niedziela, 6 października 2013

Polowanie

4 września
- Remi, co ty robisz? - Syriusz zagrodził mi drogę do drzwi, kiedy planowałem ruszyć do nich z wielki plecakiem, który zarzuciłem na ramiona. Chyba nie mogłem mu się dziwić, gdyż wyglądałem naprawdę niecodziennie taki obładowany, z czekoladą w kieszeni, kolejnymi kilkoma w kieszeni plecaka. Właśnie kończyłem też przeżuwać dwie kostki „krówki” na lepszy dzień. Dodatkowo zapakowałem cukierki, jednego batonika, coś na zmianę w razie potrzeby, koc, lusterko, by połączyć się z przyjaciółmi, gdyby coś się stało, zaś pod pachą trzymałem mój podręcznik opieki nad magicznymi stworzeniami. Tak, zdecydowanie należały mu się pewne wyjaśnienia.
- Po wczorajszym liście Shevy, uznałem, że on rusza teraz do przodu, zaczyna na nowo, a ja zostałem w tym samym miejscu, w którym byłem już na pierwszym roku. Muszę iść przed siebie zamiast ciągle stać i pozwalać by życie uciekało mi przez palce. Pewnie i tak będę robił te same błędy przez całe życie, ale ten jeden raz chciałbym spróbować czegoś nowego.
- Dobrze, rozumiem. To znaczy, nie rozumiem, ale mniejsza o to. Gdzie się wybierasz szukać tego „iścia przed siebie”?
- A no tak, nie wyjaśniłem wszystkiego. Uznałem, że skoro Sheva ma nowych kolegów i powoli się z nimi zaprzyjaźnia, to ja mogę częściej odwiedzać Zakazany Las. Może znajdę tam jakieś ciekawe stworzonko, które przygarnę, albo coś...
- Taa, już to widzę oczyma wyobraźni. - rzucił pompatycznie Syriusz. - Remus Lupin usiłujący przemycić do szkoły wielką, krwiożerczą gąsienicę, albo śmierdzącego trolla, który jakimś cudem jest bardziej niedorozwinięty niż inne i łagodny.
- Nie kpij! - skarciłem go.
- To niemożliwe, Remusie. Ubzdurałeś coś sobie i teraz będziesz wystawiał się na niebezpieczeństwo w imię idei, która i tak upadnie w przeciągu tygodnia, jak większość naszych górnolotnych planów.
Może nie chciałem tego przyznać, ale Syri miał rację. Nie sądziłem, bym zdołał znaleźć w Zakazanym Lesie jakiegoś pupila, który zmieniłby nasze życie. Co więcej, mogłem natknąć się tam na mniej przyjazne stworzonka. Tyle tylko, że nie było możliwości żebym usiedział na tyłku, kiedy już coś sobie ubzdurałem. Zresztą, byłem już gotowy do drogi, więc nie mogłem zrezygnować!
- Widzę i znam tę minę. - rzucił do mnie Syriusz i złapał mnie za ramiona odwracając tyłem do siebie i uważając na mój wypchany plecak. - Pójdę z tobą, ale daj mi chwilę. Wezmę wszystko, co potrzebne, napiszemy liścik do chłopaków żeby wiedzieli, co się szykuje i działamy. Będę twoim głosem rozsądku.
- Dziękuję. - westchnąłem siadając ciężko na łóżku i czekając na chłopaka. Nie ściągałem z ramion plecaka, jako że nie było najmniejszego sensu. Nie mogłem się rozmyślić!
Syriusz wyrobił się z pakowaniem o wiele szybciej, niż ja i nie zabrał ze sobą niczego na czarną godzinę. W ogóle nie potrzebował swojej torby, ale zabrał ją, jakby planując sprawić mi tym przyjemność. W końcu wyruszaliśmy w plener! Tak jak zapowiedział, zostawił także liścik do Jamesa i Petera, pożyczył Pelerynę Niewidkę bez wiedzy jej właściciela i uśmiechnął się do mnie wyrozumiale.
Nie skomentowałem nawet tego traktowania mnie, jak dziecko, ale podniosłem się z trudem z wygodnego łóżka, poprawiłem plecak i zatrzymałem się w drzwiach przy Syriuszu. On zarzucił Pelerynę na mój nieszczęsny, wielki tobół i dopiero wtedy pozwolił mi wyjść. Wcześniej o tym nie pomyślałem, a teraz było to tak oczywiste. Jak bez Peleryny planowałem przedostać się do Zakazanego Lasu, bądź przejść niezauważony przez zamek? Wyglądałem jak uciekinier, więc na pewno przyciągałbym spojrzenia jak magnes. Trudno, jak widać nawet Remus Lupin nie jest doskonały i popełnia błędy.
Mieliśmy szczęście, gdyż na zewnątrz było stosunkowo ciepło, a słońce przygrzewało i drzwi zamku były otwarte szeroko, by świeże powietrze miało dostęp do korytarzy. Bez problemu mogliśmy się w takiej sytuacji opatulić Niewidką i wyjść cicho na schody, a następnie przemknąć po trawie w kierunku chaty gajowego. Hagrid był zajęty plewieniem ogródka, w którym hodował swoje ogromne dynie, więc pewnie nie usłyszałby nawet nadejścia wojsk nieprzyjaciela. To dawało nam dużą swobodę, a przejście od jego domku do Zakazanego Lasu należało do najdogodniejszych i najlepiej zachowanych. W końcu kto, jak kto, ale on wpadał w odwiedziny do swoich licznych niebezpiecznych pupili kilka razy dziennie. Tak przynajmniej podejrzewałem.
Nie było nic prostszego niż wejście do Lasu pod Peleryną i zagłębienie się w niego w towarzystwie Syriusza. Nie zajęło nam to chyba nawet dziesięciu minut, a już byliśmy bezpieczni i mogliśmy swobodnie zagłębić się między drzewa.
- Wiesz, Syriuszu, może to naprawdę był głupi pomysł? Teraz, kiedy tu jestem, nie mam pojęcia co dalej robić. Nie szukam żadnego konkretnego stworzenia.
- Ale możesz. - wziął z moich rąk książkę do opieki i zaczął kartkować rzucając okiem na obrazki i przypisy o poziomie niebezpieczeństwa w razie spotkania. - Zacznijmy od Skoczków. - postanowił pokazując mi odpowiednią stronę. - Na Syberyjskie jest za wcześnie, ale na Polowe nie jest jeszcze za późno. - Skoczki Polowe przypominały żaby o nogach konika polnego. Były brzydkie, ale łagodne i często można było znaleźć je w lasach. Kopały sobie mieszkanka pod konarami dębów i były w sumie nieprzydatne, ale i nieszkodliwe. Nieliczni uważali, że Skoczki Polowe potrafią grać na swoich długich nogach, ale badania nad nimi nigdy tego nie potwierdziły. Prawdę mówiąc nie widziałem sensu w ich poszukiwaniu, ale także nie musiałem odmawiać.
- Niech będzie. - postanowiłem w końcu. Nigdy dotąd nie widziałem żadnego Skoczka, więc nie mogłem mieć pewności, czy mnie nie zainteresują. Było tak wiele odmian tych stworzonek, że naprawdę mógłbym prowadzić nad nimi badania. Gdybym chciał być nudnym szaleńcem spędzającym w plenerze więcej czasu niż we własnym domu.
- Zacznijmy od szukania dębów! - postanowił Syriusz i zadzierając głowę do góry obserwował korony drzew. Sam byłem uzależniony od kształtu liści, jeśli chciałem odróżnić dąb od innych drzew, więc wcale mu się nie dziwiłem. Może byłbym w stanie rozpoznać zapach tego konkretnego gatunku, ale w tej chwili wszystkie rośliny wydzielały swój jesienny, ostry zapach i nie byłbym w stanie zidentyfikować jednego.
Kręcenie się po lesie było całkiem interesujące samo w sobie, chociaż mój plecak zahaczał o każdą wiszącą zbyt nisko gałąź i kilkakrotnie był bliski rozerwania się. Już nawet zastanawiałem się, co zrobię, jeśli moje rzeczy wypadną i będę musiał nieść je w rękach.
Okazało się jednak, że nie to było moim największym problemem. Fakt, że nie szukaliśmy niebezpiecznych stworzeń nie oznaczał, że na takowe nie trafimy. Czy raczej, że one nas nie znajdą. Łudziłem się na próżno. Jak to możliwe, że przebywaliśmy w lesie może z godzinę i zamiast chociażby jednego Skoczka znaleźliśmy kłopoty?
Gobliny, dlaczego akurat gobliny?! Wpadliśmy na grupę sześciu brzydali sięgających nam pasa, grubych, pokrytych twardą skórą. Uzbrojone w ostre gałęzie i najwyraźniej znalezione gdzieś widelce wyglądały groźnie, chociaż komicznie. Nie byłem może ekspertem w tym temacie, ale goblin goblinowi nie równy. Kiedy spojrzałem na te ostre zęby, które mogły z powodzeniem wyrywać kawały mięsa z żywego ciała przeszły mnie dreszcze. Tak, wilkołak boi się goblina, dobre sobie!
- Zarządzam odwrót i w nogi. - syknął do mnie Syriusz, który ściskał moją dłoń robiąc małe kroczki w tył. To nie było najlepszym pomysłem, gdyż o wiele rozsądniej było brać nogi za pas, więc odwróciłem się gwałtownie tyłem do żabowatych potworów i ignorując protesty mojego wielkiego plecaka obijającego się o wszystko, rzuciłem się biegiem w stronę ścieżki, z której przed chwilą zboczyliśmy. Syriusz dotrzymywał mi kroku, chociaż musiał podążać o krok za mną, gdyż biegnąc ramię przy ramieniu nie zmieścilibyśmy się na ścieżce.
Za sobą słyszałem skrzeki i barbarzyńskie okrzyki goblinów, które ruszyły w pogoń za nami. Jasne, ich krótkie nóżki i baryłkowate ciała nie pozwalały na szybkie poruszanie się, ale to one były na swoim terenie, a my stanowiliśmy intruzów. Poczułem, że coś uderza w mój plecak i nawet nie musiałem tego sprawdzać, pewnie któryś rzucił widelczykiem. Całe szczęście, że Syri nie dostał nim w plecy!
- To mi się zachciało! - wysapałem, a za sobą słyszałem równie zdyszany śmiech Syriusza.
- Nie narzekam, mam rozrywkę i trochę poćwiczę. - starał się jednak pocieszyć tym nas obu w sytuacji, kiedy pędziliśmy niezgrabnie, a coraz więcej goblinów wyskakiwało ze swoich kryjówek po obu naszych stronach.
- Nie zwiejemy im! - pisnąłem hamując, kiedy przede mną przeleciał nóż do smarowania chleba i znowu przyspieszyłem.
- Patrz tam! - Syri wskazał na prawo, gdzie nisko nad ziemią unosił się szarawy dymek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz