środa, 27 marca 2013

Potter!

11 lutego
Po wielkiej aferze z trzęsieniem ziemi, czy też zamku, wszystko wydawało się teraz przesadnie spokojne, niemal nudne. Nauczyciele byli jednak bardziej ostrożni, niepewni, a to potwierdzało obawy, że w szkole działo się coś więcej. Bardzo szybko wyszło na jaw, że nie tylko Hogwart drżał tego dnia. Prorok Codzienny rozpisywał się o podobnych przypadkach w innych miejscach Anglii, w tym także nad Ministerstwem Magii. A więc zostaliśmy zaatakowani!
- To nie ma najmniejszego sensu. – James odłożył gazetę, kiedy trzeci raz przeczytał artykuł dotyczący trzęsień. – Inwazja ślepych kretów? Naprawdę? Czy tylko ja uważam, że to najgłupsza wymówka pod słońcem?
- To przerażające, ale kolejny już raz zgadzam się z tobą, J. – westchnąłem. – O podobną wymówkę podejrzewałbym ciebie, ale nie całe Ministerstwo. To durne!
- Ale wiarygodne. – Syriusz wzruszył ramionami. – Dla prostych ludzi to najbardziej wiarygodna możliwość. Ludzie mogą spodziewać się wojny, ale mogą i pokoju, a co będzie bardziej pokojowe i przypadkowe, jak nie zwyczajne, głupiutkie krety?
- Dobra, coś w tym jest, ale trzęsła się tylko Anglia, a to może nas niepokoić, a uspokajać innych. – Sheva właśnie odkładał gazetę codzienną po francusku, którą zaprenumerował mu kochanek.
- Czy to naprawdę takie ważne? – Peter pisnął zza swoich poduszek, które tłamsił nerwowo.
- Sądzę, że to istotne, ale nie musimy dociekać prawdy. – uspokoiłem chłopaka. Poprawiłem się na kolanach Syriusza i bawiłem się jego palcami, które zaciskał mocno na moim brzuchu.
- Wiemy, że musimy zwracać szczególniejszą uwagę na wiadomości. – przyznał James – Ale więcej nic się nie liczy. Żadne horoskopy, głupie informacje poboczne o cenach na Pokątnej. Od teraz gazety są dla nas istotne każdego dnia, a liczą się zgony, dziwne wydarzenia, sam już nie wiem.
- Osobiście zjadłbym coś słodkiego. – mruknąłem zupełnie nie w temacie.
- Tylko nie to. – Syri westchnął, puścił mnie i padł plackiem na miękką pościel mojego łóżka.
- Może być słodki Syriusz. – zachichotałem i odwróciłem się przodem do niego kładąc na ciepłym ciele. Patrzyłem mu w oczy rozbawiony, a on odpowiadał szczerze zainteresowanym spojrzeniem. Pokazałem mu język, przysunąłem się jeszcze bliżej i dałem buziaka w nos. Słodko, niewinnie, jakbyśmy byli z cukru i waty cukrowej. Czasami lubiłem bawić się w chodzącą kostkę czekolady, czy piankową słodycz.
- Zasłońcie się chociaż! – J. zaciągnął kotary mojego łóżka z niesmakiem wypisanym na twarzy. Nadal nie mógł przekonać się do naszych zabaw, gdy sam musiał zadowolić się Evans i marzeniami o lepszej sztuce.
- Tylko troszeczkę. – upomniałem Syriusza i pocałowałem go w usta. Oddał ten pocałunek i pogłaskał mnie po biodrze. Kto lepiej ode mnie mógł wiedzieć, na jakie męczarnie skazuje się Syri odmawiając sobie tego, czego pragnął od dawna? Przez wszystko, co się działo, czy też przez to, co się nie działo, od dawna nie mieliśmy okazji pobyć sam na sam w łazience prefektów, gdzie nasze zabawy nabrałyby namiętnego wyrazu i posunęłyby się dalej. Teraz, nawet osłonięci, nie mogliśmy rozkręcić się na całego, a łazienka na pewno byłaby zamknięta. Każda wolna chwila sprawiała, że tłumy prefektów szukały tam chwili spokoju. Chociaż… Może właśnie teraz, kiedy inni się uczyli, właśnie teraz łazienka byłaby wolna?
- Powiedz mi, o czym myślisz. – poprosił kruczowłosy.
- O miejscu, gdzie moglibyśmy się poddać. – zdradziłem mu swoje niestosowne fantazje. – O miejscu, gdzie nie musimy być cicho, nie musimy się ukrywać, a jedynie możemy wejść do ciepłej wody i cieszyć się sobą.
- Brzmi nieźle. – skinął głową. – Ale w tej chwili to kiepski pomysł. Za chwilę będę musiał zjawić się u Wavele, a ty pewnie zajmiesz się zadaniami.
- Gdybyś się nie zgłosił wtedy… - zauważyłem przypominając sobie, że Black sam był chętny by pomóc nauczycielowi run w segregowaniu książek tematycznych w bibliotece.
- Dałem mu słowo, ale wrócę szybko i zabiorę cię na długą, miłą kąpiel. Słowo! Chyba nadużywam tego słowa. – uśmiechnął się czarująco.
- Głuptas! – pokręciłem głową. – Dobrze mi z tobą, ale innym jest przy nas zbyt słodko.
- I nie mogę im się dziwić. – skinął. – Zachowujemy się jak nowożeńcy. Para zbzikowanych nastolatków zakochanych po uszy i tym podobne, więc chyba sam rozumiesz, że nie można im mieć niczego za złe. Gdyby to oni byli tak szalenie zakochani i mogli obnosić się z tym, na co dzień…
- Doświadczymy tego, kiedy James zabierze się za Evans.
- Nie mów o niej w mojej obecności. A najlepiej wcale o niej nie mów. Nie lubię jej z każdą chwilą coraz bardziej. Nie podoba mi się to, jak wyniośle na ciebie patrzy.
- Więc o niej zapomnij i zamiast tego mnie całuj. – roześmiałem się i przywarłem ustami ciaśniej do warg chłopaka. Nie miałem już oporów przed całowaniem go, dotykaniem, ale nie mogłem się całkowicie uspokoić, kiedy miałem świadomość, że przyjaciele są zaraz obok.
- Potter! – aż podskoczyłem, kiedy głos McGonagall poniosło po okolicy, jak wyjątkowo wyraźne i głośne echo. – Chodź natychmiast do Pokoju Wspólnego!
Wygramoliłem się zza kotar mojego łóżka spoglądając na bladego chłopaka.
- Coś ty jej zrobił? – zawahałem się niestety dopiero po zadaniu pytania i teraz było za późno na cofnięcie pytania. James już planował na nie odpowiedzieć.
- Przypadkiem musiałem oddać jej nie to zadanie, co trzeba.
- Co ty jej dałeś? – czy naprawdę chciałem wiedzieć i to?
- List miłosny. Nie pisałem, do kogo, ale jednak chyba oddałem jej mój list miłosny…
- Potter!
- Idę, idę. – mruknął pod nosem i podszedł do drzwi. – Tak, pani profesor?! – rzucił donośnie idąc na spotkanie śmierci. – Czy coś się stało?
- Czy coś się stało?! Co z twoim wypracowaniem na transmutację?! – a więc jednak.
- Oddałem je. Jestem pewny, że oddawałem pani moje zadanie!
Zerknąłem przez drzwi na stojącego na schodach chłopaka, który właśnie dostał w twarz zwitkiem papieru.
- To nie jest zadanie, Potter! To nie jest nawet wyznanie miłosne! Te bohomazy możesz sobie zachować, a teraz przynieś mi swoje zadanie!
James spojrzał na pergamin, którym oberwał i z zaskoczeniem, udawanym, ale zawsze jakimś, przeprosił nauczycielkę, by później pognać do pokoju, rzucić w kąt swój miłosny list i wygrzebał z torby trochę pomięty właściwy papier. Wrócił na schody, a pergamin sam wysunął mu się z ręki lecąc do McGonagall, która rzuciła okiem na treść, po czym skinęła głową.
- Masz szczęście, Potter. – rzuciła ostro. – W przeciwnym razie nigdy nie pozbyłbyś się kary, jaką dla ciebie szykowałam. – zabrzmiało groźnie, ale kobieta wyszła z naszego Pokoju Wspólnego niedługo później nie dopowiadając już ani słowa, nie precyzując, co takiego szykowała dla niego na przyszłość. Najpewniej jednak wymyśliła coś wyjątkowo wrednego, a dzięki temu miała pewność, że głuptas James nie narobi sobie problemów. Teraz przecież będzie się bał by nie wpaść po uszy w jakąś wyjątkowo wredną karę, okropny szlaban, czy co też dla niego przygotowano.
- Atrakcja wieczoru. – mruknął chłopak, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że wszyscy na niego spoglądają. – Koniec rozrywki, rozejść się! – warknął i odwrócił się na pięcie wracając do naszej sypialni.
Syri pogładził moją dłoń, posłał mi uśmiech i zszedł po schodach na dół. Musiał wywiązać się z danej obietnicy, a ja byłem bardzo ciekaw, co takiego zawierał list, na który natknęła się McGonagall przeglądając nasze zadania.

2 komentarze:

  1. Remi przestaje się wsydziochać, za niedługo na coś więcej się zdecyduje :) Akcja powoli zaczyna wiązać się z oryginalną z książki. Przynajmniej mi się tak wydaje. Rozdzialik jak zawsze dobry. Mnóstwa WENY

    OdpowiedzUsuń
  2. Okrutna McGonagall. xD Potter się uzewnętrznia, stara, przelewa uczucia na papier, a ona go tak zmieszała z błotem... i to przy wszystkich. Ciekawe, co na to Evans... xD

    OdpowiedzUsuń