niedziela, 22 grudnia 2013

Kartka z pamiętnika CCXXXVIII - Niholas Kinn

Święta powinny kojarzyć się z zielenią, czerwienią i złotem, z krągłościami baniek, migotliwym blaskiem światełek, zapachem świeżej choinki, jasnym, chłodnym śniegiem, cudownym smakiem wyszukanych potraw, słodyczą deserów, z prezentami, radością i śpiewem. Tak, tak właśnie powinno być. Ale jak cieszyć się kolorami, zapachami i smakiem, kiedy jest się przeziębionym, z nosa cieknie jak z kranu, gardło rozrywa dławiący ból przy każdorazowym przełykaniu śliny, temperatura skacze i spada, jak jej się żywnie podoba, mięśnie bolą, biel razi, każdy odgłos wydaje się irytujący?
- No, już kochanie, nie męcz noska. - pogładziłem Edvina po nieuczesanych, rudych włosach, które po kąpieli skręciły się jak u barana z powodu braku zainteresowania właściciela. Chłopak leżał oparty o ścianę przedziału koło okna i oddychał przez nasmarowane kremem usta. Przypominał zmęczonego czerwononosego renifera o świecących chorobą oczkach. - Chodź, położysz się na moich kolanach i będę cię karmił kawałeczkami pomarańczy.
- Nie chcę. - wychrypiał. - Będzie bolało. - Edvin nie lubił chorować i zawsze w takich sytuacjach zachowywał się jak dziecko. Rozkoszne, ale uciążliwe na dłuższą metę.
- Odwodnisz się, bo nie pijesz, więc chociaż zjedz soczysty owoc. No chodź. - poklepałem swoje uda, a on spojrzał na mnie żałośnie i położył na nich głowę posłusznie. - Ślicznie. - pochwaliłem go i pocałowałem w czoło. Podałem mu kawałeczek urwany z płatka obranej już wcześniej pomarańczy.
Edvin jadł i krzywił się, ale wmusił w siebie cały owoc. Zamknął swoje śliczne oczy i starał się uspokoić oddech. Nie podniósł się nawet, kiedy usłyszał, że odsuwają się drzwi naszego przedziału. Miał gorączkę, był zmęczony chorobą i właśnie dlatego wracał do domu na Święta. Chciał się wyleczyć w spokoju, a dodatkowo skorzystaliśmy z okazji, że jego brat musiał trzymać się od niego z daleka, by nie zarazić się żadną bakterią. To dało mi okazję by spędzić trochę czasu sam na sam z moim chłopakiem.
- Dziękuję. - powiedziałem do miłej pani obsługującej wózeczek ze słodyczami, która przyniosła mi kubek ciepłego mleka z miodem i rozdrobnionym czosnkiem. Poprosiłem o niego, kiedy kobieta przechodziła przez pociąg pierwszy raz, a teraz odebrałem od niej kubeczek. - Jestem pani dłużnikiem.
- Oj, nic z tych rzeczy! - zaśmiała się miło. - Mój syn również choruje na Święta, więc wiem jakie to męczące. Wesołych Świąt i szybkiego powrotu do zdrowia. - powiedziała wychodząc z przedziału.
- Dziękuję i wesołych Świąt. - odpowiedziałem z uśmiechem i pochylając się nad uchem Edvina szepnąłem by się trochę podniósł bo mam dla niego lekarstwo na całe zło chorowania. - Zaufaj mi, to pomoże. I nawet nie będzie tak bardzo bolało podczas picia, bo mleko złagodzi ból gardła. - pogłaskałem go jeszcze i pomogłem mu usiąść. Z trudem otwierał oczy, co także świadczyło o podwyższonej temperaturze. - Moje biedactwo. - podobało mi się zajmowanie nim, troszczenie się o chorego upierdliwca.
Podniosłem więc kubek do jego ust i pozwoliłem małymi łyczkami opróżniać naczynie zaznaczając, że ma połykać czosnkowy kożuch i w razie potrzeby gryźć co większe kawałki. I tak był chory i nie mógł mnie całować, więc równie dobrze mógł śmierdzieć intensywnie.
Wypił do dna, tak jak mu poleciłem i uśmiechnął się lekko.
- Już czuję, że mi się przetkał odrobinę nos. - przyznał, co mnie wcale nie dziwiło. Zazwyczaj przecież działo się tak po wypiciu czegoś, ale nie niszczyłem jego marzeń o cudownym ozdrowieniu. Znowu położył się na moich kolanach i wtulił tył głowy w mój brzuch. Podsunął sobie chusteczkę pod usta, by mnie nie zaślinić i pod nos, by nie ściekało z niego na moje spodnie. Zwinął się w kłębek i starał się zasnąć. Specjalnie na tę okazję zabrałem swój ulubiony kocyk, którym teraz go okryłem. Byłem z siebie dumny, bo przygotowałem się na każdą ewentualność i mogłem teraz zadbać o swojego chłopaka.
Wsunąłem dłonie w jego włosy i bawiłem się nimi głaszcząc go delikatnie, usypiająco. Teraz, kiedy zjadł już coś i wypił mleko, mógł odpocząć i nabierać sił. Czosnek na pewno zbije temperaturę, a miód i mleko złagodzą ból gardła. Jednorazowa kuracja Niholasa Kinna to za mało, by go wyleczyć, ale wystarczająco by mu pomóc choć odrobinę. Później będę musiał wymóc na nim obietnicę, że siedząc w domu sam będzie się leczył moim sposobem, ale teraz chciałem tylko umilić mu podróż.
Nie spodziewałem się więcej żadnych gości, więc byłem zaskoczony, kiedy drzwi naszego przedziału odsunęły się cicho, a jeszcze większym szokiem był widok nielubianego przeze mnie chłopca, który chciał mieć dla siebie mojego kochanka. Tylko tego problematycznego dzieciaka mi brakowało!
- Śpi. - szepnąłem nakazując mu milczenie i miałem nadzieję, że naprawdę tak jest. - Czy ty przypadkiem nie miałeś trzymać się z daleka?
Chłopaczek wydął wargi i wszedł do środka nadąsany, jak kilkulatek.
- Chciałem tylko sprawdzić, jak on się czuje. - wyjaśnił burkliwie rozsiadając się obok mnie i patrząc na śpiącego brata.
- Nie jest zbyt dobrze, ale nie jest też bardzo źle. Nie spał zbyt wiele w nocy, bo na siedząco to żadna rozkosz, ale teraz odsypia po odrobinie naturalnego lekarstwa. Będzie mu lepiej już w chwili, kiedy się obudzi. - pochyliłem się nad Edvinem patrząc na jego twarz. Nic się nie osunęło, więc nie musiałem poprawiać chusteczek chroniących moje spodnie przed licznymi wydzielinami, jakie się upłynniały z jego ciała. Poza tym, nie chciałem mieć na spodniach więcej zarazków niż to konieczne.
Brat Edvina przyglądał mi się uważnie, jakbym był przestępcom, który planował zabić jego cennego, starszego braciszka, kiedy ten mi zaufa. Naprawdę czułem się, jak przestępca pod tym czujnym, nieufnym spojrzeniem. Miałem już w nosie, czy ten upierdliwy dzieciak dowie się kim jestem dla rudzielca.
- A gdybym ja był chory? Też byś się tak mną opiekował? - zapytał nagle, co nie tylko zbiło mnie z tropu, ale także stawiało mnie w trudnej sytuacji. Nie miałem pojęcia, co robić, bo może szykował jakiś podstęp?
- Nie jesteśmy przyjaciółmi. - zauważyłem ważąc słowa. - Ty mnie nie lubisz, ja cię... nie znam, bo i nie dajesz się poznać. Dlaczego miałbym się tobą zajmować? Jesteś tylko bratem Edvina. - spojrzałem mu w oczy. - Więc? Dlaczego?
Patrzył na mnie pełny złości, obrażony, chyba nawet pragnął krzyczeć, tupać, płakać. Czy on naprawdę myślał, że każdy będzie wokół niego skakał tylko dlatego, że jest? Bez takich! Kim on był żeby miał w ten sposób ze mną rozmawiać, czy zmuszać mnie do czegokolwiek? Mały, wrednych bachor!
- Jeśli mu się pogorszy to będzie to twoja wina! - syknął przez zęby wstając. - Bo jesteś mściwy, niemiły i roznosisz szkodliwą aurę, która na pewno mu nie pomoże. - i kto to mówił! To on sączył jad, od kiedy tylko pojawił się w naszym życiu, a teraz bezczelnie próbował zwalić na mnie winę za chorobę Edvina! Uduszę kiedyś gówniarza!
- O to bym się nie martwił. Przy mnie wyzdrowiałby w mgnieniu oka, ale przy tobie grozi mu śmierć. Nawet nie wiesz, jak być miłym, a co dopiero opiekować się chorym bratem. - nie miałem wątpliwości, że między nami iskrzy niebezpiecznie i bynajmniej nie chodziło o iskry czułego uczucia.
- Nie prawda! Przy mnie wyzdrowieje, bo będę się nim zajmowałem lepiej niż ty! - scena zazdrości? A jak!
- Przymknij się, bo go obudzisz. - skarciłem chłopaka i specjalnie zacząłem głaskać czule czoło Edvina, odgarniać z niego jego rude włosy. Nie miałem już wątpliwości, że ten mały gnojek podkochiwał się w moim chłopaku, a więc miałem konkurencje do serca Eda i to bynajmniej nie kobiecą. Wiedziałem przecież, że mój facet uwielbia swojego przybranego braciszka i przychyliłby mu nieba, ale nie potrafił pojąć, co takiego czai się za tą słodką buźką i pozorną niewinnością. Tylko ja wiedziałem, jak podstępny jest ten dzieciak. - Przekonamy się, czy mu pomożesz, a teraz spadaj stąd. Jeśli Edvin dowie się, że tu byłeś będzie na ciebie bardzo, bardzo zły. Bo przecież jego mały braciszek nie może chorować, a więc nie może przebywać z chorym. A ja mogę sobie tu siedzieć, mogę go głaskać, leczyć na swój sposób, dopieszczać żeby było mu lepiej. - sam zachowywałem się jak kilkulatek, kiedy pozwalałem się prowokować i sam prowokowałem to dziecko.
- Zobaczysz, że cię niedługo znienawidzi! - syknął na odchodnym dzieciak. - Zadbam o to!
- A ja zadbam by przestał cię niańczyć, jak bobasa w pielusze.
Chłopak wyszedł po naszej „miłej” wymianie zdań i niestety zostawił po sobie dużo negatywnej energii. Dlaczego to właśnie mój chłopak musiał mieć brata, z którym walczę? Jakbym nie mógł być w końcu spokojnie szczęśliwy.

1 komentarz: