środa, 9 października 2013

Pościg

- C... Co to jest? - zająknąłem się, kiedy omal nie wylądowałem plackiem w liściach. Dym w lesie kojarzył mi się raczej z pożarem, nie zaś z ratunkiem. Ufałem jednak Syriuszowi i na pewno poszedłbym za nim wszędzie, toteż biegłem jak naiwny idiota za moim chłopakiem w stronę... no właśnie. Czego?
- Jeśli się nie mylę... - chłopak wziął głęboki oddech. - To jakaś salamandra ognista. A jeśli się mylę, to jesteśmy trupami.
Wolałem by był nieomylny. Przynajmniej w tej jednej kwestii. Przecież wilkołaki nie były nieśmiertelne! On tym bardziej, więc albo mieliśmy zginąć z rąk goblinów, albo wpadniemy w sam środek pożaru lasu. Sam nie wiedziałem, co wydawało mi się gorsze.
Wpadliśmy na wypaloną miejscami polanę, na której wielkie, czerwono-pomarańczowe cielsko przybierało na nowo kolor zieleni w różnych jej odcieniach. Obłoczki dymu unosiły się ze sporej paszczęki i ulatywały w górę. A więc Syri nie mylił się i trafiliśmy dokładnie tam, gdzie chcieliśmy.
- Nie zatrzymuj się! - krzyknął do mnie Black. - Musimy uciec z jej pola rażenia! - Tłumaczył między sapnięciami. Zakaszlał nawet sucho, co dodatkowo potęgowało mój niepokój. Jak długo mogliśmy uciekać przez las przed tymi goblinami?
Jego krzyk w połączeniu z odgłosami wydawanymi przez kilkadziesiąt, jak sądziłem w tamtej chwili, wielkich, tłustych i krwiożerczych ropuch, zaniepokoił wcale nie najmniejszą salamandrę, która ponownie przybrała żywsze kolory. Przebiegliśmy przed samym jej nosem i pognaliśmy dalej w las mając nadzieję, że nie skupi się na nas, ale na tej chordzie uzbrojonych bestii depczących nam po piętach.
Przeszły mnie ciarki, kiedy usłyszałam świst kojarzący się z odpalanym lontem, a następnie wybuch i furkot płomieni. Fala ciepła uderzyła we mnie od tyłu, ale nie przewróciła, nie spaliła, a więc nie była wymierzona we mnie i Syriusza. Zaryzykowaliśmy zatrzymując się na chwilę i odwracając. Dym był gęsty i czarny, a gdzieniegdzie przez drzewa wyzierały jasne języki ogni. A więc nie odbiegliśmy zbyt daleko, ale wystarczająco, by salamandra zainteresowała się kimś innym. Może nawet oberwała przypadkowo gałęzią, czy widelcem i to ją rozzłościło? Nie było to teraz tak istotne.
- Musimy wyjść z Zakazanego Lasu. To, że salamandra zajęła się goblinami nie znaczy, że nie ma ich więcej. Mogą ją wyminąć i dopaść nas w każdej chwili. - Syriusz powiedział głośno to, co ja w tej chwili pomyślałem. Skinąłem więc głową w odpowiedzi.
- Co tu robiły gobliny? - ścisnąłem rękę chłopaka, który właśnie złapał mnie pewnie i pociągnął za sobą w wybranym kierunku. - Nie powinny trzymać się blisko bagnisk? Lubią takie klimaty.
- Może wybrały się na polowanie?
- One nie polują jak ludzie pierwotni. - przypomniałem mu. - Coś musi się dziać w lesie. Może ich król planuje...
- Gobliny mają króla?! - Syri spojrzał na mnie szczerze zdziwiony.
- No... Gdzieś czytałem, że tak się zazwyczaj nazywa tego dominującego samca goblinów... Jest największy i najsilniejszy z nich, podporządkowuje sobie inne... Nie jestem specjalistą od tych ropuch, wiesz? I nie planuję nim zostać. Idą za nami. - powąchałem w powietrzu. - Niektóre są przypalone, ale nie wszystkie. - wiedziałem o tym, gdyż czułem ich swąd bardzo wyraźnie. Nie było to pocieszające, gdyż miałem nadzieję, że jednak je zgubimy, ale teraz już nic nie było pewne.
- Nie podniosę się przez tydzień, kiedy w końcu dotrzemy do zamku. - rzucił skrzekliwie Syriusz i znowu musieliśmy biegiem przedzierać się przez zarośniętą ścieżkę, gdyż z poprzedniej nieźle zboczyliśmy.
Jasne, mogliśmy wspiąć się na drzewo i przeczekać, czy wezwać pomoc, ale co by nam to dało. Naszym jedynym wyjściem z tej sytuacji była ucieczka i szybkie dopadnięcie Hagrida. Jeśli gobliny byłyby na tyle bezczelne by wyjść z lasu i gonić nas po błoniach, mieliśmy większe szanse na ucieczkę barykadując się w chatce. W tej chwili nawet opatulenie się Peleryną Niewidką nie miałoby najmniejszego sensu, jako że w lesie łatwo o coś zaczepić, a jej zniszczenie przypłacilibyśmy życiem.
Nie wiem, jakich skrótów używały gobliny i jak bardzo przewidujący byliśmy z Syriuszem, ale już nie tylko deptały nam po piętach, ale niektóre z nich mogliśmy dostrzec między drzewami.
- Zachciało mi się zwierzątka! - warknąłem zły na samego siebie. Że też akurat dziś wstrętne ropuchy musiały mieć powstanie, a ja wpakowałem siebie i Blacka w tę kabałę. Mimo wszystko Syri roześmiał się głośno i zasapany znowu zakaszlał. Jego gardło naprawdę musiało już wyschnąć na wiór.
- Nie martw się, to niezła zabawa, ale nie pozwolę ci przygarnąć goblina. To sobie wybij z głowy. Merlinie, tak! - zdobył się na uszczęśliwiony okrzyk. Byliśmy bliscy wyjścia z lasu, więc wysililiśmy swoje nadwątlone siły. Nie było szans by dopadły nas wcześniej, niż miniemy ścianę lasu.
Wypadliśmy na błonia modląc się, by nikt nas nie zauważył. Mieliśmy szczęście. Znaleźliśmy się po drugiej stronie domku gajowego, zaś samego Hagrida nie było nigdzie widać. Może wrócił do siebie, taką miałem nadzieję.
Okrążyliśmy jego dom zasapani. Gobliny musiały wyczuć, że ledwie stoimy na nogach, gdyż wypadły za nami na błonia nie poddając się.
- Cholera, te to mają kondycję! - syknął wściekle Syri i zaczął walić w drzwi wejściowe Hagrida. - To my! - oznajmił zachrypnięty. Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Gajowy otworzył nam drzwi zdziwiony, więc wpadliśmy do środka zamykając się i uśmiechając sztucznie. Byliśmy zlani potem, ale nic nie wskazywało na to, że właśnie łamaliśmy zasady ustalone przez dyrektora.
- Co się dzieje? - wielkolud patrzył na nas zbity z tropu.
- Co gobliny robią na błoniach?! - zapytałem planując kłamać i mówić prawdę jednocześnie. Chorda żaboli uderzyła w drzwi, aż zatrzeszczały. - Właśnie przed nimi uciekaliśmy! Wybieraliśmy się na piknik w pobliżu twojego domu, więc mieliśmy ogromne szczęście, że właśnie tutaj nas dopadły! - mówiłem podniesionym głosem nie tylko z powodu zmęczenia, ale też przejęcia.
- Mieliśmy wielkie szczęście, że Remi dostrzegł je wcześniej, bo chyba by nas zadźgały. Miały noże i widelce! - Syriusz pospieszył mi z pomocą w wyjaśnieniach.
- Gobliny? Jesteście pewni, że to... - wyjrzał przez okno i zamknął szybko okiennicę, w którą coś uderzyło od zewnętrznej strony. - Taaa, chyba nie ma wątpliwości. Cholibka, jak to możliwe?!
- No właśnie, jak?! - zrzuciłem z ramiona plecak i wyjąłem z niego wodę dla Syriusza i siebie. Podałem mu butelkę by pił jako pierwszy. On był przecież człowiekiem. - Gdybyśmy wiedzieli, że tu tak niebezpiecznie siedzielibyśmy pod zamkiem zamiast kombinować.
- Będę musiał to sprawdzić. - Hagrid zabrał się za przygotowywanie wody na herbatkę dla nas, jakby na zewnątrz nie działo się nic dziwnego. - Mieliście szczęście. Te gobliniaki wyglądają na wścieknięte. Mogły was czymś zarazić, albo nawet skrzywdzić.
- Tak, jesteśmy w czepku urodzeni. - Syriusz usiadł ciężko na krześle i oddał mi opróżnioną do połowy butelkę. Podałem mu batonik, chociaż nie miałem pojęcia, czy go przyjmie. O dziwo, skorzystał z oferty. Musiał stracić naprawdę dużo energii. Ja zabrałem się za jedną z moich wyśmienitych czekolad i wytrwale ignorowałem dziwaczne okrzyki dochodzące z zewnątrz i uderzenia o drzwi i okiennice. Czy te gobliny dadzą sobie kiedyś spokój?!
- Będę musiał was odprowadzić do zamku. - stwierdził rozsądnie Hagrid i podał nam po wielkim kubku nie najlepszej herbaty. Mógł zainwestować w coś konkretniejszego, ale pewnie oczekiwałbym od niego za dużo.
- Na razie sobie posiedzimy. - mój organizm wracał do swojego poprzedniego stanu, chociaż czułem, że moje ubrania przemokły od potu i jeśli się szybko nie przebiorę, to mogę skończyć chory.
Hagrid wyciągał właśnie z jednego z kątów wielki kawał surowego mięsa i naprawdę nie chciałem wiedzieć, skąd on się tam znalazł. Ryzykując poranienie otworzył okno i rzucił mięsem możliwie jak najdalej. Albo znał się na goblinach, albo miał szczęście, gdyż dwanaście bestii, reszta pewnie dała sobie spokój z nami, rzuciło się na mięso przepychając się i walcząc między sobą.
- Powinny po tym odejść. Może były wygłodniałe i dlatego wyszły aż na błonia. - zastanawiał się głośno gajowy.
- Albo zwietrzyły żywe, świeże mięsko. - mruknął Syriusz z przekąsem i sięgnął do mnie przez stół biorąc kawałek mojej czekolady „krówki”. Skrzywił się, gdyż była naprawdę bardzo słodka, ale zjadł cały pasek. - Cóż, nasz piknik został odwołany, więc posiedzimy jeszcze trochę u ciebie, odzyskamy siły i już nas nie będzie, jeśli wcześniej znikną te wyrośnięte ropuchy.
- Słusznie, słusznie! Mam ciasteczka! - Hagrid zapomniał o wszystkich problemach w mgnieniu oka i zaczął wyciągać z jakiegoś wielgaśnego słoja swoje kamienne wypieki.
„Smacznego pikniczku, Remusie” pomyślałem z przekąsem, ale dobrze wiedziałem, że wszystko to jest moją i tylko moją winą. Mogłem siedzieć grzecznie na tyłku zamiast kombinować. Miałem za karę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz