środa, 20 marca 2013

Trząsu, trząsu

- Co to było? – mruknął Peter, kiedy wpatrywaliśmy się w zamek, który nagle się uspokoił. Miałem nadzieję, że zaraz wybiegnie z niego grupa Puchonów, lub chociażby Ślizgonów, ale nic się nie stało. Byliśmy jedynymi uczniami na skąpanych w słońcu błoniach i nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Z napięciem wpatrywałem się w wielką bryłę zamku nie potrafiąc racjonalnie ocenić czasu, jaki dzielił ostatnie drżenie budynku od następnego. To było w pewnym stopniu przerażające, a jakże by inaczej. Nie co dzień zamek skacze, jak chatka wiedźmy na jednej nodze.
- Nie mam pojęcia, Pet. Chyba nikt nie ma. – rzuciłem zdenerwowany. Ledwie zamek zaczął się kolejny raz kołysać, a wypadła z niego grupka Ślizgonów. Widać i oni uznali, że najbezpieczniej będzie wydostać się z zamku i wyruszyli ze swojego Pokoju Wspólnego niedługo później niż Gryfoni.
- Chyba widzę kogoś w oknie. – rzucił szybko James, który wskazywał na jedno z okienek wychodzących na błonia, a należących do któregoś z profesorów. Teraz, zestresowany nawet nie mogłem sobie przypomnieć, do którego z nich. Liczyło się tylko to, że z dachy zamku spadały na ziemię stare, wilgotne jeszcze, przygniłe liście, które do tej pory zaścielały zamek pod śniegiem, a wraz z jego stopnieniem powoli przesuwały się w stronę rynien. Sam nie wiem, jakim cudem znalazły się na szczycie, skoro zamek był wyższy niż jakiekolwiek drzewo w okolicy, ale wiatr mógł przynieść je wszystkie z Zakazanego Lasu.
Naprawdę nie miałem pojęcia ile czasu minęło, od kiedy to wszystko się zaczęło i ile trzeba mi czekać nim się skończy. Wiem za to, że co jakiś czas z zamku wybiegały nowe grupy osób – Skrzaty Domowe, kolejni uczniowie, pani pracownicy, a nawet pierwsi nauczyciele. Jak się dowiedzieliśmy, dyrektor został w środku upewniając się, czy nikt nie został zablokowany w jakimś pokoju, bądź klasie przez sypiące się gobeliny, czy zbroje. Niestety, był to też powód, dla którego musieliśmy nadal czekać by dowiedzieć się, co właściwie ma miejsce. Kolejne długie minuty mijały niespiesznie, jakby wcale im się nie spieszyło, a przecież często w przeciągu chwili kończyło się ludzkie życie. Zabawne, że czas potrafił sam decydować o tym, kiedy i jak chce płynąć. Bo czy nie zatrzymywał się dla niektórych?
W końcu Dumbledore wyszedł z zamku i westchnął ciężko widząc nas wszystkich wpatrzonych w niego, jakby zaraz miał ogłosić stan wojenny i wydać rozkaz sięgnięcia po broń w celu obrony Hogwartu.
- W zamku nikogo już nie ma. – oświadczył zwracając się do nauczycieli. – Ostatnio robi się tutaj bardzo niespokojnie! – przemówił głośno do nas, a wszystkie głosy ucichły. Każdy słuchał mężczyzny uważnie chcąc dowiedzieć się, czy nic nam więcej nie grozi. – Nasza szkoła stała się obiektem ataków zarówno od środka, jak i od zewnątrz. Wzmocniliśmy wszystkie osłony, ochronę i nikt nie mógł więcej wedrzeć się do zamku, ale jak widać wróg znalazł sposób. – wymownie wskazał palcem ziemię. – Cokolwiek wstrząsa zamkiem mieści się pod spodem, głęboko w zamarzniętej jeszcze ziemi. Chcę was prosić żebyście wszyscy zebrali się na stadionie quidditcha i tam czekali aż ja i inni profesorowie poradzimy sobie z tym, co drąży tunele pod naszym zamkiem i usiłuje przedrzeć się do środka. Prefekci zabiorą was w to bezpieczne miejsce i tam będą nad wami czuwać. Kiedy tylko uporamy się z problemem ktoś po was przyjdzie i wrócicie do swojego normalnego życia. Nie bójcie się, gdyż wszystko jest pod kontrolą i poradzimy sobie z problemem. Nikomu z was nic nie grozi. – skinął na najstarszych prefektów i to właśnie oni zajęli się swoimi grupami. Nie bacząc na nic starsze roczniki zaczęły wyganiać nas w stronę stadionu. Mieliśmy wielkie szczęście, że słońce rozgrzewało ziemię i powietrze, gdyż w przeciwnym razie zamienilibyśmy się w sople lodu nieubrani, pozbawieni jakiegokolwiek źródła ciepła.
- Idę o zakład, że za wszystkim stoi ta sama osoba. – odezwał się James, kiedy szedł obok nas i ziewał zmęczony, gdyż trzęsienie zamku przerwało mu niewątpliwie krótką drzemkę między jego ruchem, a tymi wykonywanymi przez przyjaciół. – Tylko pomyślcie. Nie możliwe by nagle wszystkie szumowiny magicznego świata chciały zdobyć byle Hogwart. Prędzej Ministerstwo Magii, ale nie szkołę. Ktoś albo uwziął się na dyrektorze, albo…
- Albo jego plany wybiegają daleko w przyszłość i chodzi mu o nas. – dokończył Sheva. – Zdobywając młodych czarodziejów miałby szansę podbić świat. Jesteśmy wielką siłą, którą ogranicza Ministerstwo i nasi profesorowie. Gdyby nie wszelkie formy zapobiegania nieszczęściom, jakie możemy spowodować…
- Już dawno moglibyśmy zniszczyć niemagiczny świat, o to chodzi? – dokończyłem pytaniem.
- Myślicie, że dyrektor wie, czyja to wina? – Peter piszczał, jak przystało na szczurka.
- Na pewno się domyśla. – odezwał się pewnie Syriusz. – Gdyby nie miał o niczym pojęcia nie byłby tak pewny swego. Martwiłby się, a tym czasem on wysyła nas na stadion i każe czekać. On wie, co się dzieje, ale nie chce żebyśmy panikowali. To, dlatego trzyma nas w niepewności. Z resztą sami słyszeliście. Coś podkopuje się pod zamkiem i stąd te trzęsienia.
- Chcesz powiedzieć, że jakiś gigantyczny kret robi sobie przejście podziemne pod naszym zamkiem i stara się wyjść akurat pod nami? – Peter zadrżał.
- Może to jakaś machina. – wzruszył ramionami J.  – Taki wielki mechaniczny kret, a w środku siedzi ten, który chce nas zniszczyć i dyrektor musi się z nim rozprawić.
- Za dużo dziwnych książek, James. – stwierdził Syriusz i spojrzał z politowaniem na przyjaciela. Sam wolałem się nie odzywać, jako że nic nie przychodziło mi do głowy. Może to podziemny troll? Przecież czytałem o nich w książce do obrony przed czarną magią, a więc musiały istnieć, nawet, jeśli były już niesamowicie rzadkie i szaleńcy chcieli objąć je ochroną gatunkową.
- Musimy wsadzić nosy w tę sprawę. – odezwał się ponownie Potter. – Coś się dzieje, a my nie wiemy zupełnie nic. Idę o zakład, że każde wydarzenie, jakie miało ostatnio miejsce było ze sobą w pewnym stopniu powiązane. Ślizgoni na pewno wiedzą, a przynajmniej niektórzy z nich. Zachowują się ostatnimi czasy bardzo podejrzanie, a my straciliśmy już wszystkich informatorów w ich szeregach. Starsi odeszli, pozostali młodsi, którzy zadziewają głowy zbyt wysoko i nie mają zamiaru z nami rozmawiać.
- Może to nas aż tak nie dotyczy? – miałem nadzieję, że tak jest, ale moje marzenia szybko zostały rozwiane.
- Jasne. – prychnął James. – Atakują, napadają, najeżdżają, włamują się do naszego zamku, a ty myślisz, że to czyja sprawa? – Wszyscy jesteśmy w to tak samo zamieszani, bo się tutaj uczymy.
Z daleka widziałem, jak zamek znowu drży cały, jakby był z galarety. Czy to magia sprawiała, że był cały? Nie rozsypał się, nie połamał?
Głośne dudnienie, które nagle doszło naszych uszu wskazywało jednoznacznie na to, że coś więcej zaczęło się dziać. Po moim ciele przeszły ciarki na myśl o tym, że coś może w tej chwili dziać się pod murami szkoły, ale nie chciałem znać żadnych szczegółów. Może to nauczyciele dostali się do natręta, który wprawiał w drżenie budynek? A może powód był zupełnie inny? Właśnie, dlatego wolałem słodką nieświadomość od przejmującego strachu przed przyszłością.
- Chcę walnąć się do łóżka i zapomnieć o tym, że cokolwiek się dzieje. – Sheva powiedział na głos to, o czym ja tylko myślałem. – To przerażające, że nie możemy w spokoju spędzać dni na zamku. W szczególności, że dla mnie są to ostatnie chwile z wami tutaj.
- Nie przypominaj mi o tym. – poprosiłem obejmując chłopaka po przyjacielsku. – Bez ciebie to już nie będzie to samo.
- To fakt. – skinął głową klepiąc mnie po głowie, jak dziecko. Wcale nie zważał na fakt, że znajdowaliśmy się w otoczeniu innych uczniów. – Ale nasza mapa nie pokazuje nic z tego, co jest pod zamkiem, a więc mamy do czynienia z jedną, wielką niewiadomą. Najchętniej uciekłbym stąd i udawał, że wcale mnie tutaj nie było. Nie lubię, kiedy coś zakłóca mi spokój dni.
- I tu muszę się z tobą zgodzić. – przytaknął Syriusz, który rzucił mi szybkie spojrzenie. Było nam przecież całkiem nieźle zanim trzęsienie nie przerwało naszego pocałunku.

2 komentarze:

  1. Coś sprzysięgło się przeciwko Syriuszowi i Remiemu, ot co! :P Cały czas im w czymś przeszkadza. A to troll przerwał, a to pojawiał się tajemniczy nieznajomy, który spotykał się z dyrektorem, a to ostatnie wydarzenia... Jakiś znak na niebie i ziemi? Niee, ja się na to nie zgadzam! Będę bronić chłopaków rękami i nogami! xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznaję się, przyznaję, jestem aninimową czytelniczką. Czytam i czytam i czytam już od dawna, czekam na kolejne rozdziały, przeżywam jak głupia kiedy zbliża się koniec miesiąca, bo wiem, że będzie nowy post na AnT, ubolewam nad tym, że zniknęły stąd kartki z pamiętnika i speciale. (Kiedyś bywały one nawet przy błahych okazjach), zżera mnie ciekawość co u bliźniaków, co u Gabriela i Michaela (to były moje ulubione pary), ale milczę. Dlaczego odezwałam się dzisiaj? Bo po raz kolejny zrobiłaś błąd rzeczowy, którego nie znoszę. Wiem, że to nic ważnego, po prostu jestem przewrażliwiona na jego punkcie. Mówiąc konkretnie chodzi o użycie słowa gobelin. Traktujesz je tak, jakby gobelin był posągiem, który może sie kruszyć, na którego można wpaść (swoją drogą nie tak nazwałaś kiedyś posąg, z którym zabawiali się braciszkowie Mares? Wybacz, nie sprawdziłam tego, może wydaje mi sie tylko). Nazwa jest myląca i może się kojarzyć z kamiennymi gargulcami, ale gobelin to nic innego jak arras, czyli tkany ręcznie rodzaj ozdobnego dywanu, który wiesza się na ścianach jak obraz. Nie może zabić nikogo, chyba, że jest wyjątkowo stary i zakurzony, a osoba ta ma ciężką astmę. Wybacz, że tak się tego czepiam. Po prostu szkoda, by błędy rzeczowe ukrywały się w tak fenomenalnym opowiadaniu. Na te interpunkcyjne, ortograficzne i składniowe można przymknąć oko, ale rzeczowe są większym problemem. Twoje opowiadania nie są betowane, prawda? Być może warto się za betą rozejrzeć, bo to wiele ułatwia i bardzo pozytywnie wpływa na opowiadanie. Sami często nie widzimy swoich błędów, nawet jeśli sprawdzamy swój tekst kilka razy w poszukiwaniu błędów. Dlatego każda książka ma edytora, a na blogach są osoby poprawiające opowiadania.
    Z błędami, czy bez, kocham Twoje opowiadania. Czytam je regularnie nawet, kiedy się nie odzywam. Ot tak, po prostu jestem troszkę nieśmiała. :) Dziękuję za Twoją twórczość, przepraszam za zrzędzenie, życzę tonę weny twórczej i czekam na kolejną część.

    PS. Tak jak Akemi też nie podoba mi się, że ciągle coś im przerwa. Trzymasz nas w tym słodkim napięciu, podsycasz je i znowu zwodzisz. To niemal tortura dla duszy czytelnika, ale wierzę, że jeśli na coś dłużej czekamy, bardziej nas cieszy, kiedy już to osiągniemy.

    OdpowiedzUsuń