środa, 15 maja 2013

Donos

Odprowadziliśmy Petera do Pokoju Wspólnego i zostawiając go samemu sobie popędziliśmy do Skrzydła Szpitalnego by dowiedzieć się czegoś o ewentualnych zmianach w stanie zdrowia naszego przyjaciela. Tylko on mógł rzucić odrobinę jasnego światła na swoją nieszczęśliwą przygodę, a my mieliśmy związane ręce. Z każdą chwilą coraz bardziej, jak się nam wydawało.

Nie zdziwił mnie fakt obecności Evans przy łóżku Jamesa, gdyż dziewczyna naprawdę uwzięła się na Pottera i rozkręciła na dobre w tym ich dziwnym związku. Nie podchodziliśmy do niej widząc, że przyjaciel w dalszym ciągu był nieprzytomny. Nawet nie pukając weszliśmy do pokoiku zajmowanego przez pielęgniarkę.

- Jak on się czuje, doszedł do siebie, śpi? - Sheva od razu zarzucił ją pytaniami.

- Mi też miło was widzieć. - wybąkała niezadowolona kobieta i spojrzała na nas wymownie.

- A tak, dzień dobry. Widzę, że jest pani w dobrym zdrowiu, więc może w końcu się dowiem, co z moim chorym przyjacielem? - Andrew chyba naprawdę przejął się stanem Jamesa i faktem, że nie mogliśmy mu w żaden sposób pomóc.

- Nadal nie odzyskał przytomności, ale podejrzewam, że dojdzie do tego w przeciągu kilkunastu godzin. Jutro powinien dojść do siebie, chociaż będzie obolały. Myślę, że wtedy możecie przyjść go odwiedzić. Najlepiej po obiedzie, kiedy odzyska trochę siły.

- Czy wiadomo coś, cokolwiek, o zaklęciu, które go poparzyło? Albo o tym, który je rzucił? - podjąłem z nadzieją, że wiedzą już o śmierci jelenia i mogą działać dalej, w sposób, który dla nas był niedostępny.

- Niestety, Remusie, ale nie. Nic nam jeszcze nie wiadomo, ale dyrektor już nad tym pracuje i na pewno dojdą do tego, co się dzieje. Do tego czasu trzymajcie się od tego z daleka, dobrze? Nikt nie chce by jakieś wściekłe zwierzęta zaatakowały kolejnych uczniów naszej szkoły.

- Tak, oczywiście, będziemy bardzo grzeczni. - obiecałem i złapałem przyjaciół za ręce ciągnąc ich o kilka kroków w tył. - My już pójdziemy, ale gdyby James się obudził proszę nam dać znać. Nawet jeśli dojdzie do tego w środku nocy! Bardzo nam zależy na tym, żeby się z nim spotkać w miarę szybko. Chcemy by wiedział, jak bardzo nam na nim zależy. - mówiłem całkowicie szczerze. W końcu musieliśmy dotrzeć do sedna sprawy, a im szybciej dowiemy się czegoś istotnego, tym szybciej moglibyśmy pomóc.

Wyszliśmy z gabinetu spoglądając tęsknie w stronę łóżka na którym leżał blady jak ściana James. Tęskniłem za nim. Nawet bardzo i nie rozumiałem dlaczego to właśnie jego musiał spotkać ten nieprzyjemny wypadek. Przecież Potter był chodzącym idiotą, który nikomu nie zagrażał. A przynajmniej nie sądziłem by był niebezpieczny, choć na ten temat najwięcej do powiedzenia mógł mieć Severus, który stanowił niedoszły cel chłopaka. Nie mniej jednak prześladowania nie zaszły za daleko, więc J. na pewno nie zasłużył na takie nieszczęście.

- Nawet mi bez niego dziwnie. - przyznał Syriusz kładąc dłoń na moim ramieniu. - Chodź. Zajmijmy się Peterem, póki jeszcze chodzi o własnych siłach. Może nie zabrudził nam pokoju.

Westchnąłem ciężko i skinąłem głową. Poklepałem znajdującą się nadal przy mojej szyi rękę Blacka i ścisnąłem jego palce. Gdybym go nie miał na pewno byłbym jednym z najbardziej nieszczęśliwych chłopców na świecie, a z nim byłem chodzącą radością.

- Masz rację, zajmijmy się Peterem, póki możemy! - uśmiechnąłem się odwracając wzrok od chorego przyjaciela i wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego wraz z chłopakami. Teraz mieliśmy na głowie coś zdecydowanie istotniejszego niż czuwanie przy nieprzytomnym okularniku i wykłócanie się z Evans o nasze miejsce z boku jego łóżka.

Czułem się dziwnie, kiedy drzwi odgrodziły nas od sterylnej bieli pomieszczenia, w którym leżał James. Podejrzewałem, że reszta czuła się podobnie, gdyż każdy z nas miał na twarzy wyraz melancholii i bezsprzecznie martwił się tym, co się stało. Niestety, nie było czasu na bezmyślne przeżywanie obecnej sytuacji. Raźnym krokiem ruszyłem w stronę schodów i słyszałem, jak przyjaciele doganiają mnie. Syri złapał mnie mocno za rękę i nie obawiając się wścibskich spojrzeń uśmiechał się, jakby wygrał na loterii wyjazd na noc poślubną w dalekie krainy mlekiem i miodem płynące. Swoją drogą nie miałbym nic przeciwko temu, gdyż to właśnie ja byłbym jego towarzyszem w takim wypadzie, a chętnie pławiłbym się w luksusach kosztując słodyczy życia.

Zastaliśmy Petera leżącego plackiem na swoim łóżku z głową w dole. Jęczał głośno i szukał sposobu by zmienić pozycję, ale jego starania przypominały niemrawe wierzganie nogami, w wykonaniu zmęczonego życiem chrząszcza.

- Tak mniej boli. - wyznał, kiedy tylko znaleźliśmy się obok niego. - Czuję się tak jakby ślina wpływała mi do głowy i obmywała tą gęstą, lepką mgłę z mojego mózgu. - opisał poetycko swoje samopoczucie.

- Napij się wody. - zaproponowałem. - Poproszę Skrzaty i... - nie musiałem kończyć, gdyż Peter pokiwał głową i zmienił odrobinę pozycję pozwalając by brzeg łóżka uciskał jego pierś. Sheva zaoferował, że pobiegnie do kuchni, więc zgodziłem się bez szemrania. Miał dłuższe nogi, więc z pewnością uwinie się z tym szybciej niż ja. W końcu nie mogłem pozwolić sobie na wilkołaczy pęd, gdy w grę wchodziła szklanka z wodą. Najpewniej wylałbym więcej niż zdołał przynieść tutaj.

- A myślałeś o czymś słodkim? - nie wierzyłem, że Syri o to zapytał, jako że starał się zawsze unikać tematu łakoci.

- To było pierwsze co zrobiłem, kiedy tu przyszedłem. - wyznał blondynek. - Zjadłem trochę czekolady by zabić smak rzygowin w ustach. Niestety, głowa nadal mi pęka i nie wiem, czy zdołam w jakikolwiek sposób pozbyć się tego bólu. Gdybym wiedział, że zobaczę to co widziałem... - zamknął mocno oczy i zacisnął pięści. - Będzie mi się to śniło po nocach!

- Oswoisz się z tym. - pocieszył go Syriusz. - Młodzi zawsze tak mają, a później stają się nieczuli. Każdy to wie. - wzruszył ramionami patrząc na mnie. - Po pewnym czasie przestajesz reagować na widok wnętrzności na...

- Przymknij się, Syri. - skarciłem chłopaka widząc, że Peter zielenieje na twarzy.

- Ach, przepraszam! - Syriusz przepraszająco zamachał rękoma.

Sheva wrócił z wodą w rekordowym czasie, więc powoli podaliśmy ją Pettigrew starając się by nie zwymiotował, ale i nie oblał się cały wodą w dziwnej pozycji, w której się znajdował w tamtej chwili. Trzymałem jego głowę, kiedy Syri poił go, zaś Sheva sapał z boku zmęczony po wcześniejszym biegu i szybkim przyniesieniu wody.

Kolor Petera wrócił do normy, więc położyłem jego głowę tak jak wisiała wcześniej. Na szczęście chłopak tylko przez chwilę tkwił w tej pozycji i szybko położył się normalnie na poduszkach odzyskując na tyle panowania nad żołądkiem, że nie wywracał mu się na lewą stronę przy najmniejszym ruchu.

Nagle mnie olśniło i uśmiechnąłem się do przyjaciół wołając na bok Syriusza i Shevę. Nie chciałem by Peter słyszał moje słowa, gdyż najpewniej znowu byłby gotowy by pozbyć się z żołądka czekolady i wody.

- Pójdę do dyrektora i powiem mu, że czuję zapach krwi, który dochodzi z lasu i niesie się z wiatrem. Jestem wilkołakiem, więc zrozumie, że mam dobry węch. Pewnie nie weźmie mnie ze sobą na poszukiwania, ale mogę zawsze jakoś go naprowadzić. Nie domyśli się, że przeszukiwaliśmy las, ale przecież nie jest też specjalistą od wilkołaków, więc nie zna do końca moich możliwości. A więc na pewno da się złapać! Nie mogę precyzować, z której strony lasu śmierdzi, ale mogą zwrócić na to jego uwagę.

- To ryzykowne. - przyznał Syriusz. - Nawet bardzo jeśli jakimś cudem odkryją, że się tam kręciliśmy, albo uznają, że wilkołak nie może mieć tak dobrego węchu.

- To nasza jedyna nadzieja. - przyznał Sheva. - Niech idzie. - skinął przyzwalająco głową. - Dyrektor na pewno go wysłucha, ale musimy mieć pewność, że wiatr wieje od strony Zakazanego Lasu. Musimy dopracować wszystkie elementy tego kłamstwa.

Syriusz wyjął z kieszeni różdżkę, a następnie zaczął przeszukiwać pokój wyraźnie mając zamiar coś znaleźć. Już miałem zapytać, co, kiedy machnął niedbale ręką i wyjął jedną ze swoich skarpet z kufra. Powiesił ją na swojej różdżce, a następnie podszedł do okna. Wychylił się przez nie sprawdzając swoją prowizoryczną flagą kierunek wiatru. Cóż, albo skarpetka była zbyt ciężka, albo nie było ani jednego podmuchu, który mógłby nam pomóc.

- Będziemy co godzinę sprawdzać, czy pogoda w jakikolwiek sposób się zmieniła. I jak tylko pojawi się dobry wiatr Remi biegnie do dyrektora. Jeśli dojdzie do tego w nocy, powiesz mu z samego rana...

- Czekaj! Przed burzą wiatr był całkiem silny i wydaje mi się, że wiał w odpowiednim kierunku. Mógłbym powołać się na to! - nie byłem geniuszem, ale wydawało mi się, że to naprawdę dobra wymówka, by iść do dyrektora od razu. Chłopcy zgodzili się ze mną kiwając głowami.

Peter spał, kiedy wychodziłem z pokoju, a przyjaciele obiecali się nim opiekować pod moją nieobecność. Musiałem zacząć kłamać dyrektorowi w dobrej sprawie. Nie miałem innego wyjścia. Chodziło przecież o bezpieczeństwo szkoły i Jamesa. Pierwsza samotna misja Remusa Lupina została rozpoczęta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz