piątek, 28 grudnia 2012

Działanie

Mam problemy z netem - ostrzegam ^^"

Dlaczego nie mogło być dwóch peleryn niewidek, kiedy były potrzebne?  Moje wyobrażenia dotyczące okradania Skrzydła Szpitalnego były naznaczone determinacją i wiarą w powodzenie, ale rzeczywistość widziała to zdecydowanie inaczej. O ile plan był banalnie prosty – poczekać aż szkolna pielęgniarka zaśnie, zakraść się do jej gabinetu, zabrać leki, bandaże i dać nogę – o tyle moje marzenia rozbiły się zburzoną falą o wysoki klif lekkiego snu kobiety. Byłem zmuszony zakraść się cichcem pod jej drzwi i wstrzymywać oddech, kiedy uchylałem je, by mieć jakikolwiek dostęp do wnętrza. Nie planowałem wchodzić do środka, kiedy ciągle słyszałem, jak Pomfrey kręci się, mruczy pod nosem, budzi się, co jakiś czas. Miałem nadzieję, że nic nie skrzypnie, nic się nie zatłucze i wyjdę z tego cało. Teraz jak jeszcze nigdy potrzebowałem umiejętności wypowiadania zaklęć w myślach i chociaż nigdy nie robiłem tego pod taką presją to błagałem w duchu Merlina o pomoc. Jeden błąd, a nigdy nie wymyślę wystarczającej wymówki by się wytłumaczyć.
„Dasz radę, robisz to dla Shevy” mówiłem do siebie w myślach błagalnie.
Wycelowałem różdżkę w zamkniętą szafkę z lekami i wypowiadając w myślach zaklęcie miałem nadzieję, że poskutkuje, nie wyda żadnego dźwięku, kiedy zacznie działać. Patrzyłem wielkimi oczyma na ruch drzwiczek, które uchylały się niespiesznie. Już byłem szczęśliwcem wiedząc, że kobieta nie widziała sensu w zamykaniu na kluczyk, bądź zaklęcie leków. Raczej nie przypuszczała, że ktokolwiek mógłby ich potrzebować bez konsultacji z nią. Pozwoliłem drzwiom zatrzymać się w pozycji tylko na wpół otwartej i przystąpiłem do kolejnego etapu, jakim było przyzywanie do siebie tego, co wydawało się niezbędne. Byłem przy tym jeszcze ostrożniejszy, gdyż jeden nieroztropny ruch mógł spowodować, że drzemiąca pielęgniarka coś poczuje, otworzy oczy i zobaczy, jak zawartość jej gabinetu wylatuje na zewnątrz. Dlatego właśnie zacząłem od rzeczy najtrudniejszych do zdobycia, gdyż umieszczonych w szklanych pojemnikach. Moje serce z trudem decydowało się na bicie, kiedy wstrzymując oddech obserwowałem lot pojemniczków. Torba, z której wyjąłem wszystkie przyniesione przez Blacka książki, czekała obok mojej nogi, więc pakowałem pospiesznie wszystko do środka. Bandaże były ostatnie i kiedy miałem pewność, że i to się udało, ostrożnie wypowiedziałem zaklęcie zamykające, by zatrzeć ślady swojej obecności. Teraz tylko wymknąłem się ze Skrzydła Szpitalnego, gdzie na swoim łóżku utworzyłem kokon udający śpiącego mnie i kuśtykając bez kuli, która wydawałaby zbyt wiele niepotrzebnych odgłosów, posuwałem się do przodu.
Ulżyło mi, kiedy dostrzegłem chusteczkę lewitującą w powietrzu zaraz nad schodami. A więc wszystko szło zgodnie z planem. Zamknąłem oczy podchodząc powoli bliżej. Nie chciałem widzieć, jak ktoś niespodziewanie pojawia się przede mną, a przecież lepiej niż ktokolwiek inny zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mam się, czego bać. A jednak serce zawsze biło mi gwałtownie, kiedy w ułamku sekundy pustka wypełniała się żyjącym człowiekiem.
Dopiero czując obok wyraźny ruch uchyliłem powieki. James okrył mnie swoją peleryną i uśmiechnął się niemrawo.
- Czekają na nas na drodze do Hogsmeade. Musimy tam jak najszybciej dojść. Przebiegła bestia nie powiedziała, gdzie dokładnie jest Greyback. Chłopak nie jest głupi, nie ufa nam i wolał mieć asa w rękawie. – Potter wręczył mi kurtkę i zimowe buty. Założyłem wszystko pospiesznie.
- Postaram się dotrzymać ci kroku. – obiecałem i zagryzając zęby schodziłem po schodach. Tutaj nie chodziło o mnie, ale o Shevę, a więc musiałem dać z siebie więcej niż zawsze. Ból nie był też moim bólem, ale problemem Greybacka, a więc musiałem tylko oszukać swoje ciało i umysł.
Wydostaliśmy się z zamku tajnym przejściem przez ogród za zamkiem i zdejmując pelerynę niewidkę, o której wróg nie mógł wiedzieć, poczłapaliśmy w miarę szybko w stronę ścieżki. Rudzielec czekał wraz z Syriuszem i Shevą w cieniu drzew. A więc Peter musiał zostać na czatach w zamku. Sądziłem, że to całkiem niezły pomysł, gdyż w razie czego mógł donieść dyrektorowi o tym, co się dzieje.
- Prowadź, nie ufam ci ani trochę, więc im dłużej twoje łapy tkwią na nim, tym gorzej. – mruknąłem świdrując wzrokiem postać młodego wilkołaka. Obaj byliśmy w tej chwili zdeterminowani by pomagać swoim bliskim, przyjaciołom, nie ważne, kim był dla niego Greyback.
Syriusz odebrał ode mnie torbę by ponieść wszystko zamiast mnie. Byłem mu wdzięczny, gdyż mając pełny komfort ruchów mogłem z powodzeniem przedzierać się śnieżnymi zaspami, którymi omijaliśmy miasto.
Od Greybacka dzieliło nas może półgodzinny marsz. W starej szopie na obrzeżach, której właściciel nie używał od bardzo dawna, chociaż nie znałem powodu, leżał obolały i krwawiący mężczyzna. Jego ciało było nawet większe niż wydawało mi się w Trzech Miotłach. Czułem nieprzyjemny zapach, którego nie chciałem nawet nazywać, ale powstrzymałem mdłości. Kazałem Syriuszowi i Potterowi pilnować Shevy i wilkołaka, którego mogli się pozbyć, jeśli tylko zauważą, że zagraża naszemu przyjacielowi. Nie wątpiłem, że moglibyśmy ucierpieć w starciu z młodym wilkołakiem i tylko, dlatego robiliśmy, co w naszej mocy by uniknąć konfrontacji. Zwyczajny przypadek wystarczyłby by któreś z nich zginęło bądź zostało przemienione. Tylko w ostateczności ryzyko było warte podjęcia i tylko wtedy przyjaciele mogli zareagować. Nie musieliśmy się umawiać, co do tego. Była to niepisana reguła, z której zdawaliśmy sobie sprawę. W przeciwnym razie na pewno zadziałaliby bez mojej pomocy.
Klękając przy Greybacku skrzywiłem się. Nigdy nie myślałem, że będę musiał pomagać mężczyźnie, którego szczerze nienawidziłem i najchętniej zabiłbym własnymi rękoma. Trzymając nerwy na wodzy rozerwałem nogawkę jego spodni. Widziałem, jak towarzyszące mi osoby przesuwają się bliżej. Najwidoczniej młody wilkołak chciał widzieć, co robię.
- Zostaw moich przyjaciół i podejdź tu. Pomożesz mi. – spróbowałem. W prawdzie nie byłem lekarzem i wszystko starałem się robić zgodnie z moim „widzimisię”, ale zawsze to lepsze niż nic. Usłyszałem w odpowiedzi pogardliwe prychnięcie, więc odwróciłem się w stronę rudzielca. – Mam piętnaście lat i nie uczą mnie medycyny, więc zostaw Shevą i pomóż mi, bo nie narażę nikogo na ewentualne rany tylko, dlatego, że mam do czynienia z ranną bestią. – syknąłem. – Moi przyjaciele nie doniosą na was, ja też tego nie zrobię. I tak wiesz, jak dostać się do zamku i mógłbyś nas zabić, gdybyśmy was zdradzili, więc nic nie tracisz, a przynajmniej niewiele. Moi przyjaciele są bardziej narażeni na nieprzyjemności. – nie miałem zielonego pojęcia o tym, co mówię, ale on też nie. Wystarczyło patrzeć mu w oczy i mówić podniesionym, zdecydowanym głosem, a widziałem, jak jego opór słabnie. – Nienawidzę go, bo to on mnie przemienił, kiedy byłem dzieckiem, ale moja nienawiść jest słabsza niż miłość do przyjaciół, więc zaufaj mi, chociaż trochę. – wskazałem na ranę Fenrira. – Krew się z niej sączy, a ja nie znam się ani trochę na tym, czy nie uszkodzono jakiś ważnych miejsc. Będziesz wycierał krew, a ja go zaszyję. – nie wspomniałem, że nie mam zielonego pojęcia, czy mi się to uda, chociaż po chwili zastanowienia zmieniłem zdanie. – Ty go zaszyjesz, a ja będę wycierał krew. To lepsze dla mojego żołądka. Posmarowałem ranę jakimś środkiem na krwawienie, więc powinno pomóc, chociaż trochę, ale sam nie dam rady. – paplałem bez sensu, ale nerwy robiły swoje.
- Jeśli zdradzicie zabiję was. – chłopak syknął zabierając rękę z karku Shevy. Przełknąłem ślinę z niejaką ulgą.
- Wracajcie do zamku. – powiedziałem do nich odczuwając teraz okropne zmęczenie, kiedy nerwy odrobinę opadły. – Błagam. – spojrzałem na przyjaciół. Nie chciałem by znowu coś im groziło. Paraliżował mnie strach o ich bezpieczeństwo i jeśli wyczytali to w moim spojrzeniu to może właśnie to skłoniło ich do usłuchania.
Rudzielec nie był pewny, czy aby na pewno wszystko nadal idzie po jego myśli, ale wcisnąłem mu w rękę igłę z nawleczoną na nią nicią. Tylko przezorność kazała mi zabrać je ze Skrzydła Szpitalnego i teraz mogłem dziękować samemu sobie za szczęścia ich posiadania. Nie miałem innego pomysłu na pozbycie się brzydkiej rany Greybacka.
- Zostawię ci maść, która powinna przyspieszyć gojenie, ale nie obiecuję cudów. Powinniście znaleźć kogoś, kto lepiej się na tym zna. Chociażby wśród swoich.
Chłopak skinął głową. Był tak samo niepewny w moim towarzystwie, jak ja w jego, a jedyna osoba, która nas łączyła budziła w nas zupełnie różne odczucia.
Czułem się chyba jeszcze gorzej niż w chwilach największego bólu w nodze.

1 komentarz:

  1. Młody pewnie z chęcią zamieniłby się z Remim na odczuwanie bólu Greybacka i pewnie właśnie to go jeszcze bardziej wkurza, że Remi chętnie by na zamianę przystał.
    Uff, Sheva jest ocalony!

    OdpowiedzUsuń