niedziela, 15 września 2013

Kartka z pamiętnika CCXXX - Denny "Blood" Zachir

Może nie chciałem się do tego przyznać, bądź sam o tym zapomniałem przez te wszystkie lata, ale naprawdę kochałem morze i wystarczyło wspomnieć o wakacjach w niewielkim domku nad jego brzegiem, by Alen odkrył, co tak naprawdę chciałem osiągnąć. Od razu zauważył we mnie coś, co powiedziało mu o moim uczuciu względem szumiącej cudownie wody, wydzierających się rano ptakach, zapachom soli, ryb i wiatru. Nad morzem wiatr nigdy nie był bezwonny. Prawdę mówiąc tylko raz doświadczyłem tej rozkoszy. Byłem wtedy dzieckiem, a ojciec zabrał mnie nad morze na trzy dni, na więcej nie mógł sobie pozwolić, ale to wystarczyło, by obudzić we mnie miłość.
Teraz spędzałem czas z Alenem w miejscu, którego nie mógłbym sobie nawet wymarzyć. W rzędzie drewnianych domków stał ten, który na czas dwóch tygodni należał do nas. Z tarasu widać było plażę i cudownie niebieską wodę. Całe dnie spędzaliśmy blisko niej. Budziliśmy się na zmianę przygotowując śniadanie i prowiant, jedliśmy wspólny posiłek i od razy wychodziliśmy na plażę, gdzie na zmianę moczyliśmy się w wodzie i suszyliśmy na słońcu by znowu wejść do wody. Tak mijał nam czas do późnego popołudnia, kiedy to w końcu udawaliśmy się na obiad do najbliższego taniego baru, bądź do smażalni ryb, co sprawiało mi największą rozkosz. Zaraz potem spacer brzegiem morza, bądź deptakiem, zajmowaliśmy ławeczkę pod drzewami i tam wpatrywaliśmy się w żaglówki widoczne na tle bezkresnego, wspaniałego morza. Napawałem się jego zapachem, wsłuchiwałem się w rozkoszną melodię fal. Kiedy się ściemniało wracaliśmy do domu, braliśmy prysznic, jedliśmy kolację na tarasie, gdzie z jednej strony stał niewielki stolik z krzesłami, zaś z drugiej huśtawka o długiej ławie, którą okupowaliśmy po posiłku. I kolejny raz siedząc obok siebie, trzymając się za ręce podziwialiśmy moją wielką miłość.
Dziś było odrobinę inaczej. Alen zdobył dla nas starego, rozklekotanego grilla, którego ustawiliśmy niedaleko siebie. Zapach morza i nagrzanego słońcem piasku mieszał się ze swądem dymu, mięsa, przypraw. Naprawdę miałem nadzieję, że Alen jest szczęśliwy ze mną w tym miejscu, gdyż zasługiwał na to. Podejrzewałem, że zasłużył na więcej, ale am wybrał właśnie mnie, więc musiał zadowolić się tym, co miał.
- O czym myślisz, kiedy tak się uśmiechasz? - zapytałem gładząc kciukiem jego ciepłą dłoń, kiedy pilnowaliśmy grilla huśtając się powoli, leniwie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - jego oczy błyszczały, kiedy spojrzał na mnie z tym swoim wielkim uśmiechem ostatniego niewinnego tego świata.
- Chciałbym zaprzeczyć, ale to byłoby najgłupsze kłamstwo. Tak, chcę wiedzieć. - mruknąłem kiwając głową.
- Myślę o tym jaki jestem szczęśliwy. Zakochałem się w samobójcy, a teraz siedzę z nim tutaj i jestem tak szczęśliwy, że to chyba już grzech. - może widziałbym jak się rumieni, gdyby nie mrok i wyłącznie niepewne światło lampki przy drzwiach tarasowych oraz żar grilla.
- To nie może być grzech. Ty nawet nie wiesz, jak to się pisze. - prychnąłem, a on wydął usta gniewnie. Wstałem z miejsca stając naprzeciwko niego. Pochyliłem się z trudem wyswobadzając dłoń z ciasnego uścisku. Objąłem jego twarz rękoma i pocałowałem te nadąsane usta, które drżały wiedząc, co je czeka. Nie obchodziło mnie to, co pomyślą ludzie z domków obok, czy jakieś dziecko zwróci na nas uwagę, a rodzic zasłoni mu oczy i poprowadzi do domu. Mieliśmy prawo do szczęścia, do wspólnych chwil, do pieszczot.
Odsunąłem się patrząc w te lśniące, niebieskie oczy, by nagle dostrzec zmarszczkę u nasady jego nosa, widzieć, jak brwi zjeżdżają w dół bliżej siebie.
- Mięso się spali. - burknął przewracając je szybko na grillu i posadził mnie na huśtawce samemu usadawiając się na moich kolanach chociaż był o głowę wyższy i dobre pięć kilo cięższy. Nie zwracałem na to szczególnej uwagi. Było mi dobrze mogąc czuć go na kolanach. Tylko głupiec mógłby powiedzieć, że miłość nie wystarczy by żyć.
- Mam wrażenie, że i tak grozi nam spalone mięso, nie mówiąc o tych szaszłykach. - mruknąłem w jego usta, które powoli zbliżał do moich.
- To będzie najlepszy spalony grill, jaki kiedykolwiek jadłeś. - Alen był pewny tego, co mówi, chociaż musiałem go uświadomić w pewnej kwestwii.
- To będzie mój pierwszy grill, jaki kiedykolwiek miałem okazję jeść.
Jego oczy zrobiły się większe, a uśmiech niemal przysłaniał świat swoim ogromem.
- Wspaniale! - zapiał przysuwając się bliżej mojego ciała, objął ramionami mój kark i pocałował w nos, jakbym był jego głupim misiem. - Powiedz mi czego jeszcze nie robiłeś, czego nie jadłeś, gdzie nie byłeś, a chciałbyś być, a ja będę wszystko realizował. - nakręcał się. - Chcę żebyś był szczęśliwy tak jak ja jestem. Mógłbyś też czasami się uśmiechnąć. - złapał mnie za policzki i rozciągnął je tak, żeby wygiąć ku górze kąciki moich ust. Musiałem strącić jego ręce żeby się mną nie bawił w ten sposób.
- Odgryzę ci te kościste paluchy, jeśli będziesz tak robił. - zagroziłem, a on roześmiał się machając swoją ręką przed moją twarzą.
- Nie są kościste. Są bardzo ładne! Długie i w sam raz. Nie zwiedziesz mnie, wiem o tym i nie ważne, co mówisz to na pewno ja mam rację. - z nową werwą i siłą do działania wpił się w moje usta mocno, zdecydowanie. Objąłem go nie potrafiąc sobie tego odmówić, a jego palce jak zawsze wsunęły się pod moją koszulkę i zaczęły błądzić po bliźnie, którą tam miałem. Chłopak znał ją na pamięć, a jednak nadal nie miał jej dosyć. Zawsze ją macał, lizał, podziwiał, jakby była wyjątkowo piękna. Dla niego zapewne taka właśnie była, co tłumaczył zawsze bardzo nieudolnie.
Zatrzymałem dłonie na jego pośladkach, chociaż chwilę wcześniej próbowałem jednak zostać przy gładzeniu jego szerokich pleców. Alen zrobił się niesamowicie przystojny od kiedy opuściliśmy szkołę, jakby to ona blikowała jego rozwój fizyczny. Teraz dziewczyny oglądały się za nim na plaży, ale on był zapatrzony tylko we mnie, w budki z lodami, największe świństwa sprzedawane na wynos, jakby był mugolskim dzieckiem. Kilka razy dziewczyny starały się poderwać go, ale on wydawał się tego nie dostrzegać. Szczerze mówił im, że jest już szczęśliwie zakochany we mnie i na dowód tego łapał moją dłoń ignorując wyraźnie poirytowane spojrzenia.
Ja nie miałem tego problemu. Jedno spojrzenie na moje blizny odstraszało potencjalne adoratorki. Na początku nie chciałem zdejmować koszulki, by je ukryć, ale Alen zmusił mnie do tego swoim długim wywodem na temat uroku każdej szramy, jaką na sobie miałem. Prawdę mówiąc czułem się nieswojo, kiedy wpatrywał się w moje ciało jakbyśmy byli sami w zaciszu sypialni, ale z czasem nauczyłem się to ignorować. Przyzwyczaiłem się nawet do jego niby przypadkowego dotyku.
Jeden tylko raz trafiła się dziewczyna, której moja blizna na brzuchu nie odstraszyła. Podeszła i zagadnęła mnie, ale w przeciągu chwili Alen już był obok i ze swoim nieodłącznym, niewinnym uśmiechem pokazał jej moje pocięte nadgarstki, na których wciąż widniał ślad nieudanej pierwszej próby samobójczej.
„To ja go znalazłem.” wyjaśniał jej całując moje nadgarstki. „I zacząłem się nim opiekować żeby więcej nie próbował. Poświęciłem dla niego wszystkich znajomych, a on i tak zdołał się naszpikować lekami. Wtedy też ja go nalazłem i ja kolejny raz uratowałem ten jego niewdzięczny tyłek. Od tamtego czasu jest mój i nie dzielę się nim z nikim.” patrzył jej w oczy bardzo wymownie, chociaż twarz miał słodką, jak u pięciolatka. „Nie możesz ze mną konkurować nawet jeśli masz cycki. Jestem jego aniołem stróżem i kochankiem, więc wynocha.” musiał wtedy dostrzec jej zdeterminowanie, gdyż ujął moją twarz w dłonie i pocałował mnie na oczach wszystkich, którzy tylko znajdowali się w pobliżu. Musiałem przyznać, że spodobało mi się to, co zrobił, więc postanowiłem mu pomóc. W widoczny sposób wsunąłem język w jego usta i całowałem głęboko póki to jego kolana nie zmiękły. Dziewczyny już nie było, a obaj mieliśmy ochotę śmiać się głośno.
Teraz siedział na moich kolanach i wpatrywał się we mnie jakby czekając na chwilę, kiedy moje myśli powrócą na swoje miejsce.
- Powiedz mi czego byś chciał. Nie żeby mnie to obchodziło... - mruknąłem, ale on już nie nabierał się na mój wymuszony zły humor, czy obojętność. Może znał mnie zbyt dobrze, a może po prostu wiedział, że nigdy bym go nie skrzywdził, bo jest dla mnie wszystkim.
- Więcej takich chwil, jak ta. - oparł brodę o moje ramię i całował lekko moją szyję. - Wspólnie spędzanego czasu. Świąt, wakacji, wolnych dni, weekendów. Chcę żebyśmy żyli otoczeni słodyczą, jak para naiwnych dzieci, które marzą o miłości otoczonej kwiatami i różowym kolorem.
- Nie jesteś dziewczynką marzącą o księciu z bajki. Znudzi ci się takie życie.
- Nieprawda. - zaprotestował od razu i spojrzał mi w oczy. - Nigdy nie znudzi mi się nic, co ma jakiś związek z tobą. Ale teraz wracam do mięsa, bo jednak nie chcę żeby twój pierwszy grill był spalony. - pocałował mnie szybko i pognał na swoje stanowisko na małym krzesełku przy tym metalowym strachu na wróble, który Alen wygrzebał z szopy należącej do właściciela wynajmującego domki.
Chciałem powiedzieć mu, że go kocham, ale nie potrafiłem się na to zdobyć. Chłopak będzie musiał jeszcze poczekać, a ja miałem przecież pewność, że mnie nie zostawi. Beze mnie zgubiłby się w tym świecie. Tak przynajmniej czułem.

1 komentarz:

  1. No Bloodzio, pokaż że facet jesteś a nie! I nie bój się powiedzieć, że kochasz to małe słońce. ;)
    Chociaż z drugiej strony... Istnieje prawdopodobieństwo że Alen by umarł z nadmiaru szczęścia, a tego byśmy nie chcieli ;p

    OdpowiedzUsuń