środa, 22 stycznia 2014

Kartka z pamiętnika CCXLII - Syriusz Black

Wyznaczony przez Victora czas minął, a Remi nadal się nie obudził. W takiej sytuacji nawet nauczyciel uważał, że rozsądniejszym będzie reagować zamiast czekać, aż coś się wydarzy. Umówiłem się z nim pod jego gabinetem i obiecałem zadbać o to by nikt nas nie wyśledził i w tym też celu, pożyczyłem od Jamesa pelerynę niewidkę, w którą opatuliłem się idąc po nauczyciela. Wavele był naprawdę zaskoczony, kiedy wyłoniłem się przed nim z nicości, ale szybko opanował zaskoczenie i pochwalił mój pomysł. Przez całą drogę do Skrzydła Szpitalnego czułem ciepło jego ciała zaraz przy swoim. Jego obecność przy łóżku Remusa mogłaby kogoś zdziwić, więc obaj musieliśmy pozostać niezauważeni. W pełni polegałem na jego runach, kiedy wkradaliśmy się do pokoju chorych, w którym nadal znajdowały się dwie osoby. To utrudniało nam zadanie, ale nie było odwrotu.
Victor podał mi eliksir smakujący gorzkawą trawą, który wypiłem do dna mimo paskudnego aromatu na języku i mdlącego zapachu. Profesor usadził mnie na swoich kolanach trzymając mocno bym się nie zesunął na ziemię i nie ściągnął z nas peleryny niewidki, kiedy będę zasypiał.
- Pamiętaj, że masz być mi posłuszny. - szepnął mi do ucha i zaczął cicho wypowiadać słowa zaklęcia w języki, którego nawet nie rozpoznawałem. Zakręciło mi się w głowie i byłem pewny, że gdybym teraz spanikował i chciał się wycofać, to nie miałbym takiej możliwości. Byłem senny, oczy piekły mnie niemiłosiernie, usta były suche, jakbym od tygodnia nic nie pił, żołądek kurczył się boleśnie, a w końcu głowa opadła mi na pierś i znalazłem się w ciemności otoczony tylko echem głosu nauczyciela, który roznosił się echem po nieprzeniknionej ciemności. Poczułem się jak mały robak w pudełeczku po zapałkach.
- Gdzie mam teraz iść? - zapytałem głosu, który nie przerwał szeptania zaklęcia. Jego właściciel nie słyszał mnie, zapewne także nie widział. Zaryzykowałem wyciągając przed siebie ramiona i po omacku próbowałem przesuwać się do przodu.
- Otwórz oczy, Syriuszu. - usłyszałem zrozumiałe słowa Victora, który nagle stał obok mnie i ściskał moje ramię. Nadal otaczała mnie ciemność, ale uświadomiłem sobie dopiero teraz, że naprawdę moje powieki były ciasno zamknięte. Niepewnie uchyliłem je czując ból w rażonych jasną zielenią oczach. Stałem w lesie, otoczony wysokimi drzewami, które nie miały zapachu, nie wydawały żadnych odgłosów. Cichy obraz, zupełnie jakbym został wpisany w stare płótno utalentowanego, ale niedocenionego malarza.
- Co... co mam teraz zrobić? - zapytałem nadal towarzyszącego mi mężczyzny.
- Iść dalej, Syriuszu. Iść i znaleźć Remusa. Będę na ciebie czekał, będę do ciebie przemawiał, gdy będzie potrzeba i pamiętaj, musisz wrócić, kiedy ci rozkażę bez względu na wszystko.
- Dziękuję panu. - niestety powiedziałem to w pustkę, gdyż Victora już przy mnie nie było.
Spojrzałem przed siebie, a później powoli otaksowałem otaczający mnie las. Miałem wrażenie, że coś na mnie patrzy, kryje się i czai. Miało dobre czy złe intencje? Coś mignęło mi po prawej. Spojrzałem tam, ale nie dostrzegłem nic, a jakiś kształt przesunął się szybko na samej krawędzi mojej możliwości postrzegania po lewej. To była smuga, która dla mnie miała kształt wilkołaka. Czy naprawdę tak było czy może sobie to zmyśliłem?
„Gdzie jesteś Remusie?” zapytywałem sam siebie „gdzie mam cię szukać?” Moja uwaga skupiła się na ocienionym fragmencie lasu, który wydawał mi się teraz dziwnie mroczny, w porównanie z całą resztą subtelnie rozjaśnianą niewidocznym słońcem.
Remus był światłem i jasnością, jego wilk był mrocznym, niebezpiecznym dowodem na niesprawiedliwość. I dlatego właśnie powinienem szukać Remusa po jasnej stronie lasu, zaś wilkołaka po ciemnej? Nie, to byłoby tak proste, że aż głupie. Kontrast – musiałem zmierzać w kierunku kontrastu. Jeśli Remi został uwięziony w domenie wilkołaka, to musiałem stanąć twarzą w twarz z mrokiem tej części lasu, gdzie nic się nie poruszało, gdzie migający szybko kształt nie pokazał się ani razu.
- To proste Remusie, więc nie zawiedź mnie i nie komplikuj tego snu tak jak mógłbyś to zrobić. - jęknąłem błagalnie stawiając bezgłośne kroki coraz bliżej cieni rzucanych przez drzewa. Zanim jednak postawiłem stopę na ciemnej trawie, ta zamieniła się w zimne, kamienne podłoże zamkowej komnaty. Drzewa rozpłynęły się zastąpione grubymi, zimnymi murami ponurej twierdzy. „Miało być nieskomplikowanie to mam nieskomplikowanie” pomyślałem nie chcąc by echo mojego głosu rozniosło się po tym pomieszczeniu. Podczas gdy las był przerażająco cichy, tutaj było słychać każdy krok niczym dudnienie bębnów.
Dotarłem do masywnych, drewnianych drzwi i otworzyłem je bez obawy, że coś mnie zaatakuje. To powinno być zejście do podziemi, do lochów, w których planowałem znaleźć mojego Remusa, ale zamiast schodów w dół, znalazłem te prowadzące do góry. Musiałem sprawdzić każdą ewentualność, więc nie odrzuciłem otwierającej się przede mną szansy. Zacząłem wspinać się powoli w górę słysząc dochodzący ze szczytu odgłos kapiącej wody. Im wyżej wchodziłem, tym donośniejsze były odgłosy kropel rozbijających się o taflę wody. Tutaj schodami płynął mały strumyk, jakby gdzieś na górze przelała się woda w wannie i teraz uwolniona spod jarzma ograniczeń, spływała w dół schodami.
Czułem chłód na stopach, jakbym przemoczył buty, kiedy w końcu wspiąłem się na szczyt. Rozpościerała się przede mną wielka komnata bez konkretnych granic. Gdzieś, pozornie na jej środku, stała wielka ptasia klatka z siedzącą w niej postacią zwiniętą w kłębek.
- Remus? - zapytałem głośno, a ktoś drgnął unosząc głowę. Rzuciłem się biegiem w tamtą stronę, ale nie zbliżyłem się ani na chwilę. Nadal dzieliły nas nieskończone metry przestrzeni nie do pokonania.
Złote oczy Remusa śledziły moje nieudolne poczynania, jego ręce zacisnęły się na prętach klatki.
- Uważaj! - usłyszałem jego krzyk, a później poczułem potworny ból z tyłu głowy, jakby ktoś właśnie uderzył mnie kijem. Ignorując mroczki i niemoc, przetoczyłem się na plecy usilnie próbując skupić wzrok na stojącej nade mną, ogromnej postaci wilkołaka. Nie zdziwił mnie ten widok, podobnie jak wyszczerzone groźnie zęby.
- Nie dam ci się. - rzuciłem wyzywająco i skupiłem się chcąc przemienić w psa. Nie udało mi się to od razu, ale już po chwili poczułem, że moje ciało ulega transformacji. Skoczyłem na cztery łapy i odwracając się szybko znowu próbowałem dopaść klatki Remusa. Byłem już niedaleko, kiedy nagle podłoga zaczęła się rozpadać, Remi wraz ze swoim więzieniem runął w dół. Nie krzyczał, ale patrzył na mnie błagalnie, ze strachem. Jak miałem go uwolnić?
Zawróciłem by nie wpaść w rozpadlinę, w której zniknął Lupin. Jemu nic nie będzie, ale ja mógłbym nieźle ucierpieć. Podskoczyłem odbijając się od ciała wilkołaka i pognałem w drugą stronę, gdzie schody chybotały się już i były o krok od rozsypiania się w drobny mak. Sadziłem wielkie susy chcąc znaleźć się jak najszybciej na samym dole i wypadłem na oświetloną słońcem polanę.
Klatka Remusa, teraz zdecydowanie mniejsza, wisiała na gałęzi jednego z drzew. Pod nim skakał młody wilkołak, który próbował dosięgnąć klatki i ściągnąć Remusa na ziemię. Po co? Nie wiedziałem, ale uznałem, że muszę mu pomóc. Może to był problem? Remi musiał stać się jednością z samym sobą i wtedy zdoła wyjść? Miałem świadomość, że to głupota, uproszczenie, ale Remi mimo całej swojej inteligencji, nie był kimś kto we śnie tworzyłby skomplikowany świat.
Przemieniłem się w człowieka i biegiem rzuciłem w stronę drzewa. Dopadłem go zanim wilkołak zdążył zareagować na moją obecność. Wspiąłem się niezgrabnie po pniu, a pazury tej młodej bestii rozorały mi łydkę. Syknąłem, ale nie poddałem się. Usiadłem na gałęzi zmęczony i stwierdziłem, że klatka Remusa jest przywiązana do gałęzi. Musiałem tylko pozbyć się supła. Pode mną młody wilk zamienił się we wściekłą bestię, która zaatakowała mnie w wierzy. Nie miałem jednak wyjścia. Remus spojrzał na nie od dołu i zaczął błagać bezgłośnie żebym tego nie robił, żebym nie zmuszał go do spotkania z wilkołakiem. Płakał nie chcąc zostać zjedzonym, zabitym, zniszczonym.
- Pospiesz się, Syriuszu. - usłyszałem głos Victora niczym głos Boga płynący z błękitnego nieba nade mną.
- Powiedz mi, czy dobrze postępuję! - krzyknąłem do niego, ale nie otrzymałem odpowiedzi. - Szlag. - syknąłem i pomagając sobie zębami w końcu rozplątałem jeden węzeł. Zostały kolejne. Próbowałem się spieszyć, czułem jak klatka obniża się i w końcu spada na ziemię rozbijając się, a rycząca bestia rozdziera ją niczym papierowe pudełko. Co ja zrobiłem? Wielkie szczęki i śmiercionośne pazury wdarły się do wnętrza, gdzie Remus wrzeszczał bezgłośnie w niemym przerażeniu. Płakał, wydawał się błagać mnie o pomoc, kiedy wilkołak rozrywał go na drobne kawałki pożerając jego wnętrzności zanim ja zdołałem w ogóle zareagować.
„Czy ja właśnie zabiłem Remusa?” czułem, że serce staje w mojej piersi.
- Wracaj! - krzyknął rozkazująco Victor, ale ja nie potrafiłem się poruszyć zszokowany tym, co się działo, tym do czego doprowadziłem. Bestia pode mną znowu stała się młodym, umazanym we krwi wilkiem. - Syriuszu! - Wavele ponaglał, był zdenerwowany, a ja patrzyłem na pozostałości po Remusie, które rozpływały się powoli. - Cholera jasna, Black! Masz się od razu ruszyć, bo zerżnę to twoje nieprzytomne dupsko, które mam na kolanach! - wrzasnął na mnie nauczyciel i chociaż nie byłem do końca przekonany, czy naprawdę to robię, chyba zszedłem z drzewa i mijając zakrwawionego, małego wilkołaka rzuciłem się w stronę drzew, do miejsca skąd teraz dochodził wściekły głos nauczyciela. Byłem tak przerażony tym, co zrobiłem, że nie potrafiłem nawet płakać. Słyszałem za sobą głośne sapanie – pierwszy dźwięk, który nie pochodził ode mnie i nie był głosem.
- Syriuszu! - usłyszałem za sobą nawoływanie Remiego. Zatrzymałem się gwałtownie odwracając. Mój chłopak stał tam, stał pod drzewem, w miejscu, gdzie został przed chwilą rozszarpany.
- Black! - warknął ponaglająco nauczyciel już kolejny raz
- Chodź ze mną, Remusie! - odkrzyknąłem odrzucając pragnienie by znaleźć się w tych wyciągniętych zapraszająco ramionach. Pragnąłem tego, ale uwięziony we śnie nie pomógłbym już nikomu, a i tak musiałem narobić niezłego zamieszania. Gdyby jeszcze wyszło na jaw, że Victor pomagał mi w czymś tak ryzykownym, jak podróż przez sen, na pewno straciłby posadę, a może nawet stanął przed sądem Ministerstwa. - Chodź, Remusie! - rzuciłem jeszcze raz i wbiegłem w bramę, która pojawiła się przede mną błyszcząc oślepiająco. To była moja ostatnia szansa na powrót i skorzystałem z niej mając niejasne wrażenie, że zawiodłem na całej linii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz