niedziela, 10 lutego 2013

Kartka z pamiętnika CCXII - Fillip Camus

KONKURS


.


.


Nie łatwo jest zajmować się dzieckiem, przygotowywać posiłek, a jednocześnie sprzątać i szukać kilku chwil dla siebie. Moje matka miała do pomocy Skrzaty Domowe, zaś ja musiałem polegać wyłącznie na sobie. Nie przeszkadzało mi to, jako że odczuwałem pełną satysfakcję mając okazję ogarnąć cały ten raban, ale czasami sam zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób potrafię tak wiele osiągnąć. Marcel wcale nie miał łatwiejszego zadania, gdy był zmuszony codziennie przenosić się z domu do zamku i wracać do nas na obiad, by w razie potrzeby znowu znikać na te kilka godzin, które musiał poświęcić swoim uczniom. Chętnie oszczędziłbym mu tej nieprzyjemnej drogi, jaką musiał pokonywać między kominkami, ale nasz syn miał na ten temat inne zdanie. Może nie wiedział jak nieprzyjemna potrafi być czasami taka podróż, ale wątpiłem by i z taką wiedzą był w stanie zrezygnować z bliskości ojca na rzecz jego wygody. Miłość Nathaniela potrafiła być czasami samolubna, jak u każdego dziecka, a przecież i tak chłopiec był o wiele grzeczniejszy, niż większość jego rówieśników. Byłem z niego dumny, kiedy widziałem, jak potrafi cieszyć się najprostszymi rzeczami, nie rozstaje się ze swoim ukochanym misiem i namiętnie dopieszcza swoją miotłę. Teraz przynajmniej miał na tyle rozumu w głowie by nie rujnować domu podczas swoich codziennych eskapad podczas, których niejednokrotnie ucierpiały drobne przedmioty poustawiane na trasie jego lotu.
- Kiedy wróci tata? - malec podszedł do nie i objął moje nogi przytulając policzek do uda, które miał na wysokości twarzy. Miś pałętał się gdzieś na krześle przy stole czekając na drugie śniadanie, które miał otrzymać jego mały właściciel.
- Kochanie, za kilka godzin. - pochyliłem się całując go w ciemne włoski i głaszcząc po ciepłym policzku. - Na co ci tata, misiaczku? - odwróciłem się przodem do niego, a chłopiec skorzystał z okazji usadawiając się na mojej stopie i oplatając nóżkami i łapkami moją łydkę, jak mały koala. Musiałem ciągnąc za sobą nogę unosząc ją jedynie odrobinę do góry, gdyż Nathaniel był ciężki, a wiedziałem, że łatwo nie odpuści. Położyłem na stole przed misiem drugie śniadanie dla syna i przykucnąłem powoli odplatając jego ręce.
- Chciałbym żeby zobaczył jak latam. - wyjaśnił w końcu. - Potrafię złapać piłeczkę, którą zaczarował. I jeszcze omijam przeszkody, które powiesił! - mały był z siebie zauważalnie dumny.
- To cudownie, kochanie! - posadziłem go w końcu na krześle i ponownie pocałowałem w czoło. Coraz bardziej przypominał mi małego Marcela, chociaż nos miał drobniejszy i bardziej zadarty. - Pokażesz mi później, prawda?
- Tak! Ale tacie też muszę. - złapał w rękę łyżkę i zanurzył ją w kremowej babce z kaszy manny polanej sokiem wiśniowym. - Wtedy tata da mi kolejne wyzwanie i jak dorosnę będę najlepszym zawodnikiem quidditcha na świecie! - oczy lśniły mu jak perełki, kiedy to mówił. Prawdę powiedziawszy, bardzo chciałem by jego marzenie się spełniło. Marcel musiał zrezygnować z gry po wypadku, ale maluch mógł podbić serca wielu, godnie zastępując ojca. - Tatusiu, dostanę więcej soku? - zrobił błagalną minę pokazując zjedzone do połowy drugie śniadanie. Nie potrafiłem mu odmówić, więc dolałem kolejne dwie łyżki naturalnego soku i usiadłem obok chłopca czekając, aż upora się ze wszystkim. - Tatusiu? - znowu zaczynał swoje małe jęki.
- Słucham, skarbie.
- A wujek Oliver przyjdzie dzisiaj? Obiecał nauczyć mnie czegoś przydatnego w grze. Nie wiem jeszcze czego, ale czegoś. - mówił i mówił, a buzia mu się nie zamykała przez co nabrudził na stole, kiedy jedzenie wypadało mu z tych małych usteczek.
- Obiecał wpaść, więc myślę, że po pracy nas odwiedzi na chwilę.
- To dobrze. - odsunął do siebie pusty talerz. - Dziękuję. - powiedział oblizując się i łapiąc za łapkę misia. Wyglądał jak mały Krzyś z bajki o Kubusiu Puchatku. Zsunął się z krzesła, objął misiaczka mocno i brudny na buzi poczłapał do salonu, gdzie zostawił swoją miotłę. Wiedział, że ma zakaz wnoszenia jej do kuchni, jak również latania między krzesłami tutaj.
- Poczekaj chwilę, mały brudasie. - dorwałem go zanim dosiadł miotły i wytarłem słodki dzióbek z sosu i resztek kaszy.
- Jak tata będzie miał wracać to mi powiesz, prawda? - w jego oczętach było tyle błagania, że nie sposób odmówić mu czegokolwiek.
- Oczywiście, mój mały. - podrapałem go za uchem, a on uśmiechnął się i zapiął pas, którym przytwierdzał misia do swoich pleców podczas lotów. Ten dodatkowy balast pozwalał mu na lepsze opanowanie technik, jakich uczył go Marcel, ale także sprawiał, że chłopiec mógł bez najmniejszych przeszkód przemieszczać się po domu na miotle. Miał ze sobą bezustannie dwie najważniejsze rzeczy – miotłę i misia. Odbił się od ziemi, złapał mocno drążek i szybko pognał w stronę swojego pokoju o mijając zgrabnie wszystkie przeszkody wiszące poniżej sufitu. Wystarczyło, że zatrzymał się naprzeciw drzwi, a już zawracał i tą samą trasą wracał do mnie popisując się swoimi umiejętnościami.
- Cudownie! - przyznałem naprawdę zachwycony jego umiejętnościami. Nie wątpiłem, że zrobi karierę i będzie jednym z najlepszych, kiedy zacznie chodzić do szkoły. - Tata będzie zachwycony! Myślę, że w nagrodę będziemy mogli spędzić weekend w ZOO, co ty na to? Chciałbyś?
- Tak! - jego usteczka były cały czas otwarte, kiedy usłyszał o czekającej go nagrodzie. - W ZOO! - mój skarb uwielbiał przeciskać się między ludźmi by być możliwie jak najbliżej zwierząt, które mógł podziwiać zza bezpiecznej szyby.
Malec zeskoczył z miotły i podbiegł do mnie rzucając się w moje objęcia w ramach podziękowania. Był taki szczęśliwy... Nie wierzyłem, że tak niewiele może wywołać tak cudowną reakcję, a jednak mój Nathaniel był stworzony do radości.
Uśmiechnąłem się do niego i pocałowałem go w nos. Był najśliczniejszym chłopcem, jakiego widziałem, kiedy jego niebieskie oczka lśniły, a usteczka były tak niesamowicie wygięte ku górze.
- Nie chciałbyś mi teraz pomóc przy obiedzie? Tata zaraz wróci, a ty powinieneś odpocząć od miotły.
Nie był przekonany, czy moja propozycja naprawdę mu odpowiada, ale chyba uznał pomysł za znośny, bo pokiwał głową i odpiął od siebie miśka.
- Weź go do kuchni, a ja umyję ręce. - polecił wciskając mi zabawkę po czym dumnym krokiem podszedł do schodów i zaczął niezdarnie wdrapywać się po nich na górę. Naprawdę nie wiedziałem skąd biorą się takie chodzące cuda, ale jedno miałem na własność w domu i nie mogłem się nim nacieszyć.
Maluch pomagał mi jak tylko mógł, a buzia nie zamykała mu się nawet na minutę. Cały czas przeżywał obietnicę wizyty w ZOO oraz swój lot na miotle, który nakłonił mnie do sprawienia dodatkowej przyjemności mojemu cudownemu chłopcu.
Nie zauważyłem, kiedy Marcel zjawił się w kuchni i objął mnie mocno całując w szyję.
- O czym tak rozmawiacie? - zapytał cicho, a jego głos sprawił, że Nathaniel zeskoczył ze stołeczka i objął ojca mocno, jakby nie widzieli się od wieków. To on wziął na siebie ciężar streszczenia dnia, jaki mieliśmy za sobą. Opowiadał o swoich wyczynach, o cieszącej go perspektywie weekendu, o posiłkach, które zjadł. Nic nie mogło powstrzymać tego słodkiego potoku słów.
Im dłużej malec mówił tym większy uśmiech gościł na ustach Marcela. Nie spodziewał się zapewne takiego entuzjazmu ze strony chłopca, a już na pewno nie takiej radości. Jeśli Nath mógł być bardziej radosny niż przed chwilą to obecność taty dopełniła dzieła. W tym chłopcu było tyle siły witalnej, tyle niekłamanej uciechy...
- Miś ci powie, że to prawda! - drobna łapka wystrzeliła w stronę krzesła, na którym siedział spokojnie najcichszy z nas wszystkich – pluszowy miś, którego wiele lat temu podarowałem Marcelowi na święta. - On latał razem ze mną! - niemal krzyczał rozemocjonowany chłopiec. - Tatuś też widział, że mi się udało! Niczego nie dotknąłem i było bardzo szybko!
Milczący Marcel pogładził syna po głowie i wziął go na ręce całując w czerwony policzek. Maluch chyba nawet nie zauważył, że z powodu radości cały się zasapał i zmęczył krzyczeniem.
- Zostawimy tatusia i pokażesz mi wszystko, dobrze? - za dobrze wiedziałem, że Marcel nakłoni chłopca do dalszych treningów i zwiększy trudność toru przeszkód, jaki dla niego stworzył już jakiś czas temu.
Dom, w którym czułem się niczym w raju daleki był zapewne od doskonałości, ale nigdzie nie czułem się lepiej, nigdzie nie byłem szczęśliwszy. Nawet spędzając większość dni na obowiązkach, które były mi narzucone z góry nigdy nie narzekałem. Nie zamieniłbym tych małych radości na nic innego. Dzięki dwójce osób, które kochałem najbardziej, drobne szczęście nabierało rozmiarów niemal nienaturalnych. Gdyby radość była grzechem, ja byłbym jednym z największych grzeszników.

1 komentarz:

  1. Ależ Fillip to największy z aniołów ;3 Radość to najsłodszy cud, a chłopak nim jest - wraz z Nathanielem i Marcelem.
    To fajne, że Fillip i syn są jak najwspanialszy, najbardziej miękki cud, Fillip i Marcel jak najpiękniejsi kochankowie, a Marcel i Nathaniel - najbardziej oddani ojciec i syn. Hm, to nie tak, że chłopczyk bardziej woli Marcela. Po prostu dzieli z nim pasje. A tatusia kocha równie mocno ;3

    U mnie nowa notka (i banner xD)
    A tak przy okazji - najgorzej mają pierwsze prace, bo wraz ze wzrostem liczebności okazuje się, że takie dobre nie były ;)

    OdpowiedzUsuń