środa, 23 stycznia 2013

Kartka z pamiętnika CCIX - Syriusz Black

Powitałem kolejny dzień skwaszoną miną i uczuciem całkowitej beznadziei. W prawdzie planowałem dziś sięgnąć po książki, które pozwoliłyby mi na bliższe zbadanie problemu Remusa, ale w żadnym razie nie miałem na to takiej ochoty, jak w chwilach, kiedy miałem chłopaka blisko siebie i mogłem w każdej chwili „sięgnąć po niego”, naładować się jego pozytywną energią. Zabawne, że nawet ja potrafiłem odczuwać tego rodzaju sentymentalne bodźce.
- Nie użalaj się nad sobą, Black. Czas ruszyć tyłek i zacząć dzień od śniadania! – upomniałem samego siebie. Z trudem wysunąłem się spod skotłowanej pościeli i założyłem to, co akurat miałem pod ręką. Nie musiałem wyglądać pięknie, bo i dla kogo, kiedy mój chłopak siedział w domu z rodziną, a ja męczyłem się sam w Hogwarcie?
Pokój Wspólny był tylko odrobinę mniej pusty niż ostatnio, kiedy w nim przesiadywałem. Zaledwie pięciu starszych ode mnie Gryfonów zmierzało w stronę przejścia, kiedy ja pokonywałem schody prowadzące do i z dormitorium chłopców. Dobrze wiedzieć, że nie jest się jedyną osobą na świecie, która została w zamku na Święta.
Na środku Wielkie Sali stał tylko jeden długi stół, jak zawsze w wypadku, kiedy zaledwie garstka uczniów spędzała grudniową przerwę w szkole. Nie podobało mi się to, jako że musiałem dzielić swoją przestrzeń ze Ślizgonami, w tym ze znienawidzonym Snape’em. Miał przynajmniej na tyle taktu by udawać, że mnie nie dostrzega, co odwzajemniałem z największą przyjemnością.
Prychnąłem do swoich myśli i usiadłem najdalej, jak to możliwe od przeklętych „zielono-srebrnych”. Przepłukałem usta sokiem z jabłek i nałożyłem na talerz dwa jajka sadzone oraz dwie kiełbaski. Nie wiem czy miało to dla mnie jakiekolwiek znaczenie, ale wolałem wybrać coś, co nie było specjalnie wyjątkowe. Skoro miałem zły dzień to i moje otoczenie nie mogło być w żaden sposób wyjątkowe. Kiepski dzień potrafi obrzydzić nawet to, co szczególnie lubimy czyniąc torturę z tego, co pociągało by nas w każdej innej sytuacji.
Moje spojrzenie padło na chłopaka, którego jakiś czas temu upatrzyła sobie Zardi. Miał w sobie wiele z dziecka, jak na osobę z irokezem odznaczającą się specyficznym stylem ubierania. Co takiego Zardi w nim widziała? Jasne, dziewczyna nie była zainteresowana tym chłopakiem, jako potencjalnym partnerem, ale jako obiektem jej dziwnych fantazji, ale mimo wszystko... Ona była dziwna, a więc nie próbowałem tego nawet zrozumieć.
Zjadłem, czym prędzej i prawdę mówiąc bez większego przekonania i konkretnych planów zaszyłem się w bibliotece, gdzie planowałem uporać się przynajmniej z dwiema książkami dotyczącymi wilkołactwa. Zabrałem się od razu do dzieła by skończyć przed obiadem i móc znaleźć sobie jeszcze jakieś zajęcie. Chciałem posiedzieć przecież nad runami, by móc później pochwalić się swoimi odkryciami z Wavele. Nie chodziło jednak o mężczyznę, ale o mnie. Nie on miał na tym zyskać, a ja. Gdyby moim nauczycielem run był Flitwick na pewno chłonąłbym materiał z taką samą zaciekłością i pasją! Wavele odznaczał się tylko tym, że był o niebo przystojniejszy od Flitwicka i patrzyło się na niego z czystą przyjemnością.
Nagle zrobiłem się senny. Zamknąłem oczy opierając głowę na książce, którą właśnie studiowałem i pozwoliłem sobie na kilka chwil odpoczynku. Wracając do pracy wcale nie czułem się lepiej. Czułem się nawet lekko poirytowany faktem, iż nic wartościowego nie potrafię znaleźć w starannie wyselekcjonowanych książkach. Uważałem to za jeden z najbardziej irytujących przypadków nieprzydatności źródeł pisanych w dziejach!
- Znajdę sposób, Remusie. – zapewniłem mojego przyjaciela, który nie mógł mnie usłyszeć, ale może poczuł jakiś spokój siedząc z rodzicami w salonie i relacjonując swoje osiągnięcia w szkole.
Sięgnąłem po drugi wolumin przygotowany na dzisiejszy dzień i zacząłem go kartkować licząc na to, że gdzieś znajdę cokolwiek na interesujący mnie temat. Jedno słowo wskazówka, a byłbym w niebie mogąc od czegoś zacząć, a tu nic i nic i jeszcze więcej niczego. Moje życie potrafiło być takie beznadziejne, kiedy coś nie szło po mojej myśli, że z trudem godziłem się na swoją dalszą egzystencję. Przesadzałem – tak, wiem, dziękuję, nie przestanę.
Kolejna książka okazała się tak samo nieprzydatna jak poprzednia więc postanowiłem jednak skupić się na pracy dobierając kilka innych tytułów, chociaż bez większych nadziei na zwycięstwo. Czy istniał sposób na rozwiązanie problemów Remusa, czy może śmierć Greybacka musiałaby powodować nieodwracalne zmiany w organizmie Lupina? Czy w przypadku zgonu bestii mój chłopak zapadłby w śpiączkę? A może sam byłby bliski śmierci? Nie chciałem rozpatrywać takich scenariuszy, ale wątpiłem czy kiedykolwiek pozbędę się czarnych myśli, jeśli nie dojdę do rozwiązania.
- Panie Black, głowa do góry. Jeśli nie uda się w ten sposób to sam znajdziesz magiczną miksturę, która ich rozdzieli. – mruknąłem do siebie i usilnie starałem się skupić na literach.
- Rozwalisz tę chałupę gajowego. – usłyszałem gdzieś spomiędzy regałów na lewo od siebie głos chłopaka.
- Oszalałeś? Nie jestem piromanem. Z resztą, w najgorszym wypadku odbuduje ją, nie? To kilka desek zbitych ze sobą, nie będzie narzekał. Może nawet dyrektor magicznie zrobi mu melinę na kurzej nodze? – odpowiedział drugi chłopak i sądzę, że mogłem domyślić się, o co właściwie chodziło. Nie od dziś wiadomo, że uczniowie Hogwartu żywili dziwną słabość do „efektów świetlnych” podczas Sylwestrowych nocy i innych wielkich uroczystości. Podejrzewałem nawet, że mury Hogwartu pamiętały nawet czasy młodości Dumbledore’a. Kto wie, czy on nie zachowywał się w podobny sposób, sądząc po jego zamiłowaniu do zabaw, bali i czerpania radości z życia? Może sam wysadził to, czy owo zupełnie przypadkowo?
- Te wielkolud i jego pies zamieszkają na zamku do czasu odbudowy domku, zdajesz sobie z tego sprawę? – podpowiadał nadal „głos rozsądku”.
- Człowieku, najpierw musiałbym wysadzić mu tę budę, a do tego nie dojdzie, dobra? Wiem, co robię i jak mam to robić.
- Dlaczego nie zostawimy tego innym? Starszym, bardziej doświadczonym?
- Bo chcę wypróbować swoją nową mieszankę wybuchową? – prowodyr brzmiał jak przystało na poirytowanego ciągłym tłumaczeniem wszystkiego znajomemu, który siedział w jego planie po uszy, nawet jeśli o tym nie wiedział. – Człowieku, plan jest prosty. Nie zamieniam dyni w karocę, czy myszy w konie, tylko za tą drewnianą ruderą kryjemy się we dwóch, podpalamy lonty i patrzymy, jak mój wynalazek podbija serca ogółu. – zabrzmiało jak Potter. – Jeśli coś pójdzie nie tak i coś się nie uda to dam sobie spokój i więcej nie będę nic tworzył. Banalnie proste, nie uważasz?
- Wolałbym uganiać się za spódniczkami, nawet jeśli będzie ich tylko kilka.
- Na to znajdzie się jeszcze czas! Teraz przestań gadać i pomóż mi szukać tej książki!
Na pewno nie wiedzieli, że ich konwersacja nie należy do poufnych, kiedy zniżony do szeptu głos nadal jest słyszalny dla osoby siedzącej w oddaleniu zaledwie jednego regału od miejsca konwersacji. Najpewniej był to powód, dla którego rzadko, kiedy miejsce, które sobie wybrałem stanowiło obleganą fortecę z książek. To na pewno rozpraszało nie jednego i kto wie ile osób znało dzięki temu tajemnice, które normalnie powinny być niedostępne szarakom. Może nawet tajemnice moje i Remusa wyszły już poza krąg naszych przyjaciół i doszły do niepowołanych uszu, jeśli zamek miał więcej tego typu miejsc.
Postanowiłem powrócić do książki, ale nie byłem już w stanie się skupić nawet w najmniejszym stopniu. Ci dwaj całkowicie namieszali mi w głowie i sprawili, że zgubiłem wątek. Nie było już sensu bym miał usilnie starać się odnaleźć to, co bezpowrotnie na dzień dzisiejszy odeszło.
Zamknąłem otwarte tomy, ułożyłem je w stosik i odniosłem na miejsce. Nie chciałem by ktokolwiek domyślił się, że interesują się tym tematem. Tym bardziej gdyby wyjątkowo ciekawskie osoby ośmieliły się mnie śledzić, a znałem jedną, która czasami węszyła, choć ostatnio się uspokoiła, bądź stwarzała takie pozory.
- Dasz sobie radę, Syriuszu. Jeśli nie ty to, kto? – mruknąłem wychodząc z biblioteki wzbogacony o wiedzę, która bynajmniej nie była mi potrzebna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz