piątek, 8 lutego 2013

Wojowanie

KONKURS nadal trwa! Wystarczy kliknąć na to magiczne słówko xP


.


10 stycznia
Prychnąłem, tupnąłem, wydąłem dolną wargę i kolejny raz wypuściłem powietrze przez nos, jak wściekły byk. Byłem zły, to prawda, ale czy na tyle by przesadzać? I czy w ogóle przesadzałem?
- To niesprawiedliwe! Dlaczego nie mogę jeść słodyczy przed pocałunkami?! - spojrzałem na Syriusza spod zmarszczonych brwi. Nigdy mi tego nie zabraniał, a teraz...
- Mam swoje ciężkie przejścia ze słodyczami, kiedy ciebie nie było, więc uszanuj moją prośbę. - westchnął ciężko, jakbym go co najmniej irytował.
- Nie! - tupnąłem. - Nie podoba mi się to! Nie podoba mi się ton jakim się do mnie zwracasz!
- Remusie...
- Nie ma Remusa! - fuczałem na niego i przez chwilę naprawdę wydawało mi się, że jestem groźnym bykiem gotowym do szarży na czerwony materiał.
- Dlaczego akurat dziś musisz być taki upierdliwy?
- Nie jestem upierdliwy! Walczę o swoje, tyle! - nigdy nie myślałem, że zakaz jedzenia słodkiego przed pocałunkami zdoła mnie tak rozwścieczyć, ale właśnie tak się stało. Byłem jak bestia, gotowy do ataku, wściekły, a wszystko przez byle zakaz, czy jakieś tam „widzimisię” Syriusza.
- Więc uparty, Remi. Dlaczego musisz być akurat w tej kwestii tak cholernie uparty?
- Ponieważ chcesz mi zabrać coś od czego jestem uzależniony. - w końcu zdołałem powiedzieć to głośno. - Jestem uzależniony od słodyczy, jestem zależny od twoich ust, a ty chcesz żebym wybierał między jednym, a drugim!
- Nie musisz wybierać. Po prostu ograniczyć jedno, kiedy chcesz drugiego.
Posłałem mu jedno z moich morderczych spojrzeń chcąc by zamilkł i nie pogarszał swojej i tak mało wesołej sytuacji.
- Przywiozłem z domu wyśmienitą czekoladę z nadzieniem z suszonej śliwki, edycja limitowana, kolejną z nadzieniem z pieczonego jabłka, a ty chcesz mi powiedzieć, że albo się nimi objem, albo będę całował ciebie? - syczałem przez zęby i nagle żałowałem, że nie jestem typem, którego ludzie powinni się obawiać.
- Uważam, że trochę wyolbrzymiasz. - sam byłem zaskoczony tym, że Syriusz potrafi mi się postawić. Reszta chłopców siedziała przecież cicho i nie chciała mieszać się do tej kłótni kochanków. Nasza Pierwsza Wojna o Czekoladę, jak postanowiłem nazwać to starcie.
- Nie zabraniam ci jeść, nie zabraniam ci całować, a jedynie chcę ograniczyć jedno na rzecz drugiego? Nie, pozwól mi skończyć. - uniósł rękę przez co jego słowa skojarzyły mi się z jakimś podrzędnym melodramatem. - Jadłem słodkie żeby zabić tęsknotę za tobą w czasie Świąt i teraz na samą myśl o czymś słodszym niż owoce jest mi okropnie. - wyznał i chyba mówił szczerze, nie zaś po to by sprawić mi przyjemność swoimi słodkimi słówkami. Mimo wszystko nie chciałem ustąpić, choć powinienem. Przecież to była jedna z najdurniejszych sprzeczek na jakie sobie pozwoliliśmy ostatnimi czasy. Zdradzać Syriusza z tabliczką czekolady? Chciałbym to widzieć, ale to też nasunęło mi pewną myśl.
- Jeśli myślisz, że w przyszłości pozwolę się w łóżku smarować ketchupem lub sosem do grilla... - to niewątpliwie go ubodło, gdyż zagryzł wargę. Nie lubił łakoci, więc niektóre gry wstępne zwyczajnie odpadały. Wątpiłem by chciał znowu poświęcić się na rzecz miło spędzanego czasu we dwoje przy lizaniu, czy raczej zlizywaniu bitej śmietany, czekolady, miodu. Gdyby naprawdę planował użyć czegoś słodkiego nie tylko nie zdołałbym się podniecić, ale czułbym obrzydzenie do smarowania mojego ciała jakimiś świństwami.
- Kocham cię, ale jak słowo daję, czasami mam zamiar udusić. - syknął pod nosem Syri, ale na tyle bym mógł to słyszeć. - Ja się nie ugnę, ty się nie ugniesz i ostatecznie i tak będziesz jadł czekoladę zamiast mnie całować. Głupie, ale prawdziwe. - kręcąc głową chłopak westchnął.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Miał rację. I to co do słowa. Nie byłem z tego powodu zadowolony, ale jednak jakoś mnie to bawiło.
- Zostawmy to na później. Teraz mamy na głowie o wiele ważniejsze sprawy. - zakomenderowałem i spojrzałem na Jamesa z nogą usztywnioną zaklęciem, które miało ją poskładać do kupy w najbliższym czasie. Chłopak opisywał się, bowiem przed Evans na schodach prowadzących z zamku na błonia i miał to nieszczęście, że poślizgnął się na świeżo nasypanym śniegu. Jego upadek był krótki, ale bolesny. Bardzo bolesny. W dodatku łączył się ze złamaniem nogi, które od razu zostało zaleczone przez panią Pomfrey, po którą posłano, ale nie obyło się bez usztywniania. Teraz mieliśmy na głowie kalekę. Co jednak najzabawniejsze, Evans uznała, że była to po części jej wina, gdyż nie zwracała uwagi na starania Pottera, który musiał złamać nogę by ostatecznie zwrócić na siebie jej uwagę. Teraz niańczyła go, kiedy tylko pomagaliśmy mu wyjść z sypiali do Pokoju Wspólnego i tam układał się na sofie.
- Ona pewnie stoi pod drzwiami. - mruknąłem. - Parszywy dzień dla nas wszystkich. - niewątpliwie. W końcu dla Pottera oznaczał sztywną nogę, dla Petera brak Narcyzy, która podobno chorowała i nie opuszczała swojej sypialni, dla mnie i Blacka, gdyż kłóciliśmy się o byle co, no i dla Shevy, który musiał z nami wytrzymać.
- Musicie mnie stąd wynieść. Jestem osłabiony. - J. przesadzał, ale kto może posądzić go o przesadę i jeszcze cokolwiek z tym zrobić? Nie mieliśmy wyjścia toteż Syriusz wziął chłopaka pod ramię i za zdrową nogę, zaś Shevie zostawił drugie ramię i chorą nogę. Bał się, że rozmyślnie spróbuje skrzywdzić przyjaciela, który dawał mu się we znaki. Ja otworzyłem przed nimi drzwi i skrzywiłem się stwierdzając, że Evans rzeczywiście kręciła się w pobliżu.
- Znienawidzę cię jeśli między tobą, a nią coś będzie. - rzuciłem szeptem do Pottera, który akurat mnie mijał, gdy chłopcy nieśli go schodami w dół. Na fotelu, który lubił zajmować rozścielono już liczne poduszki, by było mu wygodnie i miękko. Ogień buchał z komina i ciepłymi płomieniami lizał kamienne ścianki.
Lily poprawiła je jeszcze zanim J. został na nich posadzony.
- Kochana, naprawdę nie trzeba było. Za bardzo się przejmujesz. - zaczął dziwnym, starczym tonem okularnik. - To nic takiego. Do naszego wesela na pewno się zagoi i będziemy mogli tańczyć całą noc, aż do utraty tchu. - kiepski sposób na podryw, ale najwyraźniej jej się spodobał skoro zarumieniła się i lekkim pacnięciem w ramię upomniała chłopaka. Spojrzenie samego Jamesa świadczyło o tym, że jest umierający i tylko robi dobrą minę do złej gry, co było równie fałszywe, co jego uśmieszki. Dobrze wiedziałem, że wolałby przesadzać, jęczeć i udawać obłożnie chorego, niż pozować na twardziela przy dziewczynie, którą chciał poderwać za wszelką cenę. Musiałbym go nie znać by uwierzyć w ten sztuczny heroizm.
- Słuchaj, ranny na wojnie, królu Arturze, my mamy zadania, więc zostań sobie ze swoją Ginewrą, a my idziemy do biblioteki. - Sheva najwidoczniej chciał się w miarę szybko ulotnić, by nie oglądać dłużej niż to konieczne upierdliwej dziewczyny, której szczerze nie lubił. Sam za nią nie przepadałem, chociaż nie okazywałem tego każdym oddechem, co miał w zwyczaju zielonooki. O ile Syriusz nienawidził Severusa, o tyle Sheva upodobał sobie właśnie niechęć do ukochanej Jamesa. Nie miało to nic wspólnego z westchnieniami okularnika, ale i tak było dosyć ciekawym fenomenem.
- Nie zostawiajcie mnie. - J. wstał trochę zbyt gwałtownie przez co zarył nogą o podłogę i omal nie wrzasnął w ostatniej chwili powstrzymując się i zasłaniając dłońmi usta. - Auć! - powiedział o wiele ciszej. - Idę z wami, do jasnej... - miał ochotę rzucać wulgaryzmami, ale powstrzymał się w odpowiednim momencie. Evans na pewno by się nie spodobało, gdyby ośmielił się używać jakichkolwiek niewłaściwych słów przy niej. - Ja też muszę zrobić zdanie. - wyjaśnił dziewczynie. Nie wątpiłem, że to prawda, ale i nie sądziłem, że z własnej woli wyrzeknie się opieki rudej na rzecz pisania pracy z transmutacji. Aż zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno uderzył się w nogę, nie zaś w głowę. Nie codziennie trafia się na kalekę, który woli kuśtykać do biblioteki zamiast dać się rozpieszczać. Aż zacząłem się zastanawiać dlaczego to robi, dlaczego nie zaszyje się w tym fotelu z nią przy boku. Może obawiał się zostać z nią sam na sam?
- Myślałem, że...
- Więc się myliłeś. - J. przeciągnął spojrzenie wyraźnie nie chcąc rozmawiać o tym przy samej Lisicy.
- Więc ja pójdę z wami. - ona sama to zaproponowała, a ja widziałem, że J. pobladł gwałtownie. - Też jeszcze nie uporałam się z referatem. Dajcie mi chwilę. - zaszczebiotała i od razu pobiegła do pokoju po swoje rzeczy.
- Bosko. Normalnie, raj. - syknął Potter. - Aż mi się odechciało i nie pytajcie, co mi jest, bo teraz i tak wam nie odpowiem.

2 komentarze:

  1. Notka jak zwykle cudowna> Pozdrawiam i życze weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. James ma dosyć Lily? Jaka klęska żywiołowa z nią w roli głównej musiała się stać, aby z ust Pottera padły takie słowa... i chciałby uciekać... xD Faceci są chyba mniej problemowi... gdyby Evans była dziewczyną...

    OdpowiedzUsuń