piątek, 2 listopada 2012

Kartka z pamiętnika CC - Eric Lair

Nienawidzę blog.pl == Edycja tekstu jest do kitu T^T

Skrzywiłem się, jakbym wszedł w coś bardzo miękkiego i strasznie cuchnącego, podczas gdy w rzeczywistości po prostu przestąpiłem próg swojego mieszkania. A przynajmniej miałem nadzieję, że nadal jest moje, bo na pewno nie zapraszałem gościa, który rozparł się na mojej niewielkiej sofie i popijał zdrowe soczki owocowe z książką na kolanach. Miałem ochotę zacisnąć pięści na uchwytach reklamówek i siłą wygonić natręta z mojego małego mieszkanka.
- Jak tu wlazłeś?! – nie siliłem się na formuły grzecznościowe. Mógł się cieszyć, że w dalszym ciągu nie krwawi z jakiejś wyjątkowo paskudnej rany.
- O, wróciłeś? – Cornelius uśmiechnął się zniewalająco z przyzwyczajenia przeczesując dłonią swoje krótkie włoski, których kolor chwilowo zmienił na biały z czarnymi pasemkami.
- Jak wlazłeś do mojego mieszkania?! – wysyczałem powoli, by dotarło do niego, że wcale go tutaj nie chcę.
- Wszedłem. – wzruszył ramionami dopijając dziwnie bordowy sok. – Drzwiami. Otworzyłem je zaklęciem i wytrychem. – dodał widząc, że czekam na szczegóły.
- Że co, proszę?! – upuściłem na ziemię swoje zakupy i podszedłem do chłopaka mając ochotę złapać go za gardło. – Wytrychem?! Moje drzwi?!
- Odebrałeś mi klucze ledwie je dostałem. – przypomniał mi, jakbym mógł o tym zapomnieć.
- Żebyś tu nie przyłaził, nie żebyś się włamywał! – padłem na sofę i zamknąłem na chwilę oczy. – Czego ty chcesz? I to akurat dzisiaj, kiedy miałem tyle pracy?
- Jest Halloween, to chyba jasne, że chcę spędzić ten dzień z tobą. Jesteś moim chłopakiem.
- Nie. Jestem zmęczonym człowiekiem, który marzył o tym żeby położyć się w salonie i spać.
- Więc nie zjesz ze mną wczesnej kolacji z okazji tego święta? – Cornel uśmiechnął się do mnie niewinnie, przez co zadrżałem na całym ciele. On i niewinność? To jak diabeł, który się modli. – Mam też deser. I sam wszystko przygotowałem...
- Moja kuchnia! – zerwałem się na równe nogi i wbiegłem do pomieszczenia, które myślałem ujrzeć w rozsypce. O dziwno wszystko było sprzątnięte, a na stole leżały rozłożone talerze, szklanki na sok, a nawet lampki na wino.
Cor wszedł za mną do środka i uniósł brew opierając się o framugę.
- Dzięki za wiarę we mnie. Nie jestem idealny, ale jednak czasami nawet mi na czymś zależy.
- Zastanowię się nad tym, co powiedziałeś. – usiadłem przy stole. – To gdzie ta kolacja?
- Już podaję. – Lowitt starał się być szarmancki, ale jego oczy świeciły jak u dziecka, które zaraz dostanie całą garść łakoci. Wyjął z piekarnika pieczoną kaczkę i biorąc mój talerz nałożył na niego spory kawałek mięsa. Dorzucił ziemniaki, sałatkę z marchewki, nalał mi soku i zadowolony zajął się swoją porcją. Nie wierzyłem, że sam przygotował to wszystko, chociaż bez wątpienia tak było. Wieloma rzeczami mógł mnie przecież zaskoczyć.
Skosztowałem kaczki i skinąłem sobie głową. Była naprawdę wyśmienita i cokolwiek skłoniło chłopaka do starań, musiało być warte takiego poświęcenia. Przecież nie od razu osiąga się perfekcje w dziedzinie kulinarnej.
- Dobra, a teraz dowiem się, o co tak naprawdę chodzi w tym wszystkim? – wziąłem łyk soku pomarańczowego, który uwielbiałem od dziecka.
- Tak naprawdę to zwyczajnie mnie naszło, żeby coś takiego przeżyć. Wiesz, jak to jest. Idziesz sobie ulicą, a tu nagle widzisz jakąś wystawę sklepową, zaczynasz myśleć o tym, jak by to było gdyby i zwyczajnie chcesz to przeżyć. Tak to wyglądało w moim przypadku. Nagle zapragnąłem w jakiś niewinny sposób spędzić Halloween jakbym był zakochanym idiotą w średnim wieku. To ma swój urok, nie sądzisz?
- Nie. Uważam, że musiałeś się czymś zatruć, jeśli myślisz o starości. Prędzej spodziewałbym się po tobie dzikiej imprezy zombie, wampirów i wilkołaków niż romantycznej kolacji. – kiedy ja właściwie pochłonąłem to, co miałem na talerzu? – Mam rozumieć, że Cornelius Lowitt ma lepszy rok?
- Noo... Coś w ten deseń. – chłopak wstał i pozbierał naczynia, a następnie postawił przede mną pucharek dyniowego deseru z galaretką, serkiem na zimno oraz ciasto. Miałem wrażenie, że zaraz zechce przede mną uklęknąć, oświadczyć się i zaproponować starania o trojaczki. Naprawdę nie rozumiałem, co go ugryzło, ale obawiałem się, iż podobnie chciałby spędzić ze mną Boże Narodzenie i Wielkanoc, a na to nie mógłbym się zgodzić. W życiu nie przedstawiłbym go rodzicom. Za dobrze wiedziałem, z kim mam do czynienia. Oczarowałby moją matkę, zbratał się z ojcem i ostatecznie zostałbym przehandlowany temu „uroczemu panu, który wydaje się aniołem z nieba”. Musiałbym nie znać Cornela by sądzić, że w jakikolwiek sposób zdoła podpaść mojej rodzinie. On był królem gier i kłamstwa, powinien żyć na ulicy, jako herszt złodziei, bandytów, czy kanciarzy, ale nie jako idealny mąż i członek zwyczajnej rodziny.
Cisza przed burzą, przyszło mi do głowy, kiedy chłodny, słodki deser rozchodził się po moich ustach. To otworzyło mi niejako oczy. Dlaczego wcześniej nie zauważyłem, jak Cor się ubrał? Grzeczna koszulka w fioletowo białą kratę, sweterek, ciemne, obcisłe spodnie, a w wejściu stały jego trampki. W co on pogrywał? Co się podziało z ciemnymi ubraniami, które przywodziły na myśl sekciarstwo?
- Cor, czy ty na pewno dobrze się czujesz? – zaczynałem się martwić nie na żarty. – Ja rozumiem wiele, ale jednak wszystko ma swoje granice. Masz jakieś problemy? Ktoś ci dokucza? – jego spojrzenie wystarczyło, bym zrezygnował z robienia z niego małego dziecka. Nie zapytałem, więc o bolący ząbek, czy paluszek. – Więc?
- Więc mówiłem, że mnie zwyczajnie naszło! – mruknął gburowato, co było bardziej w jego stylu niż grzeczne odpowiedzi. – Mam pewien pomysł, ale żeby go zrealizować muszę wiedzieć kilka rzeczy. Z resztą, ja także mogę mieć te gorsze dni, kiedy to potrzebuję dużo ciepła i czułości, nie?
- Nie. – rzuciłem zgodnie z prawdą. – Każdy może je mieć, ale nie ty. – był wyraźnie niezadowolony takim obrotem sprawy, więc westchnąwszy dałem sobie spokój. – Bardzo dobrze gotujesz, jak na lenia. – zmieniłem temat na bezpieczniejszy i zająłem się ciastem, które było równie znakomite, co wcześniejsze pyszności. On podziękował trochę niemrawo, co uzmysłowiło mi, że chyba trochę pokrzyżowałem jego słodkie plany. Nie ważne, jaki był ich powód. Jak długo da mi święty spokój na najbliższy tydzień, mogłem się dziś poświęcić.
Dojadłem ciasto i podniosłem się wciskając na jego kolana przeszkadzając mu w jedzeniu. Z tego też powodu podniosłem talerzyk, wziąłem widelczyk i karmiłem go powoli udając słodką idiotkę, która pasowałaby idealnie do dzisiejszej scenerii. Podejrzewam tylko, że ten sztywny drąg wbijający mi się w udo nie był do końca zaplanowany. Czyżby misterny plan chłopaka miał dać w łeb tylko, dlatego, że jego popęd seksualny wzmagał się w najmniej oczekiwanych momentach? Przecież spokojne i słodkie życie kochanków nie było tym, na co leciał. A może właśnie, dlatego tak zawzięcie mu stał? Ponieważ nie powinien, nie miał prawa, wypadało by był flakiem przez całą tę kolacyjkę?
- Jeśli mój plan wypali, dowiesz się, jako pierwszy. – rzucił, a jego dłonie znalazły się na moich pośladkach w mgnieniu oka. Zaczął je ściskać, niemal ugniatać, jakby wyrabiał ciasto i uśmiechał się pod nosem.
Nagle jego dotyk zniknął. Cor sięgnął pod stół nie zrzucając mnie z siebie i wyjął butelkę wina. Sięgnąłem po dwa kieliszki na środku stolika i pozwoliłem, by chłopak nalał do nich rubinowego trunku. Wziąłem łyk wina i uśmiechnąłem się lekko do siebie. Czasami lubiłem się napić, a dziś wyjątkowo potrzebowałem tego na lepsze trawienie.
- Wolę cię mniej eleganckim. – stwierdziłem oplatając jednym ramieniem szyję Cornela i wciąłem kolejny duży łyk dość słodkiego trunku.
- Ja też wolę się takim, ale na potrzeby dzisiejszego dnia musiałem zmienić mój codzienny styl. Za to pod tymi ciuszkami jestem nadal taki sam, więc...
- Więc mam je zdjąć? – ostatni łyk i zabrałem się za rozbieranie chłopaka. Nie wiedziałem jeszcze, czy mam zamiar się z nim kochać, czy może sprawdzić, czy rzeczywiście jest identyczny, jak zawsze, w co ciężko było uwierzyć, kiedy miał na sobie wszystkie te grzeczne warstwy odzieży.
On chyba również nie był pewny, czy takie doświadczenia także są konieczne do realizacji jego nowego planu, gdyż sączył wino powoli i obserwował mnie z zamyśleniem, podczas gdy jego członek nie stracił nic na swoim nowym „stanie skupienia”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz