środa, 5 lutego 2014

Nudzimy się?

2 lutego
Byłem do tyłu ze wszystkim i zaczynało mnie to przerażać. Powinienem skupić się na nauce, nadrabianiu zaległości, a zamiast tego traciłem czas na nic. Dosłownie i w przenośni, jako że nie nazwałbym swoich zajęć 'czymś'. To przerażające, jako że chodzenie bez celu, było... no właśnie, bezcelowe. Nie potrafiłem się skupić nawet na czytaniu, a przecież z tego przez dłuższy czas żyłem. Karmiłem się czytaniem. A teraz? Czas uciekał przede mną, przesypywał się między palcami, jak drobny piasek. Ciągle mi go brakowało, a przecież powinienem mieć go więcej, teraz, kiedy starałem się cieszyć każdą chwilą. Gdzie był, kiedy tak go potrzebowałem?
Marnowanie czasu stało się ostatnio moim największym talentem. Niczego nie robiłem lepiej niż tego. Nawet jedzenie słodyczy nie wychodziło mi tak dobrze. Byłem tym przerażony, a jednocześnie mało mnie to obchodziło, bo i nie starałem się z tym walczyć tak, jak należy. Wiedziałem w czym tkwi problem, ale zamiast go rozwiązać tylko pogłębiałem swój depresyjny stan. Co robiłem źle? Objadałem się czekoladami i chociaż jeszcze tego nie zauważyłem to na pewno nabierałem ciała. Było mi z tym źle, ale znowu pojawiał się problem przerażającej obojętności, jaka temu towarzyszyła.
- To wszystko przez was! - prychnąłem na przyjaciół leżących czy też leżąco siedzących w odnowionym Pokoju Wspólnym. Źle mi się on kojarzył, ale gdzie mielibyśmy spędzać czas otoczeni innymi uczniami, jak nie tutaj?
- Zanim mnie oskarżysz, chciałbym wiedzieć o co. - Syriusz nawet nie podniósł spojrzenia znad lusterka, w którym się przeglądał wypróbowując coraz to głupsze fryzury na swoich podatnych, zadbanych włosach. Przeszedł już przez kłosa, francuza, kucyki i dwa różki, zatrzymał się na dłużej przy warkoczu, który z prawej strony przechodzi na lewą i tam spływa na ramię. Jego problemem nie była nuda, ale zbytnie rozmiłowanie w sobie.
- Marnujemy czas! - nie poddawałem się. - Umrzemy w tym samym miejscu, w którym teraz się uwaliliśmy. Musimy coś robić. Ruszyć się, odzyskać utraconą energię.
- Spokojnie, Remusie. Ja przez cały czas myślę intensywnie nad tym, co twórczego możemy dziś robić. - Syriusz mówił niewyraźnie ze wsuwkami w ustach.
- Nawet nie starasz się dobrze kłamać, Syriuszu. - skarciłem go wyciągając z jego ust wsuwki. - Najlepiej wyglądasz z warkoczem. - odwróciłem go tyłem do siebie i zaplotłem trochę niezgrabnie jego włosy. - Tak mi się najbardziej podoba. A przynajmniej teraz, bo za jakiś czas pewnie się przyzwyczaję i pomyślę o zmianie twojej fryzury. Może sam ci obetnę tę czuprynę? - starałem się powiedzieć to tak, jakbym naprawdę o tym myślał i chyba mi się udało, gdyż Syriusz spojrzał na mnie wystraszony. - Daj spokój, już z tego wyrosłem. - machnąłem ręką. - Moim największym problemem jest teraz to, że nabieram ciała! Ja tyję i to dlatego, że ciągle siedzę z wami zamiast się ruszać. Jestem ociężały, leniwy, jak niedźwiedź, a nie jak wilk. - naprawdę mi to przeszkadzało, ale nie miałem pojęcia, w jaki sposób mógłbym to zmienić. Nic nie było takie, jakie chciałbym by było. Nawet ja sam popadałem w rutynę narzekania.
- Przesadzasz...
- Wiem. - przerwałem Syriuszowi – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale na tym się kończy moje działanie. I dlatego nie chcę tak! Musimy coś robić!
- Peter robi. - w końcu zainteresował się mną James. - Uczy się z Lily w bibliotece i dlatego my jesteśmy tutaj. Żeby ich nie rozpraszać i nie przeszkadzać im. Moglibyśmy wyjść na zewnątrz, ale jest za zimno. Na korytarzach nie ma co robić, zrezygnowałem już ze śledzenia Wavele, bo jest zbyt niebezpieczny a Noel mnie nie interesuje. Poza tym, nie wiemy nic o nauczycielu astronomii i nigdy nie możemy go podejść, więc po co próbować? Nawet Zardi siedzi spokojnie na tyłku i nic nie kombinuje, a u niej to tak rzadkie, jak u nas. Nawet nie ugania się za przystojniakami, a to już największe osiągnięcie.
- Może to jakaś choroba? - nie mogłem tego znieść, po prostu nie mogłem. Przecież to marnowanie życia! Siedzieć, nie robić nic, obijać się, nudzić. Nie wyrażałem na to zgody! - Musimy chorować na jakąś ostrą odmianę lenistwa wszelakiego. Ale wszystkich nas dopadła jakaś zaraźliwa depresja, która objawia się nie robieniem niczego, nie szukaniem niczego, marnowaniem czasu i nie zdawaniem sobie sprawy z tego, co jeszcze moglibyśmy robić. Więc? Co wy na to? Znajdźmy lekarstwo!
- A gdzie chcesz rozpocząć poszukiwania? Chyba nie pójdziesz do Skrzydła Szpitalnego i nie powiesz, że zauważyłeś syndromy wymyślonej przed chwilą choroby? Slughorn też nie pozwoli ci eksperymentować w jego pracowni eliksirów żebyś próbował stworzyć lekarstwo na bazie... no właśnie. Na jakiej bazie? - Syri uniósł brew patrząc na mnie pytająco.
- Hm, herbata? Zzzz... sokiem? I... - improwizowałem. - Owoce? Mrożona herbata z owocami?
- W zimie? Chcesz leczyć zimową depresję mrożoną herbatą? - nie musiał być tak ironiczny, sam wiedziałem, jak głupio to brzmi.
- Dobra, może głupi pomysł, ale i tak dobrze nam zrobi odrobina ruchu. Proszę, Syriuszu, proszęęęęęę – jęczałem. - Chodźmy na herbatę, poprośmy o owoce i od razu zrobi nam się lepiej, będziemy pełni energii! Przekonasz się! Jak w upalne letnie dni po lodach.
- Uważam, że to głupota, ale niech ci będzie. Zjemy coś. Może Skrzaty mają jakąś galaretkę. Mam ochotę na owocową galaretkę.
- Więc chodźmy na galaretkę! - cieszyłem się, że Syriusz znalazł coś sensownego w mojej propozycji. Nawet jeśli było tym jedzenie. Moja bestia nie lubiła czekolady, ale galaretki jadła całkiem chętnie, więc może była dla niego szansa? - Chodź, chodź, chodź. - złapałem go za rękę i pociągnąłem. - James, ty też się rusz! Idziemy razem objadać Skrzaty! Jeśli się załapię na ptasie mleczko będzie cudownie. - uśmiechałem się do siebie.
W ten właśnie sposób wyciągnąłem chłopaków z Pokoju Wspólnego na korytarz, a później prosto do kuchni, gdzie Skrzaty uwijały się w przygotowaniach do kolacji i podwieczorku, do którego mieliśmy jeszcze dwie godziny. Nikogo nie zdziwiła nasza obecność, kiedy tylko zostaliśmy zauważenie. Od razu podeszła do nas Skrzatka o surowym obliczu trzymająca w rękach drewnianą łyżkę. Z początku obawiałem się, że nas nią zdzieli, ale ona uśmiechnęła się pytając, czego sobie życzymy. Nie owijając zapytałem o pyszności dla siebie i dla Syriusza, o herbatę i pozwoliłem Jamesowi wyrazić swoje życzenie. Nie mieliśmy szczęścia, ale Skrzaty miały owocowy kisiel, który właśnie przygotowały, więc nie żałowały go Syriuszowi. Ja zadowoliłem się gorącą czekoladą, zaś James skorzystał z obu opcji mieszając kisiel z czekoladą. Nie chciałem wiedzieć, jak to smakuje.
Znowu wracało lenistwo, które wiązało się z pełnym pyszności żołądkiem. Może gdyby śnieg nie stopniał ostatnio moglibyśmy się postrzelać śnieżkami? Ale teraz nie było co na to liczyć. Mroźne powietrze, okropny wiatr i zamarznięte błoto. Nic interesującego.
- Odwiedźmy Hagrida. - przyszło mi nagle do głowy. - Dawno u niego nie byliśmy. Jego herbata jest okropna, a ciastka to paskudztwo, ale mam ochotę na odwiedziny.
- Remus ma rację. - poparł mnie okularnik, który na dźwięk imienia gajowego aż się wyprostował. Chyba wstydził się tego, że niemal o nim zapomniał i nie odwiedził go wcześniej. A przecież zawsze mogliśmy na niego liczyć, kiedy był nam potrzebny. Tak, musieliśmy odwiedzić Hagrida.
- Będę naszą wymówką. - zaoferowałem się. - Nie wpadliśmy wcześniej bo miałem problemy zdrowotne i zajmowaliście się mną. Na pewno słyszał o tym, co się stało, więc uwierzy we wszystko.
- Zgadzam się. - Syriusz dokończył swój brzoskwiniowy kisiel i ścisnął moją dłoń uśmiechając się. - Wyjdzie na twoje, Remi. Ruszymy się z miejsca.
Uśmiechnąłem się. Byłem przekonany, że to dobrze nam zrobi. Tego potrzebowaliśmy. Świeżego powietrza, niezobowiązującej rozmowy z kimś, kto zawsze nas bawi, śmiechu, rozluźnienia. Może byliśmy nadto spięci i stąd wypływały nasze problemy? Przecież to było możliwe! Musiałem to sprawdzić i w tym celu to znowu ja poprowadziłem chłopaków po nasze kurtki, czapki i buty, a następnie prosto do drzwi. Może na swój sposób stęskniłem się za Hagridem? Przecież ten wielkolud miał w sobie coś niewinnego, co zjednywało mu sympatię wielu. Był też kimś, przy kim chciało się posiedzieć z czystej przyjemności towarzystwa.
Od razu poczułem się lepiej na myśl o opuszczeniu zamku, pooddychaniu świeżym powietrzem, spacerze i spędzeniu czasu pozostałego do podwieczorku w zupełnie innym miejscu. Nie chciałem przecież żeby mi się znudziło przebywanie w zamku, a powoli do tego właśnie dochodziło. Nie było zmiennego Pokoju Współwspólnego dla wszystkich czterech Domów. Może powinienem coś takiego zaproponować dyrektorowi? Cztery Pokoje Wspólne i jeden Współwspólny na potrzeby nas wszystkich. Niestety, wiedziałem, że zapomnę o tym genialnym planie zanim wrócę zjeść coś słodkiego w towarzystwie innych uczniów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz