niedziela, 28 lipca 2013

Zmutował

11 czerwca
Leżałem rozleniwiony na trawie z książką w ręce i przyjaciółmi zajętymi bez reszty sobą. James bawił się w składanie papieru w samolociki i wraz z Peterem urządzili sobie wielką wojnę, Sheva kontemplował słownik francuskiego, zaś Syriusz raz na jakiś czas korzystał z okazji, że nikt się nami nie interesował i wtedy gładził opuszkami palców moje usta, jakby liczył, że w ten sposób zaspokoi brak pocałunków. Wątpiłem by naprawdę cokolwiek mu to dało, jako że mnie bynajmniej nie zadowoliło. O wiele bardziej cieszyłbym się z jego warg, ale w tej chwili nie mogliśmy otwarcie podkreślać naszego związku czułościami.
- J., jeśli dostanę tym samolotem to zabije cię, albo zwyczajnie powieszę za... za cokolwiek i będę okładał póki nie wyplujesz wszystkich zębów. - Syri wolał ostrzec okularnika, kiedy trzeci już raz musiał uchylić się przed papierowym samolocikiem, nad którym walczący chłopcy stracili kontrolę. Prawdę mówiąc Peter nie stanowił zagrożenia, jako że jego samoloty padały jak muchy strącane przez zadowolonego ze swoich osiągnięć Jamesa.
- Ja cię ostrzegam, Ja... - nie skończył. Jeden z samolotów właśnie zaparkował w jego ustach, a Syri poczerwieniał z wściekłości.
- O, szlag! - J. nie był aż tak głupi by nie wiedzieć, co mu teraz grozi. Zanim Syriusz wyjął z ust papierową zabawkę i podniósł się z ziemi, Potter uciekał już w stronę zamku, gdzie mógł się schować i poczekać, aż kruczowłosy ochłonie. O ile to było możliwe, kiedy Black rzucił się w pogoń za nim szukając po omacku swojej różdżki, która zaklinowała się w tylnej kieszeni spodni. Nie chciałem wiedzieć, jakim zaklęciem ugodzi Pottera, jeśli uda mu się wyszarpnąć tę broń i trafi w plecy uciekającego. Wyglądali komicznie, ale wiedziałem, że można spodziewać się po nich wszystkiego. Jeden celny cios i obaj skończą w Skrzydle Szpitalnym zamiast wrócić do domu na wakacje. Tyle, że Potter naprawdę przesadził, a więc należała mu się nauczka.
- J. zapomniał o mapie. - Sheva zamknął swój słownik i uśmiechnął się zadowolony z takiego obrotu spraw. - Nie ważne, gdzie schowa się James. Syriusz i tak go dopadnie. Możemy się zakładać, co mu wtedy zrobi. Ja stawiam na ogolenie połowy czaszki do łysa i przefarbowanie drugiej na róż. Chociaż, może go też wykastrować w przypływie dobrej woli. Uwolni Jamesa od niezdrowego pożądania.
- Daj spokój, nie będzie tak brutalny. - pokręciłem głową.
- Więc co zrobi mu twoim zdaniem?
- Nie mam bladego pojęcia, ale coś na pewno. Może go po prostu spierze? Uczyni niewolnikiem? Bo ja wiem? Na mnie się nigdy nie mścił, więc...
- Więc zabije Jamesa i ukryje ciało. - mruknął z przejęciem Peter. - Był wściekły. Dobrze, że to nie mój samolot, bo ja nie potrafię tak szybko biegać. Od razu by mnie dorwał.
- To jakaś paranoja. Syriusz nikogo nie zabije.
- Gdzie jest James? - Evans nawet się nie przywitała, kiedy podeszła do nas z dumnie uniesioną głową szukając swojego nierozgarniętego chłopaka.
- Spóźniłaś się jakieś pięć minut. - Sheva odpowiedział jej tym samym tonem. - W tej chwili Syriusz musiał go już dopaść i pewnie zamienia go w jakiegoś padalca, czy zwykłego pantofelka. Chociaż... może będziesz musiała całować wszystkie żaby w okolicy żeby dowiedzieć się, którą z nich jest James.
- Stawiam, że to będzie paskudna ropucha. - rzuciłem od razu i uśmiechnąłem się do Shevy. Tak, to pasowało do Syriusza i na pewno uprzykrzyłoby życie Evans. J. na pewno zostanie zamieniony w żabę. Naprawdę sprawiało mi to satysfakcję.
- Będziesz skłonna całować żaby żeby znaleźć tą, którą zostanie twój chłopak? - Andrew uśmiechał się z wyraźną wyższością. - Tak się składa, że podpadł Syriuszowi dosyć ostro, więc bez bólu się nie obejdzie...
- Jesteście chorzy! - prychnęła z niechęcią, jakby kiedykolwiek podchodziła do nas inaczej, i zostawiła nas bez słowa pożegnania. Widać sądziła, że nie jesteśmy zdolni do takiego braku uczuć, ale naprawdę byłem przekonany, że Syri zamieni Jamesa w coś paskudnego, kiedy już go złapie.
Zostawiliśmy tę sprawę własnemu biegowi wyczekując chwili, kiedy przyjaciele wrócą do nas i wyjaśnią w jaki sposób zakończyła się ta mała wojna między beztroskim okularnikiem, a wściekłym mścicielem. Prawdę mówiąc, chyba trochę się niepokoiłem, kiedy po trzydziestu minutach nadal nie doczekaliśmy się na tę dwójkę. Czy powinniśmy ich poszukać? Nie byli dziećmi, więc powinni sobie poradzić ze swoimi problemami. Niestety, ja nie mogłem skupić się już na książce, która aż prosiła się o moje zainteresowanie. Wzruszyłem ramionami samemu sobie i odłożyłem nieduży wolumin na bok. Wpatrywałem się teraz w drzwi szkoły wyczekując chwili, kiedy zobaczę w nich przyjaciół, bądź tylko Syriusza i żaby.
Czas dłużył mi się nieubłaganie, ale w końcu wielkie drzwi otworzyły się i Syri wyślizgnął się na schody. Był wyraźnie zadowolony, a to sprawiało, że aż czułem dreszcze na całym ciele.
- Jestem mistrzem. - stwierdził Syri dosiadając się do nas.
- Co mu zrobiłeś? - chciałem wiedzieć jak najwcześniej.
- Za szybko uciekał, a ja nie miałem zbyt dobrej możliwości strzału, więc trochę mi zmutował.
- Że co zrobił? - skrzywiłem się na dźwięk tego słowa.
- Zmutował, Remi. James zmutował. Teraz siedzi w Skrzydle Szpitalnym bo nie miałem pojęcia jak go naprawić. Ma nogi żaby, tułów węża i głowę osła. Wygląda groteskowo, ale nawet lepiej niż w oryginale. Nie patrzcie tak na mnie. Nie wiedziałem, że tak się to skończy. Trochę pomieszałem zaklęcia, ale każdemu się zdarza, dobra? Byłem zdenerwowany... Nie zrobiłem tego specjalnie, więc jest mi wybaczone.
Zastanawiałem się w jaki sposób J. w ogóle dotarł do Skrzydła Szpitalnego w takim stanie. Czy to w ogóle było możliwe? Głowa osła, tułów węża, nogi żaby...
- On miał ręce? - musiałem to wiedzieć.
- Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Byłem niemal nieprzytomny ze śmiechu. - jego uśmiech potrafiłby każdego wyprowadzić z równowagi. Zamienił przyjaciela w mutanta i teraz zupełnie sobie z tego nic nie robił. Jak w ogóle udało mu się wyjść cało ze spotkania z pielęgniarką?
- Kłamiesz. - powiedziałem w zgodzie z moim zdrowym rozsądkiem. - Nie wyszedłbyś cało ze Skrzydła gdybyś naprawdę tak zmasakrował Jamesa.
- Tak się jednak składa, mój cudowny Remusie, że udało mi się wyjść z tego cało. Wystarczyło udać skruchę, być na granicy łez, trząść się z przerażenia, przepraszać płaczliwie i oto jestem. Jeszcze o tym nie wiesz, ale w takich chwilach potrafię być bardzo przekonujący i kłamię jak nikt inny. Urodzony aktor ze mnie. To tylko tobie nie potrafię dobrze nakłamać. Wątpię żeby cię wpuścili do Jamesa żebyś sam się przekonał o prawdziwości moich słów, ale możesz spróbować.
Pokręciłem głową zrezygnowany.
- Nie trzeba. Jakoś to przeżyję, ale myślę, że możemy wrócić już do zamku. Słońce zaszło, niedługo będzie się ściemniać. - niewiele sensu było w moich słowach, ale chciałem znaleźć się sam na sam z Blackiem i móc nadrobić czas stracony na gadanie. Sheva obiecał, że sprawdzi, co z Jamesem, kiedy ja będę zbyt zajęty by się tym przejmować. Przystałem na jego propozycję, jako że nie mógłbym postąpić inaczej, kiedy w grę wchodził Syri.
Zaszyliśmy się z chłopakiem w przyjemnym kąciku, gdzie nikt nie mógł nam przeszkadzać we wspólnej adoracji siebie. Tydzień dzielił nas od powrotu do domu, więc musiałem nacieszyć się moim cudownym chłopakiem. Nie rzuciłem się w prawdzie na niego, ale przylgnąłem całym ciałem do Syriusza i pocałowałem go chętnie. On na pewno nie miał nic przeciwko temu byśmy się odrobinę popieścili, gdyż jego dłonie gładziły moje plecy pod koszulką, a kolano szukało sposobu by doprowadzić mnie do szaleństwa. Musiałem uspokoić chłopaka zanim zmusiłby mnie do posunięcia się o krok za daleko. Nie chciałem przecież żeby korytarz służył nam za miejsce rozkoszy. Z resztą, nie byłem gotowy na kolejną tego typu zabawę, gdyż po poprzedniej jeszcze nie doszedłem całkiem do siebie.
- Nie dręcz mnie. - ostrzegłem grożąc mu palcem i wsuwając dłoń w jego spodnie. Kiedy napierał na mnie całym sobą czułem, że jest podniecony, że potrzebuje mojej pomocy by uwolnić się z kajdan niezaspokojenia. Nie mogłem dać mu nic więcej poza moimi palcami, ale nie wydawał się narzekać. Wręcz przeciwnie, jęczał zadowolony, całował mnie po szyi i wzdychał wyraźnie usatysfakcjonowany. Mogłem być z siebie dumny. W końcu nie codziennie poznawałem wartość swoich rąk, a teraz Syri wychwalał je sapiąc mi w ucho. Nie wiem jakim cudem się nie podnieciłem, ale może miała na to wpływ troska o Pottera? Nie mniej jednak odczuwałem rozkosz od samego dotykania mojego chłopaka i to musiało mi wystarczyć do czasu wyjazdu do domu i pożegnania z przyjaciółmi i Syriuszem. Już za nim tęskniłem i chyba nawet czułem się wyposzczony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz