środa, 3 października 2012

Podglądanko

4 października
Po wielkim wejściu Hagrida, które ostatecznie skończyło się klapą, w dalszym ciągu jedliśmy posiłki w swoich pokojach lub Pokoju Wspólnym. Wielka Sala śmierdziała po tym, jak spanikowany żuk puścił odstraszającego bąka. Tylko profesor Hulick i Hagrid byli na tyle nawiedzeni by tam przebywać i badać skład chemiczny powietrza, czy coś w tym rodzaju. Dla mnie było to zwyczajnym obłędem, więc nie rozwodziłem się nad tym wszystkim. Najważniejsze, że mogłem trzymać się z daleka od naprawdę śmierdzącego pomieszczenia, do którego nie dało się wejść bez ochronnych, magicznych bąbli na głowach. Chyba do końca życia nie zapomnę tego zamieszania wywołanego nagłym pierdnięciem, które rozniosło się po Wielkiej Sali lotem błyskawicy. Nikt wtedy nie myślał o manierach. Przepychaliśmy się, walczyliśmy o miejsce, sam waliłem łokciami gdzie popadnie byleby zaczerpnąć świeżego powietrza i nie zwymiotować. To było śniadanie-katastrofa!
Nie lepiej zapowiadał się dzisiejszy trening quidditcha, na który Syriusz nie chciał iść, chociaż musiał. Przez cały dzień wysłuchiwałem jego pojękiwań: „Remi, ja nie chcę iść, idź za mnie!”, „Zamienię się z tobą! Ja będę tu siedział, a ty za mnie wleziesz w ten okropny strój i polatasz na miotle!”. Zachowywał się jak dziecko, ale mogłem go zrozumieć. Jeśli szybko nie skończy się ta szopka mój chłopak znienawidzi grę, która zawsze dawała mu tyle radości, jeszcze zanim zaczął brać w niej czynnie udział.
- Jeśli chcesz mogę być tam z tobą...
- Nie! – kruczowłosy przerwał mi zanim w ogóle zacząłem na poważnie proponować. – Nie możesz mnie takim oglądać! Nie ty! To będzie wystarczająco żenujące i bez mojego chłopaka na widowni.
- Ale czy to naprawdę ma jakieś znaczenie? – westchnąłem kręcąc głową. – To tylko przebranie. Ja sam paradowałem, jako owca po całej szkole.
- Owca, Remi. Jako owca! Wyglądałeś słodko, a ja będę żukiem! Żukiem gnojakiem! Nie, Remi, to nie to samo. Mogą mnie przebrać za wilka, za... owcę... ale nie za żuka! Wierz mi na słowo, wyglądamy komicznie, idiotycznie, wręcz debilnie.
- Przesadzasz. Popatrz na Jamesa. On wcale się tym nie przejmuje...
- On zawsze wygląda komicznie, idiotycznie, debilnie. Dla niego to żadna różnica.
- Wielkie dzięki, Black! Słyszałem wszystko! – rzucił Potter z ubikacji, w której siedział już od dobrych dziesięciu minut. W końcu drzwi się otworzyły i wyszedł okularnik trzymając się za brzuch. – Uuuch! Chyba coś zeżarłem coś ciężkostrawnego.
- Nawet tak nie żartuj! Ty musisz dzisiaj grać! Sam nie idę!
- Jeśli siądę na miotłę to ze mnie coś wypłynie. Chyba, że mi przejdzie.
- Remi, czekolada! – rzucił rozkazująco Black i wyciągnął rękę czekając. Nie kłóciłem się z nim, ale oddałem mu moją drogocenną, ostatnią słodycz, jaka ostała się w mojej szafce. W sumie byłem zaskoczony widząc, że chociaż jem i jem nigdy nie brakuje mi łakoci. Wcześniej jakoś się nad tym nie zastanawiałem, ale teraz... Jak to możliwe, że uzupełniałem zapasy raz na jakiś czas, ale się nie kończyły, a czasami znajdowałem w nich coś, czego wcześniej tam nie było? Może i potrafiłem szybko zapominać, co takiego nabrałem do koszyczka w Miodowym Królestwie, ale jednak... Teraz zaczynało mi się to układać w pewną całość.
Podałem Syriuszowi czekoladę, a on rozpakował ją i zaczął wypychać nią usta Pottera. Było jasne, że jeśli to nie pomoże to i pani Pomfrey nie zdziała zbyt wiele. Z resztą, wątpiłem by J. chciał chwalić się przed nią swoim rozwolnieniem.
Nie słuchając dłużej marudzenia Pottera, Syriusz złapał go za rękę oddając mi puste opakowanie po naprawdę dobrej czekoladzie. Kilka chwil i już ich nie było, a do swojego treningu mieli jeszcze kilkanaście minut. Uznałem, że nie warto pędzić za nimi od razu, więc poczekałem na Shevę i Petera, którzy wyszli dosłownie na chwileczkę by wysłać sowy, a teraz mieli wrócić. Tym razem chciałem zabrać ich ze sobą by podglądać cichcem dwójkę przyjaciół.
Odetchnąłem z ulgą widząc ich w drzwiach. Przez chwilę martwiłem się, że jednak ich wypad się przedłuży i nie doczekam się na nich musząc iść samemu. Może trochę przesadzałem, ale nie mogłem sobie odmówić patrzenia na starania chłopaków, ich wysiłki i jawne niezadowolenie.
Nie pytałem chłopaków o pozwolenie, ale zwyczajnie złapałem ich za ręce i wyciągnąłem z sypialni, do której przecież dopiero weszli. Miałem nadzieję, że wiedzą, co się dzieje pamiętając moją prośbę o towarzystwo podczas dzisiejszego treningu.
Dopiero gdy opuściliśmy zamek zatrzymaliśmy się na schodach. Okryłem nas peleryną licząc na to, że jakoś się pod nią zmieścimy i poleciłem podążać za sobą. Przy okazji raz jeszcze wyjaśniłem plan, który obejmował trzymanie buzi na kłódkę.
- Żadnego śmiechu, chichotu, krzyków, parskania! – szeptałem przebierając nogami. – Nie mogą wiedzieć, że tam jesteśmy. Syriusz byłby wściekły, a nie chcę żeby się na mnie złościł, ale i nie mogę siedzieć w zamku, kiedy on tutaj dawał z siebie wszystko.
Zatrzymaliśmy się przy trybunach i miałem szczęście, że zdołałem w ostatniej chwili powstrzymać Petera przed brnięciem dalej. Wyszedłby spod peleryny i wydał nas nie tylko przed przyjaciółmi, ale i przed całą resztą drużyny. „Żuczki” wychodziły właśnie z namiotu, w którym się przebrały. Zasłoniłem usta moim towarzyszą by nie wydawali dziwnych odgłosów. Dla nich była to nowość, a nawet ja czułem, że śmiech kotłuje mi się w brzuchu. Syri i J. wyglądali okropnie! Z resztą, tak samo, jak inni. Miałem wrażenie, że za każdym razem, kiedy na nich patrzę jest coraz gorzej. Nie wyobrażałem sobie meczu. Nawet Camus drgał konwulsyjnie unikając ich spojrzeń. Jeśli on zdoła sędziować otoczony „muchami” i „żukami” to będzie prawdziwy cud! To będzie wojna o zastosowanie odchodów. Co lepsze – pchać, czy na nich siadać?
Mężczyzna dał znak i chłopcy odbili się od ziemi. Wydaje mi się, że poszło im lepiej niż przed kilkoma dniami.
- Jesteście całkiem przekonującymi żukami! – rzucił do nich nauczyciel, który opanował się na tyle, że zdołał usiedzieć na miotle. – Brakuje wam tylko zapachu, ale jeśli poocieracie się o żuka Hagrida, wtedy na pewno zdołacie wygrać. – kpił, gdyż wiedział, że nigdy by tego nie zrobili. Nawet gdyby przegrana była pewna nie zaryzykowaliby osłabienia swojej drużyny dla przechytrzenia innych. Z resztą, nikt nie wytrzymałby tego odoru.
- Pan uważa, bo zaapelujemy do dyrektora by i pana przebrać! Dla bezpieczeństwa, żeby nie zginął pan między chitynowymi pancerzami graczy! – kapitan naszej drużyny zmarszczył gniewnie brwi patrząc na nauczyciela, który uśmiechał się do niego przyjacielsko.
- Możesz próbować, ale niczego nie osiągniesz. – wzruszył ramionami. – Już to z nim przerabiałem.  Latacie, chłopcy, latacie! Ósemki macie kręcić, a nie gadać! Jeśli nie opanujecie podstaw nie będziecie mogli liczyć na prawdziwą grę! James, co ty robisz?! – okularnik wisiał plecami w dół trzymając się mocno miotły.
- Te skrzydła są za ciężkie! Nie mogę balansować i spadam z miotły!
- James, latasz zaraz nad ziemią, póki nie nauczysz się balansować plecami! Nie masz wyjścia.  – nauczyciel wziął ich w obroty. Musiał zdać sobie sprawę z tego, że bez jego pomocy nie dadzą sobie rady. Podlatywał, więc często do jednego lub drugiego i poprawiał jego postawę, by ułatwić lot. To naprawdę nie było grą, ale pierwsze kroki dziecka. Nie wątpiłem, że syn Camusa radziłby sobie nawet w takich warunkach, ale on wydawał się mieć quidditcha we krwi zaś moi przyjaciele byli tylko przeciętni i nigdy nie dostaliby się do prawdziwej drużyny. Tak mi się przynajmniej wydawało, kiedy patrzyłem teraz na ich nieudolne starania.
James spadł z miotły i wyszczerzył się szeroko obwieszczając wszystkim, że w tych strojach nic im nie grozi i mogą ryzykować zderzenie z tłuczkami. Zapomniał chyba o tym, że tylko ich tułowia były tak dobrze chronione. Głowa i członki pokryte były o wiele mniejszą warstwą puchu, czy czym tam wypchano ich „skorupki”.
- Ja doradzam powrót do zamku. – szepnął mi na ucho Sheva. – To zakrawa na długie i nudne popołudnie.
Niestety musiałem przyznać mu rację. Na początku było zabawnie, ale teraz pozostał tylko niesmak spowodowany licznymi błędami naszej drużyny. Skinąłem chłopakowi głową zgadzając się z nim i ciągnąc za sobą Petera ruszyłem w drogę powrotną do zamku.

1 komentarz:

  1. Ciekawe, czy reszta radzi sobie lepiej. Każda drużyna ma dziwaczne i ciężkie stroje... Co więc zrobi Slytherin, aby nadal być dumną drużyną? xD Niech się chłopaki starają. W końcu gdzie indziej mieliby aż tyle atrakcji? xD Pomysł natarcia się żuczkiem Hagrida nie byłby taki zły... Gryffindor miałby wygraną w kieszeni, a i profesor byłby dumny, że młode pokolenie bierze sprawy na poważnie, wczuwając się w role. xD

    OdpowiedzUsuń