środa, 22 maja 2013

James żyje

2 maja

Dziś w końcu zdołaliśmy wepchnąć się do Skrzydła Szpitalnego i spotkać z Jamesem, który nabrał już kolorów, chociaż nadal był obolały. Był w stanie nawet się uśmiechać, kiedy zobaczył nas w drzwiach i uniósł ręką na powitanie.

- Od wieków się nie widzieliśmy. - rzucił wesoło, chociaż widać było, że poruszanie się sprawia mu niejaki problem. Najpewniej połamał żebra w czasie spotkania z jeleniem, ale tego szczegółu nam nie zdradzono.

- Jak się czujesz? - zapytałem siadając na krześle, które stało przy łóżku i najpewniej było przygotowane dla Evans.

- Chciałbym powiedzieć, że jak nowo narodzony, ale nawet ja nie potrafię tak dobrze kłamać. Wszystko mnie boli i nadal miewam koszmary. - wzdrygnął się. - Dajcie spokój, ta bestia wyglądała jak rozpędzony zwierzęcy czołg! A sądząc po moich obrażeniach, ten gnojek musiał mieć na sobie zbroję.

- Hmm, nie przypominam sobie zbroi. - rzucił Syri wzruszając ramionami. - Zwyczajny, rozpłatany jeleń.

- Chcesz powiedzieć, że...

- Że wypatroszony. - chłopak przerwał Jamesowi. - Ktoś go wykorzystał i zabił. Wątpię by chodziło dokładnie o pozbycie się ciebie, ale komuś miało to zaszkodzić.

- Spalił mi włosy na klacie. - Potter w wielkim stylu wrócił do tematu swojej osoby i swojego samopoczucia.

- Miałeś tam jakieś? - Syriusz wydawał się naprawdę zaskoczony. - Czy może mówisz o tym brzoskwiniowym meszku?

- Ha! Miałem kilka ciemnych! - wytknął mu okularnik i z jękiem podniósł się trochę wyżej na poduszkach. - Chcesz zobaczyć? Może coś jeszcze zostało. - już zaczął podnosić koszulkę, kiedy przeszkodziliśmy mu.

- Nie, nie. Ja ci wierzę, więc nie każ nam na to patrzeć. - Sheva był blady, jakby przyjaciel kazał mu walczyć ze stadem zbuntowanych jeleni mutantów.

- J., powiedz nam, czy pamiętasz coś z tego wypadku? Coś, co mogłoby nam pomóc. Wiemy, że to nie był przypadkowy wypadek. Pomfrey ostrzegała, że oparzenia są wynikiem zaklęcia.

- Prawdę mówiąc niewiele pamiętam. Był wielki i wściekły. Jeleń zabójca. Miał czerwone oczy, ale nie jak opętana bestia. Raczej były przekrwione. I te zębiska... Mam wrażenie, że też były we krwi, jakby wcześniej coś już zagryzł, albo sam broczył krwią. Może zaklęcie go zabijało? Sam nie wiem. Ostatecznie wszystko działo się zbyt szybko żebym mógł zdradzać intymne szczegóły tego zbliżenia. Dzieci z tego nie będzie, więc problem jest zminimalizowany. - wyszczerzył się do nas.

- Sądzimy, że ktokolwiek zaczarował jelenia i ktokolwiek miał być ofiarą, wszystko może się powtórzyć. Jesteś nam potrzebny, więc zdrowiej szybko. - poklepałem przyjaciela po ramieniu.

James skinął poważnie głową i obserwował nas przez chwilę. Na pewno zastanawiał się czy sprawdziliśmy wszystkie ślady, jakie zostawił po sobie wściekły zwierzak i czy nic nie przegapiliśmy. Wątpiłem by Potter mógł martwić się swoim zdrowiem na tyle by narzekać na nasze zainteresowanie sprawą, które zdecydowanie przekraczało zwyczajną troskę o niego. Kto, jak kto, ale J. nie należał do ludzi użalających się nad swoim losem. Widziałem po jego zdeterminowanej minie, że i on chce odkryć tajemnicę wiążącą się z tym wypadkiem.

- Myślę, że powinniśmy porozmawiać z dyrektorem, kiedy dojdę do siebie i będę w stanie chodzić. - odezwał się w końcu z namysłem. - To wszystko na pewno jest ze sobą powiązane. Pamiętacie tego człowieka w szkole? Tego obcego, którego prowadzili do Ślizgonów? Późniejsze wtargnięcia, troll, trzęsienie ziemi, czy tam robaki? Nie wierzę, że to nic nie znaczy. Musimy rzucić trochę światła na tę sytuację.

- Może masz rację. - Syriusz skinął głową. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nasze myśli splatały się ze sobą w jedno. Było oczywiste, że od pewnego czasu Hogwart stał się miejscem niespokojnym i obiektem wszelkich ataków.

- Jest jeszcze jedna sprawa, J. - tym razem to Sheva zabrał głos. - Evans. Wszędzie jej pełno i ciągle kręci się koło ciebie. Nie wiem, czy możemy zrobić cokolwiek zaraz pod jej nosem i nie dać się nakryć. A sam wiesz, jak ciężko pozbyć się natrętnej muchy, kiedy zakręci się koło g...

- Nie! - James przerwał mu gwałtownie. - Nie kończ! Nie chcę znać tego poetyckiego porównania, chociaż domyślam się, co chciałeś powiedzieć. Wolę być plastrem miodu, a ona będzie pszczołą, dobra?

- Bardziej pasuje mi mucha i...

- Milcz, niewierny! - J. uderzył go lekko w bok dłonią. - Nic nie poradzimy na to, że zainteresowała się mną akurat w tych ciężkich i niespokojnych czasach. Musimy to przetrwać. Z resztą, lepiej późno niż wcale. Przynajmniej kogoś mam i nie umrę samotny z kotem pod pachą.

Z pokoiku przy drzwiach wyszła szkolna pielęgniarka i podchodząc do nas uśmiechnęła się niemrawo. Podała Jamesowi kubek z parującym, bulgoczącym czymś, co przypominało zieloną, błotną masę. Sądząc z miny Pottera i kobiety, już nie raz kłócili się o to, czy powinien pić coś podobnego.

- Wygląda i smakuje jak koktajl z żaby. - syknął pod nosem okularnik. Posłał kobiecie wściekłe spojrzenie i zasłonił nos. Wypił szybko kilka łyków, skrzywił się, powstrzymał odruch wymiotny i kontynuował picie. - Pierwsza porcja tego świństwa wylądowała na niej i dlatego jest na mnie taka zła. - wyjaśnił chłopak kiedy kobieta odchodziła. - Podejrzewam, że to naprawdę jest mielona, suszona żaba i błotna papka. Nie wiem, co ma mi to dać, ale pije, bo kiedy nie chciałem była brutalna. Przywiązała mnie do łóżka zaklęciem i siłą wpychała we mnie to świństwo.

Współczułem mu. Szczerze i z całego serca. Nie wiem, czy byłbym w stanie wypić coś, co bulgocze i śmierdzi tak, jak ten cudny specyfik Pomfrey. W końcu nie trudno było mi wyczuć swąd tego lekarstwa, a z moim wyczulonym węchem wydawał się on o wiele gorszy.

Nie sądziłem byśmy mieli jeszcze cokolwiek do załatwienia z Jamesem, a podejrzewałem, że lada chwila może zjawić się tutaj Evans. Nie chciałem psuć sobie dnia spotkaniem ze znienawidzoną „koleżanką”, więc dałem znać przyjaciołom, że powinniśmy jak najszybciej się stąd zbierać. O okularnika nie musieliśmy się już martwić, jako że jego okropna dziewczyna na pewno wymuska go, wygłaszcze go i będzie mu schlebiać za wszystkie czasy. Tego nie dało się uniknąć.

Pożegnaliśmy się z Jamesem obiecując kolejne odwiedziny. Podejrzewałem, że Peter wrócił już do naszego pokoju po małych korepetycjach jakich udzielała mu Evans. Złapałem Syriusza za rękę i zaciągnąłem w ciemny kąt, gdzie nie musieliśmy się martwić nadejściem kogokolwiek. Tym bardziej, że na czatach stał niezawodny Sheva.

Pocałowałem Blacka mocno, możliwie najmocniej. Wsunąłem dłonie w jego miękkie, gęste włosy i przylgnąłem całym ciałem do niego. Nie chciałem się odsuwać nawet na milimetr. Syri był ciepły, przyjemny, idealny. Czułem jego dłonie na moich pośladkach. To był naprawdę przyjemny dotyk. Mógłbym rozpłynąć się pod nim, chociaż niewątpliwie sprawiałoby mi to problemy. Taki płynny Remus na nic by się nam nie przydał, więc odsunąłem się od chłopaka i uśmiechnąłem opierając głowę o jego pierś.

- Czuję się jak czarodziejka w objęciach ukochanego. - prychnąłem rozbawiony tym porównaniem, ale było całkowicie trafione. Przecież na swój sposób byliśmy jak grupka magicznych dziewczyn, które zmagają się z problemem ratowania świata przed zagładą. A jednocześnie byliśmy chłopakami, którzy swoje dziewczyny powinni pocieszać i wspomagać je w ich planach. Byliśmy niemal samowystarczalni. Co ja bym zrobił bez przyjaciół?

- W sumie, możesz być ładną czarodziejką w skąpych ciuszkach. Przemienisz się tańcując, a ja będę stał i podziwiał.

- Wyglądałbym okropnie. Popatrz na mnie. - odsunąłem się od chłopaka i zaprezentowałem w całej okazałości, jakby zapomniał już jak wyglądam. Jestem zbyt kanciasty na słodkie ciuszki w jaskrawych kolorach. Nie mówiąc już o bliznach tu i tam. To nie czasy słodkiego Remusa, który mógł udawać dziewczynkę. Teraz byłbym paskudną szkaradą.

- Dla mnie zawsze byłbyś piękny. - Syri wzruszył ramionami.

- Moje czarodziejki, polecam przemianę i ulotnienie się stąd. Jamesowi szykuje się kolejne przesłuchanie. Widzę nadciągającą McGonagall i Dumbledore'a. To raczej nie jest romantyczna randka w Skrzydle Szpitalnym, więc dajemy nogę.

Nie ulegało wątpliwości, że miał całkowitą rację. Mogłem bawić się w rozpieszczanie Blacka i bycie rozpieszczanym, ale w sytuacji, kiedy nadchodzili profesorowie lepiej było się zmywać. Na wypadek gdyby okazali się o wiele lepiej wyposażeni niżbym ich o to posądzał. Nikt nie zapewni mnie przecież o tym, że nie wyczują nas na milę i nie zaczną wypytywać o różne dziwne rzeczy. Nie wspominając już o rumianych ustach moich i Syriusza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz