niedziela, 18 listopada 2012

Paskudzenie

- Co rozumiesz pod pojęciem „trolle”? – zapytałem opanowując zdenerwowanie i chociaż moje pytanie mogło wydać się dziwne to było jak najbardziej właściwe, kiedy w grę wchodził Potter.
- Wielka, śmierdząca i głupia góra mięsa?!
- I na pewno nie uderzyłeś się w głowę? – zapytał ktoś ze starszego rocznika. W końcu nikt nie zareagował na głośne krzyki ostrzegawcze chłopaka.
- A wyglądam jakby tak było?!
- I nie mówisz o swoim odbiciu w lustrze?
- Zabiję was wszystkich. – syknął przez zęby chłopak i uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy do naszych uszu doszło dziwne wycie, a pod stopami czułem drżenie podłogi jakby ktoś walił w ściany zamku czymś bardzo twardym.
- Coś ty zrobił? – Syri złapał chłopaka za ramię i przyciągnął bliżej naszej małej grupki.
- Nic! – J. był oburzony tym oskarżeniem. – Nie patrzcie tak na mnie. Mam alibi! Śledziłem Evans, bo mi Snape uciekł, kiedy McGonagall mnie zauważyła i wiedziała, że coś kombinuję. Ona zawsze wie. – dodał mimochodem. – Powiedziała, że skoro mam tyle wolnego czasu to równie dobrze mogę pomóc woźnemu. Stawiałem się, ale i tak mnie zaciągnęła pod jego klitkę. Sytuacja była beznadziejna i już miałem zamiar spróbować ją zmiękczyć płaczem, kiedy uderzył nas tak paskudny smród, jakby gdzieś wywaliło kanalizację, a w następnej chwili ziemia się zatrzęsła i poleciały na nas czołowo dwa paskudne trolle! Wiem, jak wygląda troll, ok? I tak, były dwa trolle, czy tam trollątka, zwał jak zwał! Są dwa małe i jeden wielki i nie mam z tym nic wspólnego! Jakkolwiek tu wlazły, to nie moja sprawka.
Nie było ważne, czy mu wierzymy, czy nie. Problem polegał na tym, że byliśmy tu w trójkę, a nasza paczka liczyła pięć osób, a więc brakowało dwóch.
- Leć po pelerynę, musimy stąd wyjść! – rozkazałem od razu. – Nie wypuszczą nas stąd, a musimy znaleźć Petera i Shevę. Pchnąłem okularnika w stronę drzwi i szybko podszedłem do starszych prefektów doradzając by upchnąć wszystkich po sypialniach póki nie będziemy mieć pewności, że wszystko jest już w porządku. Przystali na ten pomysł zdradzając, że sam nad tym właśnie się zastanawiali. Pomogłem im w miarę możliwości zanim nie zostałem cichcem ukryty pod peleryną niewidką wraz z przyjaciółmi. Wtedy milcząc i posługując się jedynie sygnałami dawanymi dłońmi poleciłem wycofać się w stronę dziury za portretem. Mieliśmy wiele szczęścia, że nikt nie zauważył, jak przejście się otwiera, a później cicho zamyka.
- Wy dwaj idziecie po Petera. Powinien być gdzieś w okolicach kuchni. Wysłaliśmy go żeby załatwił nam wcześniejszy podwieczorek. Ja idę po Shevę. Poszedł wysłać sowę, więc znajdę go w miejscu bezpieczniejszym niż najniższe piętra zamku. Spotykamy się przy wejściu do Pokoju Wspólnego, jasne? – komenderowałem, jakbym miał to we krwi od lat. – Powodzenia! – syknąłem, pocałowałem Syriusza w policzek, którego jakimś sposobem dosięgłem i uciekłem spod peleryny pędząc ile sił w nogach w stronę schodów prowadzących do Sowiarni. Od dawna mnie tam nie było toteż zastanawiałem się czy zdołam tam trafić. Było to stosunkowo głupie, jako że rozmieszczenia pomieszczeń na zamku nie sposób zapomnieć, ale mimo wszystko musiałem zająć czymś umysł.
Gdybym nie był wilkołakiem pewnie wziąłbym na siebie trudniejsze zadanie, które teraz powierzyłem przyjaciołom, ale z moim węchem prędzej straciłbym przytomność niż udzielił pomocy innym. Nie musiałem spotkać żadnego trolla by mieć pewność, że książki nie kłamią. Zwyczajnie nie chciałem czuć tego głupiego świństwa, które podobno wtargnęło do zamku.
Kolejny ryk i dudnienie, chociaż ziemia pod moimi stopami była stabilna, potwierdzały niejako historię okularnika. Tylko co te durne stwory robiły, że tak hałasowały? Przecież profesorowie już dawno powinni sobie z nimi poradzić! Czy te pokraki walą swoimi pustymi łbami w mury?
Zatrzymałem się, zawahałem i z przerażeniem stwierdziłem, że to nie przypuszczenie, ale pewność. Ot, przeczucie, które nie zawodzi. Nie miałem na co czekać. Zacząłem wspinać się po schodach na wierzę, w której mieściła się sowiarnia i trochę zasapany robiłem, co w mojej mocy żeby dostać się na szczyt. Miałem tylko nadzieję, że przyjaciel nadal jest w środku toteż wpadłem przez drzwi strasząc wszystkie sowy i puchacze. Sheva pewnie też nieźle się wystraszył, bo spojrzał na mnie tak, jakby miał zamiar skakać z okna by uniknąć ataku.
- Wybacz, wybacz, już się uspokajam. – wysapałem i odchrząknąłem by gęsta ślina odkleiła się od gardła. – Ty płakałeś? – podszedłem bliżej przyglądając się trochę zaczerwienionym oczom chłopaka i jego poobcieranym policzkom.
- Nie, nie. – powiedział szybko. – Sowa narobiła mi na oczy. – rzucił z przekąsem. – Dlatego tak wyglądam. Musiałem to zetrzeć. – pokazał górkę chusteczek, które leżały na parapecie i nie miałem wątpliwości, że chłopak mówi prawdę. Ulżyło mi, gdyż przez chwilę obawiałem się, że jednak nie jestem takim dobrym przyjacielem skoro nie wiem nic o problemach zielonookiego. – Najchętniej wyjąłbym gałki oczne i odkaził je dokładnie, ale to trochę niemożliwe, więc zabierajmy się stąd.
- A, tak! W zamku są trolle i musimy jak najszybciej wrócić do Pokoju Wspólnego. – spojrzał na mnie mrugając szybko czerwonymi oczyma, ale nie pytał o nic, a jedynie skinął głową na zgodę. – Dasz radę iść?
- Jedno gówno nie zrobiło ze mnie inwalidy. – uśmiechnął się do mnie. – Ale będziesz musiał pomóc mi w myciu. – zacisnął dłoń na mojej i kolejny raz posłał uśmiech. Może nawet by mnie pocałował, gdyby nie fakt zabrudzonej twarzy, której był świadom. Nie musiałem widzieć zapaskudzonej skóry i oczu by mieć pewność, że właśnie tak czuje się chłopak. Świadczył o tym fakt przesadnie wyszorowanych policzków i obrzydzenie w spojrzeniu.
Oddałem uśmiech i uścisk, by dodać chłopakowi sił i pociągnąłem lekko kiedy ruszyliśmy do wyjścia. Gdzieś na niższych piętrach znowu dało się słyszeć niepokojące odgłosy, które uświadomiły Shevie jak bezpiecznie czuł się otoczony atakującymi odchodami sowami.
- Przez chwilę myślałem, że żartowałeś. – mruknął do mnie jasnowłosy i wziął głęboki oddech. – Byleby szybko. – poprosił, więc zbiegliśmy po schodach mając szczęście, że nogi nam się nie poplątały i nie sturlaliśmy się nad sam dół po wysokich stopniach. – To nie ode mnie. – zaznaczył, a jego wzrok przeszywał mnie na wylot. Powąchałem w powietrzu, chociaż wiedziałem, że chodzi o panujący na korytarzu smród i kichnąłem zasłaniając nos dłońmi. Coś musiało pójść nie tak skoro cuchnąca bestia dostała się tak wysoko, że czuć ja było aż na najwyższych piętrach. To był pechowy dzień dla Shevy, ale i niezbyt udany dla mnie. Poczułem pieczenie w gardle i kwaśny smak w ustach. Mój żołądek wyczyniał rewolucyjne wygibasy wewnątrz mnie, a jego zawartość podchodziła wraz z kwasem wysoko, po sam język. Na samą myśl o tym, że mógłbym przełknąć całej to paskudztwo, które konwulsyjnie dostało się do moich ust, miałem ochotę wymiotować gwałtownie. Nie, mój nos nie był przyzwyczajony do niektórych rewolucyjnych doznań.
Odskoczyłem od przyjaciela i podbiegłem do najbliższego kąta, gdzie przykucnąwszy wypuściłem z siebie całą zawartość ust. Pierwszy raz zdarzało mi się wymiotować z powodu smrodu, ale czułem jak pulsuje mi głowa i robi się coraz bardziej niedobrze. Z paskudnym odgłosem „błeee” i pluskiem nieprzetrawionego do końca obiadu, który uderzył o posadzkę, wymiotowałem, a okropny zapach uryny wymieszał się z kwaśną wonią moich rzygowin. Cóż to był za wstyd!
- Remi? – Sheva był zaniepokojony, ale mimo zwyczajnej ludzkiej niechęci do podobnych przyjemności, podszedł do mnie zasłaniając nos swetrem, oparł głowę o mój kark i mocno ścisnął mnie dłońmi za skronie, co sprawiło, że ból stał się mniejszy, a ciało wydawało się lżejsze, choć tak niewiele się zmieniło. Znowu szarpnęło moim ciałem, ale tym razem odruch wymiotny był na swój sposób przyjemniejszy i mniej bolesny. Przyjaciel zwyczajnie wiedział, co i jak należy zrobić. Byłem mu wdzięczny, jak jeszcze nigdy wcześniej. Zwymiotowałem jeszcze dwa razy i poczułem, że mój żołądek powoli się uspokaja.
- Poczekaj chwileczkę, a ja pobiegnę do łazienki po papier toaletowy. Będziesz mógł przetrzeć usta zanim stąd zwiejemy. Ktoś to posprząta, kiedy będzie okazja. – pocałował mnie w głowę i zabrał swoje zbawienne ręce sprawiając, że ból powrócił, a ja czułem się paskudnie.

2 komentarze:

  1. O łee, to musiał być ohydny zapach, zwłaszcza dla Remiego ;/ Jak te trolle (ostatnio było przez jedno 'l') zdołały dostać się do zamku? Lochami, czy jak? I teraz się szukały?
    Potter powinien znaleźć się na liście wydarzeń dziwnych, że to nie on sprowadził te potworki. xD
    Wstręciuchy z tych sów. Żeby tak Shevę paskudnie atakować! Ale lepsze oni niż to, że chłopak miałby płakać z jakiegoś powodu. Ciekawe, czy Remi dotrze do sypialni o własnych siłach...

    Zapraszam na rozdział ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Paskudna sprawa, takie trole na zamku. Biedny Remi, aż mi się przypomniały moje ekscesy po zjedzeniu rodzynek w lodach, fuuu~
    Czekam na dalszy rozwój wypadków, robi się ciekawie i coś czuje że te paskudy nie wlazły przypadkiem

    OdpowiedzUsuń