środa, 15 stycznia 2014

Kartka z pamiętnika CCXL - Syriusz Black

Łapa, nie mam pojęcia, kiedy skończę, a tym samym, jak skończę tego fika XD Chcę go pisać jak najdłużej i podejrzewam, że zostanie przerwany tylko w przypadku jakiegoś mojego wypadku czy czegoś podobnego. 

Nie potrafiłem usiedzieć na miejscu, nie potrafiłem normalnie jeść, pić, spać, nawet na zajęciach byłem rozdrażniony ich przedłużającym się trwaniem, trwaniem, trwaniem. W pomiętych ubraniach i z włosami w nieładnie wyglądałem cokolwiek egzotycznie. Cud, że nie przypominałem kompletnego zombie, kiedy mój główny problem leżał nieprzytomny od trzech dni w Skrzydle Szpitalnym i jakoś nie planował się budzić. Sztucznie karmiony, sztucznie pojony. Nie reagował nawet na smak czekolady na języku, co sprawdziłem, kiedy Pomfrey była zbyt zajęta by mnie śledzić. Napisałem o wszystkim do Shevy, który był tak zdenerwowany, że planował do nas przyjechać. Odwiodłem go jednak od tego pomysłu, kiedy rozmawialiśmy przez rozwalony kominek w Pokoju Wspólnym – nadal śmierdzącym po fajerwerkach.
Próbowałem już wszystkiego by obudzić mojego chłopaka, od pocałunków poprzez kuszenie jedzeniem po niezgrabne, jednostronne pieszczoty. Nic. Zdaniem pielęgniarki było to normalne skoro przeżył szok, ale mi wydawało się podejrzane. Wilkołak nie śpi nigdy tak długo! Jasne, musiałem przyznać, że kiedyś już Remi był wyłączony ze szkolnego życia przez długi czas, kiedy spadł ze schodów i przez dłużysz czas był nieprzytomny, ale wtedy był młody, słaby, a teraz powinien być silny, niezniszczalny. Dlaczego? Skutki uboczne – czego? Dlaczego? Skąd i po co?
- Stary, a może powinienem po niego iść? - zaczepiłem Jamesa podczas obiadu, który rozbabrałem na talerzu niemal nic z niego nie ruszając.
- Iść? W sensie do Skrzydła Szpitalnego? - chyba nie nadążał za moim myśleniem. Przewróciłem oczyma, chociaż nie mogłem się dziwić temu, że J. nie ma pojęcia o co mi chodzi.
- Nie, w sny. Wiesz, zabłądził, albo został uwięziony, albo coś jeszcze innego, o czym nie mam pojęcia. Może jest sposób żeby dostać się w jego sny i wyciągnąć go stamtąd. Dobra, przyznaję, że Pomfrey może mieć rację i teraz Remi tylko stara się odzyskać siły, więc śpi, śpi, śpi i nadal nic tylko śpi. Ale nie jestem przekonany. No, sam pomyśl.
- Człowieku, nie wiem, czy ja i myślenie jesteśmy dziś przyjaciółmi. Obudziłeś mnie w środku nocy i postawiłeś na czatach, kiedy przemykałeś do Skrzydła Szpitalnego żeby eksperymentować na Remusie. Spałem na stojąco, a ty starałeś się obudzić swoją Śpiącą Królewnę. Nic nie zadziałało. Nie wymagaj ode mnie zbyt wiele. Peter jest w trochę lepszym stanie, chociaż wyciągnąłeś i jego, ale nie doczołgał się na miejsce i usnął zadkiem w Pokoju Wspólnym i głową na korytarzu, bo nie przelazł nawet przez dziurę za portretem.
- Jeśli nic nie zrobimy nie wiadomo kiedy się obudzi i czy w ogóle mu się to uda. - powiedziałem patrząc na chłopaków i starając się by mój wzrok był bezlitosny młotem na niewiernych przyjaciół.
- Zgadzam się, ale nie wiem jakie jeszcze opcje nam zostały. Słyszałeś kiedyś o wchodzeniu w sny?Nie? Ja też nie! Nagle mamy skombinować jakieś zielsko, które pomoże ci zapaść w trans i przenieść się do jego umysłu? Nawet gdyby to było możliwe, byłoby też cholernie niebezpieczne, nie? - dziwne, że to właśnie James był tutaj głosem rozsądku, ale chyba miał rację. W końcu ja byłem tym zdesperowanym, zarośniętym jak bezdomny, więc wyglądającym na szaleńca.
- Nie mam innego pomysłu. - przyznałem. - Ale nie mogę siedzieć i czekać. Nie powiem, że mam złe przeczucie, bo nie o to chodzi, ale zwyczajnie nic mi się tu nie podoba, ciągle coś jest nie tak. Moim zdaniem powinien już dojść do siebie, a wiesz, że uczyłem się czego tylko mogłem o... zwierzątkach futerkowych.
- Nie mamy nawet kogo o to zapytać. - pozwolił sobie na uwagę Peter. Usta miał pełne mięsa, ale nie przeszkadzało mu to z nami rozmawiać.
- Tu masz rację, chociaż... Dobra, mogę pokręcić trochę przed Victorem i dowiedzieć się, czy są runy, które nam pomogą, Marcel może też coś wiedzieć, a jeśli nie on, to ktoś z jego paczki. J. nie podszedłbyś jakoś Slughorna? Może on coś wie.
- Dlaczego ja mam się nim zajmować? Kiedyś chyba byłem z nim w dobrym kontakcie, ale już nawet nie pamiętam, z czego to wynikało. Dobra, nie patrz tak na mnie! Zrobię to, ale nie obiecuję, że mi się uda.
- Idę od razu. - podniosłem się, ale Potter pociągnął mnie z powrotem na krzesło.
- Daj mu jeść, dobra? - wskazał głową stół nauczycielski, przy którym siedział Wavele. Był pochłonięty rozmową z Seed, jakby wcale ze sobą nie kręcili. Mógłbym w prawdzie poczekać na niego przed gabinetem, ale miałem jeszcze jedne zajęcia, a on również mógł mieć swoje. Wcześniej o tym nie pomyślałem, co znowu potwierdzało moje domysły – bez Remusa byłem nikim.
- Więc wpadnę zobaczyć, co z Remim. - i tak postawiłem na swoje wstając od stołu. - Zjadłem, więc odwiedzę go szybko i wrócę po was. - widziałem sceptyczne spojrzenie Jamesa, które piorunowało mnie i zabijało. Wiedziałem, o co chodzi. Za mało jadłem od kiedy Remi był w SS i nie potrafiłem się do tego zmusić.
Wycofałem się, by okularnik mnie nie zatrzymał i spiesząc się pobiegłem w stronę dobrze znanych mi korytarzy, drzwi, przejść. Trafiłbym tam z zamkniętymi oczyma. W końcu pojawiałem się u Pomfrey, a raczej u Remusa, przynajmniej pięć razy dziennie – przed śniadaniem, przed drugim śniadaniem, po obiedzie, po podwieczorku i po kolacji. Przy okazji jeszcze kilka razy, jeśli czas mi na to pozwalał, ale zawsze otrzymywałem tę samą informację – nic się nie zmieniło, Remus nadal śpi.
Pielęgniarka już nawet nie zwracała na mnie uwagi. Wyglądała z gabinetu, stwierdzała, że to rzeczywiście ja, rzucała jedno zdanie wyjaśnienia i wracała do swoich zajęć. Tak było i tym razem, więc podszedłem do łóżka, na którym leżał mizernie wyglądający chłopak i usiadłem obok trzymając go za rękę. Pomfrey pewnie domyśliła się, że między nami coś jest, ale miałem to w nosie.
- Wymyślę coś żeby cię obudzić. - powiedziałem cicho do mojego prywatnego wilkołaka. - Nie znam jeszcze szczegółów, ale na coś wpadnę. Więc czekaj na mnie, jeśli nie możesz się obudzić, dobrze? - chciałem go pocałować, chociażby w czoło, ale nie zdecydowałem się na to. Moje ciągłe wizyty były wystarczająco wymowne, nie musiałem tego jeszcze pieczętować. Zresztą, pamiętam jeszcze, kiedy McGonagall dowiedziała się o naszym romansie i strzeliła nam głupi wykład na temat zauroczenia związanego z niechęcią do płci przeciwnej i wynikającym z tego zainteresowaniem taką samą płcią. Nie potrzebowałem powtórki z rozrywki. - Tęsknię za tobą. I może dobrze, że mnie teraz nie widzisz, bo wyglądam okropnie. Wystraszyłbyś się. - pocałowałem jego dłoń chcąc zrobić chociaż tyle. - Ale jak tylko do mnie wrócisz to znowu będę zniewalający, przekonasz się. Tak żebyś się we mnie znowu zakochał. Tym razem do szaleństwa. No, nieważne. Muszę wracać na zajęcia. - kiedyś myślałem, że to głupie mówić do nieprzytomnego bliskiego, ale teraz zrozumiałem, że problemem nie jest samo mówienie, ale fakt, że tego nie można powstrzymać. Do takiej osoby zwyczajnie chce się mówić. Nie wspominając o tym, że chce się ją traktować jeszcze lepiej niż zazwyczaj, rozpieszczać na granicy mdłości z przesłodzenia.
Patrząc na spokojną choć bladą twarz mojego chłopaka zastanawiałem się, co może teraz dziać się w jego głowie. Czy błąka się po ciemnym lesie pełnym łysych drzew i demonów czających się w cieniu? A może wspina się na zaśnieżoną górę przemarzając do szpiku kości? Siedzi zamknięty w ciasnej, małej klatce pilnowanej przez jego własne potwory? Chciałem to wiedzieć, a moja wyobraźnia podsuwała mi za każdym razem jakieś okropne, głupie wyobrażenia, które dręczyły mnie i sprawiały, że coraz bardziej się o niego martwiłem. Może Remus jakimś cudem przyjdzie do mnie w moim śnie i poprosi o pomoc podpowiadając, jak mam do niego dotrzeć?
- Chyba złapałem jakiś kompleks niespełnionego bohatera. - mruknąłem do siebie. - Jak myślisz, Remi? To możliwe, że wymyślam coraz głupsze powody, dla których nie możesz wstać by zaspokoić swoje ego? - zadrżałem na tę myśl. - Jeszcze się okaże, że to ja sprowadziłem na ciebie ten niekończący się sen. Hm, moja królewna powinna się obudzić, a nie spać w nieskończoność. Dobra, przynudzam. Do zobaczenia później, Remi. - odłożyłem jego dłoń na pościel i starając się zachowywać możliwie najciszej, wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego.
Czułem się dziwnie, jakbym walczył z depresją, albo jakimś załamaniem psychicznym. Byłem zdeterminowany by działać, by pomóc Remusowi, ale z drugiej strony czułem się ociężały, leniwy, bezsilny. Czy Victor naprawdę mógł mi pomóc? Miałem zamiar zaatakować go jeszcze dzisiaj przed kolacją, a po pierwszych wieczornych odwiedzinach u Remusa. Chociażbym miał użyć siły to chciałem dowiedzieć się wszystkiego co wiedział. A później będę wypróbowywał wszystkich metod jakie poznam, będę robił największe głupoty, ale jakimś sposobem dowiem się jak pomóc mojemu chłopakowi. Pod warunkiem, że nie obudzi się wcześniej, czego mu naprawdę życzyłem. Sobie zresztą też.
- Chyba mi odwala. - powiedziałem do siebie wsuwając dłoń w potargane włosy i przeczesując je palcami, a przy okazji odgarniając z oczu. - Bez Remusa zamieniam się w wariata. Powinienem się leczyć. I przestać gadać do siebie. - byłem załamany moją własną głupotą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz