niedziela, 8 grudnia 2013

Biszkopciki

18 listopada
Miałem paskudny humor, a więc cały dzień był równie okropny, choć dopiero się rozpoczął. Nie miałem na nic ochoty, najchętniej nie wychodziłbym z łóżka, zakopał się w pościeli i przespał to wszystko. Niestety, coś takiego nie wchodziło w grę. Tylko na co komu takie dni jak ten? Skazane na zagładę już na wstępie.
Na szczęście, Syriusz wyraźnie wyczuł, że coś nie jest do końca w porządku. Podszedł do mnie kiedy się ubierałem, objął mnie ramionami i pocałował w szyję.
- Co się dzieje? - zamruczał mi do ucha.
- Prawdę mówiąc to nic się nie dzieje, a jednak jest mi źle. Bardzo źle. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. To taki stan ogarniającej cię zewsząd beznadziei, która nie pozwala nawet na swobodne oddychanie.
- Więc ja pomogę ci to zwalczyć. - Black odsunął się ode mnie uśmiechając szeroko. - Będę ci dzisiaj usługiwał, rozpieszczał cię, robił co w mojej mocy żebyś miał lepszy humorek. Zacznijmy od czegoś bardzo, bardzo smacznego! - podbiegł do swojej szafki i wyjął z niej spore, pomarańczowe opakowanie. Otworzył je i wysunął plastikową szufladkę, na której znajdowały się zgrabne, pachnące biszkopciki z białym, słodziutkim kremem i aromatycznym, lekko kwaśnym nadzieniem dżemowym. Oblizałem się i sięgnąłem po jednego. Już czułem jego smak, choć jeszcze go nie skosztowałem, a wtedy już przy pierwszym kęsie rozpłynąłem się. Były takie, na jakie wyglądały – idealne. Delikatnie słodkie, miękkie, wręcz wyśmienite! Sięgnąłem po kolejnego i jeszcze jednego. Nagle mój humor zaczął się gwałtownie poprawiać.
- Jesteś czarodziejem. - westchnąłem do chłopaka nie bacząc na to, że w mgnieniu oka pochłonąłem połowę opakowania i zabierałem się za kolejną. W końcu całość zawierała wyłącznie czternaście łakoci, więc z powodzeniem mogłem czuć niedosyt, gdybym nie pochłonął wszystkiego. Mruczałem z każdym kolejnym biszkopcikiem.
- Jesteśmy w Szkole Magii i Czarodziejstwa, więc muszę być czarodziejem. - Syriusz roześmiał się zostawiając mnie sam na sam z coraz bardziej pustą szufladką słodyczy. Jeszcze tylko dwa i będę musiał zająć się czymś innym by mój humor nie wracał do poprzedniego stanu dnia dzisiejszego. Ostatnia pychota, chwila radosnego uniesienia, jakie może odczuwać tylko ktoś uzależniony od słodyczy i uśmiech, który pojawił się na mojej twarzy. Nie sądziłem, że Syri ukrył u siebie jakieś słodycze, ale teraz sprawił mi przyjemność wyjmując je, więc był na dobrej drodze by zamienić mój parszywy dzień w całkiem dobry.
- Więc wspominałeś coś o rozpieszczaniu? - zapytałem kończąc ubieranie i podchodząc do niego. Usiadłem mu na kolanach i przytuliłem się. Przyjaciele jeszcze spali, więc nie musiałem się nimi przejmować. Sam nie wiem dlaczego to akurat nam zachciało się tak wcześnie podnosić, ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia.
- Tak, nie zaprzeczę, że taki jest plan. Nie chcę żebyś miał złe dni, kiedy jesteśmy razem. Tym bardziej, że myślałem o naszej wspólnej przyszłości. Chcę z tobą zamieszkać w starym, dużym domu. Idealnym dla nas. Kupić sobie ten motocykl, żyć w spokoju i radości, jakby na tym świecie nic nie mogło nam stanąć na drodze do szczęścia.
- Jesteś głuptasem, ale kochanym. - pocałowałem go w nos. - A teraz, mój drogi, mam ochotę podotykać sobie najzgrabniejszych pośladków świata, więc musisz uklęknąć na łóżku i pozwolić mi się nimi nacieszyć. - Syri chyba chciał się speszyć, ale ostatecznie musiał zapanować nad takim odruchem, gdyż nie dając nic po sobie poznać wykonał moje polecenie i pozwolił bym stając przed nim blisko sięgnął dłońmi do twardych, idealnie kształtnych półkul. Nie lubiłem czuć się jak zboczeniec, ale ostatnio nie miałem innego wyjścia, jak tylko zaakceptować ten stan rzeczy. W końcu Syriusz był moim chłopakiem, a ja miałem go ciągle za mało.
Odwrócił odrobinę głowę w bok, co pozwoliło mi sięgnąć jego ust i pocałować je bez wypuszczania z rąk mojego cennego skarbu. Powstrzymałem mruczenie, a Syri nic sobie nie robił z faktu, że moje usta muszą być słodkie po zjedzonym przed chwilą całym opakowaniu biszkoptów z nadzieniem. Widać mój Łapa, jak coraz częściej go nazywałem, naprawdę postanowił mi dziś dogadzać, na każdy możliwy sposób.
- Nie obejdzie się bez długiej, miłej kąpieli wieczorem w naszej łazience i kilku konkretniejszych przyjemności. - stwierdził Syri. - Nie możemy przecież dopuścić do tego, żebyś cały dzień się dąsał i uśmiechał tylko pod wpływem słodyczy.
- Tak, potrzebuję jeszcze ciebie. Dopiero wtedy dzień będzie wystarczająco satysfakcjonujący. - przywarłem do jego ust w sposób, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Już dosyć się nagadaliśmy, a teraz należało ruszyć się z miejsca i zjeść śniadanie. Przecież nie mogłem pojeść sobie kilkunastoma biszkoptami i wytrzymać do drugiego śniadania. Zresztą, miałem straszną ochotę na pieczoną kiełbaskę i jajecznicę. Dziwne, że po łakociach chciałem opychać się słonym, mięsnym i jajecznym, ale moje zachcianki nigdy nie były do końca zrozumiałe. Mogłem pocieszyć się faktem, że nie czułem chęci pochłonięcia pasty rybnej, bo wtedy chyba zacząłbym się martwić o swój żołądek.
- Zostawmy chłopaków i chodźmy do Wielkiej Sali. Wiem o czym myślisz i chcę spełnić twoją małą zachciankę śniadaniową. - Black złapał mnie za rękę trzymając ją mocno, kiedy wstawał ze swojego łóżka i prowadził mnie do drzwi. - Odpowiadając na niezadane pytanie, które wiem, że chodzi ci po głowie. Nie, nadal nie czyta w twoich myślach, a jedynie doskonale cię znam.
I tu mnie miał. Przed kilkoma sekundami naprawdę zacząłem zastanawiać się nad tym, czy zdobył jakieś umiejętności, o których jeszcze mi nie powiedział. Tym czasem okazywało się zwyczajnie, że mnie kochał i interesował się mną na tyle, że potrafił odgadnąć moje myśli i nastroje bez większego wysiłku.
Wyszliśmy z pokoju nadal trzymając się za ręce. O tej porze nikogo nie było w Pokoju Wspólnym, więc przeszliśmy przez niego bez najmniejszych problemów. Od dawna nie chodziłem z Syrim za rękę tak bezceremonialnie i brakowało mi tego. Czując jak zaciska swoje palce na moich, miałem ochotę mruczeć. Wszystko było wyjątkowe i magiczne. Przejście przez dziurę za portretem, przecinanie kolejnych korytarzy, mijanie pustych zbroi, ruchomych obrazów. Zacząłem ten dzień złym humorem, a teraz powstrzymywałem uśmiech. Było mi błogo.
- Powinniśmy częściej się tak zachowywać. To znaczy, tak sobie chodzić za rękę po szkole. - sam nie wiem dlaczego przyszło mi to do głowy, ale czułem, że tego właśnie pragnę teraz, kiedy Shevy z nami nie było, a ja nadal tęskniłem. Brak przyjaciela musiałem zastąpić czymś, co pozwoliłoby mi pozabierać się do kupy, skupić na życiu i działać. Musiałem jakoś się wyżyć, zniszczyć wszystkie smutki, niepewność, strach. Musiałem walczyć ze swoimi demonami. Poza tym, zdawałem sobie sprawę z tego, że niedługo przyjdzie nam kończyć szkołę, wybierać nasze przyszłe drogi życia, a to wiązało się z wielką niewiadomą. Oczywiście, Syri oferował mi wspólny dom, życie usłane samą przyjemnością i rozkoszą, ale potrzebowałem wybrać swoją drogę. Może powinienem zacząć na poważnie o tym myśleć? Nie mogłem wiecznie być dzieckiem! Musiałem dorosnąć i to nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Samo pragnienie Syriusza nie czyniło jeszcze ze mnie kogoś innego, bardziej odpowiedzialnego.
Chyba naprawdę męczyłem się z tym wszystkim bardziej niż powinienem. Byłem zmęczony życiem? Nie, to niemożliwe. Więc może to mój wilk miał kiepskie dni i z tego też powodu i ja byłem do niczego?
Ścisnąłem mocniej dłoń Syriusza. Miałem ochotę powiedzieć mu to, co już niejednokrotnie powtarzałem. Tęskniłem za Shevą i czułem się bez niego wybrakowany. Kochałem Syriusza i pragnąłem by wypełnił moje dni w całości bym nie miał czasu na myślenie o tym, co mnie dręczy.
- Potrzebujesz wizyty w Hogemeade razem ze mną. - powiedział poważnie, kiedy na chwilę odpłynąłem myślami. - Takiej prawdziwej randki, jak kiedyś. Zakupy w Miodowym Królestwie, ciastko i coś ciepłego do picia w herbaciarni, poważnej rozmowy przesyconej czułością, pocałunków na zimnie z daleka od innych ludzi. Ja po prostu czuję, że tego ci trzeba.
- Chyba masz rację. - skinąłem głową. - A później będzie coraz bliżej do świąt, spadnie śnieg, więc będziemy mogli bawić się na błoniach w najróżniejsze głupoty. W prawdzie nie możemy sobie chyba pozwolić na śnieżkową wojnę, chyba że zbierzemy wielkie, konkretne drużyny.
- To jest świetny pomysł! Poproszę Victora żeby rozwiesił ogłoszenia o naborze do drużyn na wojnę śnieżkową, która rozpocznie się wraz z pierwszym wielkim śniegiem i urządzimy sobie taką małą, niewinną zabawę. Chyba nawet słyszałem od kogoś, że coś podobnego było organizowane przez dyrektora przed laty. Nie mam pewności, ale takie mam wrażenie.
- Chcę być w twojej grupie. - zdeklarowałem od razu. - Będę bronił mojego króla. - uśmiechnąłem się i przytuliłem do jego ramienia. - Chodźmy szybciej zjeść to śniadania, bo zaraz zacznie mi burczeć w brzuchu.
Syriusz roześmiał się i pocałował mnie w głowę.
- Jak sobie życzysz, dziś ty jesteś panem, a ja tylko wiernym sługą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz