środa, 29 stycznia 2014

Kartka z pamiętnika CCXLIV - Syriusz Black

Wyglądałem potwornie. Miałem za sobą przepłakanych kilka godzin, niewiele snu, setki zmartwień i bałem się potwornie pojawić w Skrzydle Szpitalnym. Jeśli Pomfrey powie mi, że z Remusem jest gorzej, albo w ogóle mnie tam nie wpuści... Wolałem nie myśleć, co by to dla mnie oznaczało.
Ręce drżały mi jak choremu, nogi były jak z waty, zęby niemal szczękały. Nie mogłem tego dłużej odkładać. Musiałem wiedzieć, do czego doprowadziłem. Wziąłem kilka ciężkich, głębokich oddechów, powietrze było jak smoła i ledwie wypełniało minimalną część moich płuc. Mógłbym się teraz udusić, tak ciężko było mi wewnątrz.
- Dasz sobie radę, Syriuszu. Dasz sobie radę. Remusowi nic nie jest. - miałem ochotę zawrócić i uciec, ale nadal wytrwale zmierzałem w stronę Skrzydła Szpitalnego. - Cholera! - zdenerwowałem się na samego siebie. Biegiem ruszyłem do SS i dopadłem drzwi otwierając je gwałtownie. Raz kozie śmierć, niech się sataniści cieszą, a kler pomstuje. Przecież musiałem się dowiedzieć, co z Remusem!
- Proszę mówić prawdę, zniosę wszystko! - krzyknąłem wchodząc i czekając na najgorsze.
- Tu są chorzy, Black! - pielęgniarka wypadła ze swojego gabineciku. - Miałam cię wzywać, ale teraz wcale nie żałuję, że czekałam do końca badań. Siedź cicho z boku i poczekaj, aż sprawdzę, czy jest już całkiem zdrowy.
Nie rozumiałem lub nie mogłem dojść do ładu ze swoimi myślami. Czy ona właśnie coś insynuowała?
- Syriuszu, pobladłeś? - usłyszałem głos Remusa i nogi się pode mną ugięły. Upadłem tłukąc tyłek. Czy właśnie miałem omamy słuchowe? - Nic ci nie jest? - musiałem wyglądać jakbym zobaczył... ducha? To kiepskie określenie, biorąc pod uwagę, że widujemy je każdego dnia.
Na łóżku Remusa siedział... Remus. Jeszcze trochę blady, ale jednak obudzony. Remus, mój Remus! Ale czy naprawdę? Czy to w ogóle możliwe? Jak to możliwe? Wstałem na chwiejnych nogach i nie dowierzając samemu sobie podszedłem do Remusa. Musiałem wyglądać jeszcze gorzej niż przed chwilą, bo na twarzy mojego chłopaka widniała troska, kiedy na mnie patrzył.
- To ty? - zapytałem głupio. - To naprawdę ty?
- Nie, James Potter przebrany za Remusa Lupina żeby cię łatwiej zjeść. - pokręcił głową wyciągając rękę po moją.
Niepewnie złapałem za jego palce. Były prawdziwe i ciepłe.
- Ale... jak? Przecież ja... - patrzyłem na Remusa zszokowany.
- Już dobrze, Syriuszu. - Remi ścisnął moją dłoń i pogłaskał kciukiem. - Wiem, że długo byłem nieprzytomny, ale już wszystko jest dobrze. Wiesz, śniło mi się, że jestem w ciele wilkołaka i nie mogę z niego wyjść. Próbowałem i próbowałem, ale nie mogłem się wydostać. A on był w moim ciele i bawił się ze mną, denerwował mnie. Nic nie dało się zrobić, bo ciągle był poza moim zasięgiem. I nagle ty pojawiłeś się w tym śnie. - uśmiechnął się lekko. - I ty pomogłeś mi dorwać wilkołaka i się uwolnić.
Byłem jeszcze bardziej zaskoczony, jeśli to w ogóle możliwe.
- Nie zabiłem cię? - zapytałem głupio, a Remi wydawał się niepewny. Musiał coś zrozumieć i dlatego nie podjął dalej tematu. - Cieszę się, że jesteś już z nami. - nadal byłem jednak rozedrgany.
- Tak, wiem. Ale już jestem z wami, Syriuszu. Ten dym trochę mnie wykończył. Miałem go wszędzie, czułem go, połykałem, ten pisk spowodowany wybuchami, błyski, ciągły ruch, piski. To chyba było za wiele i jakimś sposobem uciekłem przed tym w siebie. Nie mam pojęcia, czy naprawdę tak było, ale takie mam wrażenie. Bałem się, bardzo się bałem, a teraz już jest dobrze, teraz będzie lepiej. Chyba peplam za dużo. - uśmiechnął się do mnie szeroko, tak jak zazwyczaj, kiedy robił coś co go odrobinę zawstydzało, ale nie było powodem do zmartwień.
- Remusie, cieszę się waszym szczęściem, ale muszę kontynuować badania. - Pomfrey przerwała nam w końcu i podchodząc wcisnęła w rękę Lupina kubeczek z wieczkiem. - Nasikaj. - wydała polecenie, a on zarumienił się.
- Przy wszystkich? - wydusił. No tak, stałem nad nim ja i pielęgniarka, a na domiar złego chłopak po drugiej stronie też był całkiem rozbudzony.
- Mogę go zanieść do łazienki i poczekać aż skończy. - zdeklarowałem szybko. - Mnie się nie wstydzi, a zawsze to mogę go na chwilę zostawić i wrócić kiedy zawoła. Albo się odwrócić.
- Tak, to świetny pomysł! - Remus nawet nie zastanawiał się nad tym dwa razy, ale kiwał głową zgadzając się na wszystko.
- Dobrze, niech wam będzie. Byle szybko, bo muszę to wysłać do badania.
- Już, teraz, natychmiast. - Remi wyciągnął do mnie ramiona. - Mógłbyś? Chcę to mieć za sobą.
Nie dałem się prosić. Wziąłem Remusa na ręce. Był tak lekki, że nie byłem pewny, czy jest to spowodowane kilkudniowym snem czy może to ja od dawna go nie nosiłem i teraz straciłem poczucie jego ciężaru. Zaniosłem go do wydzielonej dla chorych łazienki i posadziłem na wielkim krześle, które stało tam na środku miejsca do kąpieli. W ten sposób Remus mógł załatwić potrzebę, a ja skorzystam z okazji i umyję go, by czuł się lepiej. Pomogłem mu się rozebrać i nie patrzyłem jak wypełnia pojemniczek. To było zbyt krępujące dla Lupina i doskonale to rozumiałem. Dalej jednak pozwolił mi się już wszystkim zająć. Podałem mu szampon i płyn do kąpieli, odkręciłem wodę. Czekałem w suchym miejscu, aż skoczy niezgrabne szorowanie się. Wodę sam już zakręcił kurkiem, który miał wbudowany w siedzisko. Znowu wróciłem do pracy susząc go i ubierając w czystą piżamę, która pojawiła się na wieszaku, jakby Pomfrey domyśliła się, że jest nam potrzebna.
W ten sposób Remi wrócił do świeżej, zmienionej właśnie pościeli, w czystej piżamie, sam był pachnący i wręczył pielęgniarce pudełeczko.
- Z górką. - skomentował z cwaniackim uśmiechem. A więc odzyskiwał też humor, wspaniale!
- Jak pani myśli, kiedy Remus będzie mógł stąd wyjść? - zapytałem zanim kobieta zniknęła by zająć się próbkami.
- To zależy od wyników, więc jeszcze z dwa dni musi tu zostać. - wyjaśniła. - Może nawet trzy. Nie mogę określić jednoznacznie terminu. - Możesz być jednak spokojny, to nie jest poprawa przed nagłym pogorszeniem i Remus już nie zapadnie w senną śpiączkę. Obudził się i tak też zostanie. Wraca do zdrowia, ale badania są niezbędne. Może mu teraz brakować niektórych witamin, a lepiej przeciwdziałać temu wszystkiemu, niż męczyć się z konsekwencjami.
Zamknęła się w swoim gabinecie, gdzie nie miałem wstępu, ale nie przeszkadzało mi to. Przytuliłem mocno Remusa by okazać mu tym swoje wsparcie i sympatię, a nie wzbudzać przesadnego zainteresowania Puchona, który widział nas jak na dłoni.
- Nadal się martwisz? - zapytał głaszcząc mnie po twarzy, kiedy się odsuwałem.
- Nie, już nie. Przypadkowo udało mi się wyprowadzić cię ze snów i teraz mam cię dla siebie. Całą noc martwiłem się, że coś zepsułem i przeze mnie nigdy więcej się nie obudzisz. Victor mi pomógł. - starałem się mówić tak cicho, by tylko Remi to słyszał. Nie potrzebowałem świadków. - To było okropne, bo naprawdę byłem przekonany, że wilkołak cię zjadł.
- Już dobrze, Syri. Teraz to ja muszę martwić się o ciebie, bo tak się zadręczałeś, że wyglądasz jakbyś miał ostrą depresję. Opuchnięte oczy, czerwone białka, włosy masz w takim nieładzie, że nie wiem, jak planujesz rozczesać te kołtuny. Te fajerwerki zaszkodziły na obu, więc nigdy więcej podobnych akcji. Teraz marzę o spokoju, ciszy i odpoczynku. Wybacz, ale pewnie przez najbliższy miesiąc nie będę szczególnie wartościowym towarzyszem zabaw.
- To nic takiego. Ja też potrzebuję odpoczynku od atrakcji po tym, co się stało. Zależy mi na tobie, Remusie, więc nigdy nie miałbym ci za złe tego, co robisz.
- Skończcie już z tymi słodkimi do porzygania wyznaniami. - Puchon na łóżku pod ścianą prychnął niezadowolony. - Może i jesteście z Gryfindoru, ale chyba potraficie zachowywać się jak mężczyźni, co? A nie tylko westchnienia, skomlenia i biedowanie. Piłem wywar z trującej żaby, a czułem się wtedy lepiej niż teraz, kiedy muszę was słuchać. - komentował dalej.
Chciałem rzucić jakąś wyjątkowo wredną uwagą, ale Remi powstrzymał mnie kręcąc głową, więc dałem sobie z tym spokój. Może rzeczywiście nie zachowałbym się odpowiednio odpowiadając na zaczepkę? Dałbym na pewno satysfakcje temu spuchniętemu dziwolągowi.
- Remi, pewnie nie wiesz, co się stało i myślisz, że ten przyjemniaczek już taki się urodził. Nie, ta ropucha została otruta przez kilku Ślizgonów jakąś żabią esencją. I stąd ta jego urodziwa facjata. Nie wiem, czemu go tak kochali, ale pewnie sobie zasłużył.
- Nie twój interes! - syknął na mnie Puchon.
- Już, koniec, Syriuszu. Chcesz żeby Pomfrey cię stąd wyrzuciła zanim będziesz musiał iść na śniadanie?
- Tak, masz rację, przepraszam. - nagle zacząłem odczuwać słuszną euforię. Mój Remus się obudził! Obudził się i więcej nie pozwolę mu zasnąć na tak długi czas!
- I to jest uśmiech, na który liczyłem. - skomentował moje zachowanie Lupin i nie mogłem się temu dziwić. Przecież właśnie dotarło do mnie z całą stanowczością, że on wrócił!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz