dwaj nawiedzeni mężczyźni podziwiali to nic innego, jak pusty kokon po jakimś paskudnym „czymś”, większym niż to „coś”.
- Prawda, że to fascynujące? – piszczał Hulick, kiedy skakał w koło kokonu, jakby miał zamiar uczynić z tego sofę w swoim salonie. – Owad, który z tego wyszedł jest wielkości kota, może średniego kundla. To, co tutaj widzimy to jego poprzednia forma. Śmiem twierdzić, że była to gąsienica, która teraz, jako motyl przemierza Zakazany Las. Musi żerować w gałęziach drzew.
- Przyczajona czeka na nas, żeby odgryźć nam głowy. – mruknął całkiem głośno Black, a profesor podjął temat.
- Nie, nie! W tych rejonach nie ma krwiożerczych motyli. W lasach Amazonki widziałem motyle wampirze, ale nigdy w Europie. – z pewnością nie zauważył sarkazmu, jaki towarzyszył wypowiedzi Syriusza, a teraz już na dobre podniecił się tym świństwem. – Tamte motyle miały czarne kokony. Wysoko na drzewach nie dało się ich nawet dostrzec. Nocami zmieniały kolory i kształt skrzydeł przypominając ćmy.
- Motylołaki. – stwierdził James mrugając przy tym do mnie.
- O tak, tak! To dobre określenie. Motylołaki, musze to zapamiętać. Każdej nocy się zmieniały. O! – krzyknął i zanurkował w obrzydliwie miękki kokon. – To kolorowy pyłek z ich skrzydeł. – mówił niewyraźnie ze środka mięsistej powłoki. – Ma właściwości fosforyzujące, dzięki czemu osobniki dorosłe mogą się rozpoznawać nawet w ciemnościach. Odstraszają także drapieżniki. To cudowne znalezisko! – wyłonił się cały pobrudzony kolorowymi pyłkami, jakby pływał w tęczy. Wyglądał groteskowo. – Sądząc z konsystencji pyłku i miękkości kokonu oceniam, że motyl ma dwa do trzech dni. Nie wiem, co to za odmiana, ale długość jego życia to najpewniej dwa tygodnie. Dobrze byłoby znaleźć go do tego czasu żebym mógł go przebadać, kiedy zdechnie. W naturalnych warunkach motyle te muszą znaleźć życiowego partnera. Samiec umiera zaraz po kopulacji, samica, kiedy złoży jaja. W przeciwnym razie mają dwa tygodnie, inne gatunki tydzień życia.
- I jaki w tym sens? – Syriusz skrzywił się, kiedy profesor wlazł do kokonu, wytarzał się w pyłku i wyszedł w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej. Teraz powiódł nas w głąb Zakazanego Lasu i miałem wrażenie, że planuje udawać samca, lub samicę, by przyciągnąć do siebie owada, którego sobie upatrzył.
- Tu nie chodzi o sens, ale o piękno! – chociaż tyle, że nie skakał i nie wymachiwał rękoma. – Piękno chwili, ulotność piękna...
- Przelecieć motylicę i zaliczyć zgon? – James pozwolił sobie na jakże trafną uwagę. – To lepiej być prawiczkiem do ostatniego dnia życia i wtedy się zabawić, nie?
Mordercze spojrzenie, jakie rzucił mu profesor było naprawdę trudne do zniesienia. Bo jak zachować powagę, kiedy wpatruje się w cienie tęczowy grubas?
James parsknął i zasłonił twarz rękoma szybko zmieniając śmiech w udawany płacz.
- Nie chciałem, przepraszam! – zawył i niemal dusił się z powodu wesołości, czy też „smutku”, jakim chciał się wykręcić by nie urazić gościa naszego dyrektora. Musiałem przyznać, że całkiem nieźle mu poszło. Sam musiałem otrzeć łzy, które zebrały się pod moimi powiekami, kiedy tak powstrzymywałem cisnący się na moje usta szaleńczy chichot.
- Proszę uwa... – JEB! Hagrid jeszcze nie skończył ostrzeżenia, a Hulick leżał w głębokim dole wykopanym przez coś naprawdę ogromnego.
- Auć, auć, auć... Proszę państwa! Toż to ślady dżdżownicy!
Spojrzeliśmy wszyscy na Hagrida, a on zarumienił się po same uszy, jakby krzyczał „winny!” w odpowiedzi na nasze niewypowiedziane jeszcze oskarżenia. Teraz nie było wątpliwości, że to on naniósł do Zakazanego lasu wielkich robali chcąc zaimponować profesorowi.
- Dżdżownica, mówi pan? To doprawdy niewiarygodne! – rzuciłem głośno do mężczyzny w dole, a spojrzeniem w dalszym ciągu przewiercałem gajowego.

1 komentarz:

  1. Remi ma rentgen w oczach. :D Zmysły ma świetnie wyczulone i naprawdę lepiej jest mieć w nim przyjaciela. :D A James fajnie podsumował dziwacznego motyla. Heheh xD I lubię go w Twoim wykonaniu, gdy tak swobodnie mruga sobie do wszystkich i się uśmiecha ;3 Wtedy kawał z niego ciacha xD

    OdpowiedzUsuń