środa, 4 września 2013

Ostatnie chwile razem vol. 6

Leżałem rozleniwiony na łóżku i mruczałem z przyjemności, kiedy Syriusz masował moje pośladki, które ucierpiały znacznie podczas dzisiejszego wyjazdu na piknik po wczorajszych zabawach z Blackiem. Chłopak wcierał we mnie maść znieczulającą, a sam był obłożony plastrami cebuli, w miejscach ugryzień – zresztą, jak każdy z przyjaciół. Matka Shevy uznała to za najlepszą metodę, sprawdzoną, starą i mugolską. W najgorszym stanie był Potter, który wyglądał jak mumia obwiązany bandażami, by cebula trzymała się na jego ciele. Peter wyglądał niewiele lepiej, ale to pozwalało nam na spędzanie czasu w naszych pokojach, gdzie mogłem oddać się relaksującej mocy masażu i zapomnieć o obolałym tyłku. Nie byłem nawet w najmniejszym stopniu skrępowany, co uważałem za powód do dumy, chociaż z powodzeniem mogłem przecież rumienić się, jak dziewica. Syri zasługiwał na karę, chociaż podejrzewałem, że uważał to za nagrodę, gdyż zamiast narzekać na swoje bolące gule po użądleniach, mruczał razem ze mną i zachwycał się głośno tym, co miał przed oczyma.
- Myślę, że powinieneś częściej jeździć na rowerze po nocy ze mną. - powiedział i dostał za to po głowie poduchą.
- Jasne. A później będę tłumaczył się lekarzowi, dlaczego mam kłopoty z odbytem. - syknąłem. - „ Pan rozumie, wieczorami kochanek wkłada mi swój pal, a za dnia wbija mi się w dupsko siedzonko roweru. Ale to przecież normalne.”
- Może powinienem zmienić swoje plany na przyszłość i jednak zostać lekarzem? Mógłbym wtedy doglądać twojego tyłeczka...
- I wtedy wiedziałbyś, jak bardzo szkodliwy był dla mnie dzisiejszy dzień. - prychnąłem. Miałem ochotę odwrócić się na plecy i drażnić się z nim twarzą w twarz, ale z powodu boleści musiałem jednak pozostać przy opcji „tyłkiem w twarz”.
- Narzekasz, ale było fantastycznie. Nawet te osy...
- Tak, przyznaję. - poddałem się i z jękiem zmieniłem pozycję. Syri westchnął z żalem, ale nie odezwał się niepotrzebnie. Nawet pomógł mi zasłonić się czymś, żebym nie świecił przed nim nagością. Podejrzewałem, że zdawał sobie sprawę z tego, że byłoby to dla nas niebezpieczne, gdybyśmy się podniecili. Ja ledwo się ruszałem, a on śmierdział cebulą na odległość. Zamiast niestosownych propozycji i nazbyt namiętnych myśli skupiliśmy się na pocałunkach, którymi się teraz wymienialiśmy. To on muskał moje wargi, to znowu ja dotykałem lekko jego. Nigdzie się nam nie spieszyło, a przynajmniej tak mi się wydawało do czasu, kiedy przypomniałem sobie o podwieczorku, który miał być podany za dziesięć minut.
Odepchnąłem Syriusza i robiąc wielkie oczy patrzyłem na zegarek.
- Ciacho. - rzuciłem jak zahipnotyzowany tą myślą. - Za chwilę podadzą nam ciacho.
- Miałem nadzieję, że wolisz spędzać czas ze mną, nie z ciachem.
- Ciacho się je, a Syriusza się nie je. - wyjaśniłem mu szybko różnice między nim, a słodyczami. - Poza tym, ciacho pozwoli mi prędzej się zregenerować i zapomnieć o tym, że flaki tyłkiem mi wychodzą po ostatnich 24 godzinach.
- Chciałbym grać urażonego, ale nie mogę, bo masz rację. - Black poddał się. - Ubiorę cię. - zaproponował usłużnie i zaczął od ostrożnego zakładania mi bielizny. Poinformowałem go, że w nagrodę pozwolę mu na kolejny masaż później, co wyraźnie go ucieszyło.
Powoli zeszliśmy do kuchni, gdzie już siedziały dwie mumie. Niedługo później pojawił się także Sheva, który opracowywał plan kolejnego dnia, który mieliśmy wspólnie spędzić. Fabien pomagał matce swojego chłopaka i próbował nie śmiać się widząc, z jakim trudem wszyscy siedzimy, chociaż tylko ja miałem ku temu naprawdę poważny powód.
Rozmawialiśmy trochę o naszej opłakanej w skutkach wyprawie, o ulepszeniu rowerów poduszkami, które złagodzą ból siedzenia nie tylko na siedzonku, ale także na twardym bagażniku. Mieliśmy nawet okazję trochę się pośmiać. Zresztą, nie wróciliśmy od razu do swoich pokoi, ale wybraliśmy się na mały spacer, by rozruszać już zastane mięśnie, które zaczynały palić.
- Co powiecie na trochę spokojniejszy dzień jutro? - Sheva najwyraźniej chciał skonsultować z nami swoje plany. - Możemy w coś pograć w ogrodzie, a nawet siedzieć bezczynnie. Jestem otwarty na propozycje.
- Moim zdaniem to świetny pomysł. - przyznałem. - Jutro pewnie będę miał problem z poruszaniem się, więc leżenie na trawie dobrze mi zrobi. Będziemy mieli chwilę na rozmowy o niczym i czymś, na odpoczynek po dwóch ruchliwych dobach.
- Sądzę, że któregoś dnia możemy też wybrać się na Pokątną. Na zakupy, czy zwyczajnie żeby się tam pokręcić. Odwiedzimy Camusa, twoją mamę. - Sheva zwrócił się bezpośrednio do mnie. - Popatrzymy, co ciekawego słychać w najciekawszych sklepach. Co wy na to?
- Świetny pomysł. Może spotkam Lily! Chwila... - James zwątpił. - Pojedziemy, ale kiedy zejdą mi gule po osach i przestanę śmierdzieć cebulą. - sprostował. - Nie chcę żeby każdy się za nami oglądał i myślał, że jestem szalony. Jeszcze pomyślą, że boję się jakiś dziwnych istot rodem z najbardziej idiotycznych bajek i próbuję je odstraszać smrodem. No i Evans by ode mnie uciekła.
Rozłożyliśmy się pod jednym z drzew owocowych, jakie Sheva miał na podwórzu, by nie wracać jeszcze do domu. Musieliśmy nacieszyć się kolejnym słonecznym, ciepłym późnym popołudniem, sobą nawzajem, a także bólem, który nie ustępował, ale miał w sobie w tamtej chwili coś epickiego. Piątka przyjaciół po walce z niebezpiecznym wrogiem próbuje zebrać siły, by stawić czoła innym przeciwnościom losu, jakie mogły na nich czekać podczas ich podróży. Byliśmy jak wojownicy.
Spodobało mi się to porównanie. Nadawało naszemu życiu znaczenia, czyniło z nas kogoś więcej. Nie byliśmy grupką zwyczajnych, trochę szalonych nastolatków, ale ukrytymi bohaterami, którzy ratują świat.
- Chciałbym znać przyszłość. - powiedział nagle Andrew. - Chciałbym wiedzieć, co nas czeka. Wiecie, kiedy wyjadę i będziemy mogli tylko do siebie pisać to już nie będzie to samo. Dlatego jestem ciekaw, czy jeszcze się spotkamy, a może nawet będziemy ze sobą pracować kiedyś. Wyobrażacie to sobie? Spotkamy się po kilku latach, będziemy starsi, inni, ale jednak tacy sami. James z Evans i gromadką głupich dzieci, Peter nagle zdobywa serce Narcyzy i mają dwie córeczki, Remi i Syriusz wiodący spokojne życie w wielkiej posiadłości na wsi, ja opiekujący się jakąś drużyną quidditcha i moja gosposia w osobie Fabiena... Naprawdę chciałbym znać przyszłość.
Musiałem przyznać mu rację. Coś w tym było i sam chętnie poznałbym prawdę o naszych kolejach losu. Co nas czeka, czy będziemy zawsze trzymać się razem? A może w naszym życiu nastąpi jakiś przełom, którego teraz nie było? Świat stanie na głowie i James opatentuje eliksir zmiany płci, co pozwoli na płodzenie dzieci każdej parze? Nie planowałem płodzić małych wilkołaczków, ale i tak byłem ciekaw, czy coś takiego byłoby możliwe.
- A może ja wyjadę stąd za granicę i będę miał swój własny harem? - Peter snuł swoje własne plany.
- Ja będę grał w naszej drużynie quidditcha i udowodnię ci, że jesteś trenerem do niczego. - J. wyszczerzył się do zielonookiego. - I będę miał trójkę następców. Dwóch chłopców i dziewczynkę.
Roześmiałem się z jakiegoś powodu. Te plany naprawdę mnie bawiły i nie chodziło o to, że sam nie wiedziałem czego chcę. Po po prostu byłem szczęśliwy mogąc słuchać o marzeniach przyjaciół. To sprawiało, że błogie uczucie rozlewało się po moim ciele. Tak, chyba każdy z nas był ciekaw przyszłości, która na nas czekała. Spotkanie po latach... To fantastyczny pomysł! Żałowałem tylko, że nigdy już mogę nie spotkać tych znajomych, którzy skończyli już szkołę, bądź ukończą ją po mnie. Jak dalej potoczą się ich losy? Czy będą szczęśliwi i spełnią swoje marzenia? Co planuje Zardi, Ryo, Niholas? A moi nauczyciele? Czy nadal będą uczyć, kiedy my wyniesiemy się z Hogwartu? Jacy będą ci, którzy przyjdą po nas?
- Myślę, że powinienem być nauczycielem. - uświadomiłem sobie nagle. - Nie wiem, czy to możliwe z moją likantropią, ale naprawdę chciałbym kiedyś wrócić do Hogwartu.
- Mmm, nauczyciel z kieszeniami wypchanymi słodyczami, co? - Syriusz zaśmiał się kręcąc głową. - Uczniowie będą cię uwielbiać. W szczególności, kiedy zaczniesz gubić tabliczki czekolady na progach klas.
- Hej, nie jestem aż takim obżartuchem!
- Oczywiście, że nie. - chłopak kpił ze mnie, więc musiałem uderzyć go karcąco w głowę.
- Nawet nie starasz się dobrze kłamać! - byłem urażony, chociaż nie tak bardzo, jak chciałem. Może nawet wcale nie byłem, ale udawałem nawet przed samym sobą?
- Myślę, że to niezła zabawa. - oświadczył nagle Sheva. - Układanie prawdopodobnych przyszłości dla nas wszystkich i ludzi, których znamy. Co o tym myślicie? Zajmie nam sporo czasu, a nie zanudzi. Jutro możemy zacząć na poważnie.
Przegłosowaliśmy ten pomysł bez najmniejszego problemu. Każdy z nas zgadzał się z opinią Andrew. Nie zaszkodzi nam odrobina śmiechu i melancholii. W końcu dzięki temu nie musieliśmy obawiać się przyszłości.

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział :D czekam na następny ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ejj a nie wyrobiła byś się aby rozdział dodawać jeszcze w piątki ? ; o Świetne :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawniej dodawałam, ale właśnie musiałam to zmienić, bo wzięłam na siebie więcej obowiązków i chciałam w końcu zacząć pisać swoją książkę (co się nadal nie udaje).

    OdpowiedzUsuń
  4. O mój Bogdanie.
    Czytałam Twojego bloga jakieś... 4-5 lat temu. Dzisiaj znalazłam do niego link w starych notatkach i tu taka miła niespodzianka!
    Pamiętam, że bardzo mi się podobał Twój styl pisania oraz opowiadania ;)
    Gorąco pozdrawiam za wytrwałość i pomysłowość!

    OdpowiedzUsuń