piątek, 21 marca 2014

Oblegani

17 marca
Stało się. Moje obawy się ziściły i oto mieliśmy przed pokojem tabuny dziewczyn uzbrojonych w ciężkie machiny oblężnicze, które chciały dostać się do nas biorąc pokój szturmem, głodówką i trucizną. Nie znałem się na taktyce wojennej, więc mogłem o czymś z powodzeniem zapomnieć. Żywiąc się moim zapasem biszkopcików połączonych nadzieniem morelowym i kremem, próbowałem znaleźć wyjście z tej sytuacji. Król był zagrożony, więc priorytetem było znalezienie bezpiecznego sposobu wydostania się z potrzasku. Rozkoszując się słodkim smakiem uwielbianego przeze mnie łakocia sprawdzałem wszystkie kąty pokoju, chcąc mieć pewność, że nie było tak żadnego tajemniczego przejścia, które posłużyłoby nam w tej chwili za ostatnią deskę ratunku. Byłem dowódcą straży, musiałem więc znaleźć rozwiązanie, musiałem działać najlepiej, jak to możliwe. Ode mnie zależało życie pana na zamku.
- Kiedy znajdziemy się wśród ludzi, będziemy bezpieczni. - stwierdziłem przeczesując dłonią włosy – Wystarczy nam Wielka Sala, by wrogie wojska nie zaatakowały. Znajdziemy się wtedy pod skrzydłami nauczycieli, a ich protekcja zapewni nam schronienie, posiłek i święty spokój. Mówiłem, że pokój na terytorium wroga to kiepski pomysł, ale nikt nie słuchał. - mruknąłem na koniec bardziej do siebie niż do przyjaciół.
- Jeśli wyjdziemy to nas rozerwą. - zauważył Peter, który obserwował sytuację na zewnątrz przez zrobiony naprędce, udoskonalony magicznie peryskop. Przecisnęliśmy go pod drzwiami i teraz niezauważeni mieliśmy oko na stojące pod drzwiami dziewczyny. - Chyba przyniosły taran. - usłyszałem drżenie w jego głosie.
- Musimy jak najszybciej dotrzeć do profesorów. - stwierdziłem niespokojny. Ściskałem w rękach narzutę mojego łóżka i miałem ochotę podrzeć ją na drobne kawałeczki. - One przechwycą naszą korespondencję jeśli wyślemy wiadomość. - Nagle wpadłem na głupi pomysł, który pasował do słabych powieści przygodowych, ale nie do normalnego życia. Nie miałem jednak innych opcji poza tym, co właśnie wpadło mi do głowy. Spojrzałem na narzutę i sprawdziłem jej wytrzymałość. Nie był to może sznur, ale nadawała się lepiej niż cokolwiek innego. - Powiążemy ze sobą wszystko, co się nadaje i postaramy się wyjść oknem. - zadecydowałem, a przyjaciele spojrzeli na mnie poważnie.
- Remusie, to jest dobre 6 pięter, jeśli nie jeszcze więcej. Jeden błąd i roztrzaskamy się tak, że nawet Pomfrey nas nie poskłada. - James przełknął z trudem ślinę.
- Wolisz żeby nas zszywała, kiedy rozerwą nas jak pluszaki? - odpowiedziałem szczerze. Nie miałem wątpliwości, że jeśli dziewczyny złamią zabezpieczenia to wpadną do środka i rozpocznie się rzeź. - Nie możemy dostać się oknami do pokoi chłopców bez bezpiecznego gzymsu, a więc pozostaje nam tylko zejście na dół i przedostanie się do zamku przez jedno z niższych okien. Jeśli nie zdołamy żadnego otworzyć, wtedy będzie trzeba liczyć na pomoc kogoś od środka, albo stanąć bezpiecznie na ziemi. Użyjemy zaklęcia na lewitację, które podtrzyma osobę schodzącą na dół po prowizorycznej linie. Nie zaryzykowałbym całkowitej lewitacji, bo to groziłoby pewnym upadkiem w ramach udowadniania sobie, że nadal nie jest się mistrzem czarów.
- Niech będzie, ale Remus zejdzie pierwszy. W razie czego spadnie na cztery łapy.
- Czy ja wyglądam na kota?! - warknąłem na Jamesa – Jestem WILKOłakiem, a nie KOTOłakiem, ośle! - właśnie usłyszałem pierwsze uderzenie tarana o nasze drzwi. Wiedziałem, że one długo nie wytrzymają, a więc musiałem jak najszybciej uciekać zabierając ze sobą króla i resztę straży przybocznej. - Musimy zaryzykować. Pójdę przodem, ale nie dlatego, że jestem kotem! - warknąłem na okularnika. - Ale dlatego, że wy jesteście tchórzami! Nie mówię o tobie, Syriuszu. Ty jesteś tu panem, więc nie możesz wystawiać się na niebezpieczeństwo.
Zabraliśmy się za splatanie narzut i zasłon łóżek. Nasz sznur musiał być naprawdę długi, jeśli mieliśmy w całości dotrzeć na ziemię, gdyby plan z oknem nie wypalił. Drżąc przy każdym uderzeniu tarana o nasze trzeszczące drzwi, przywiązaliśmy jeden koniec materiałowej drabinki, jako że tak to teraz wyglądało, do stojącego najbliżej łóżka.
Bałem się, ale nie miałem innego wyjścia. Ile mogą wytrzymać nasze drzwi? Raczej niewiele.
Ryzykując skręcenie karku poleciłem Syriuszowi rzucić na mnie zaklęcie, kiedy tylko wyjdę przez okno. Musiałem na początku dobrze trzymać tę nieszczęsną drabinkę, a później zmusić się do współpracy z różdżką Syriusza przy powolnym opuszczaniu się w dół. Raz wilkołakowi śmierć. Wdrapałem się na okno i wyszedłem za nie, zaciskając ręce na materiale, łącząc nogi z prowizoryczną drabinką między nimi. Poczułem lekkość, kiedy zaklęcie Syriusza zaczęło działać i powoli opuszczałem się w dół. Czy wcześniej te okna naprawdę były tak strasznie nisko?! Dotarcie do niego trwało całe wieki, ale w końcu zobaczyłem drewniane ramy, zamgloną odrobinę szybę, od której odbijało się słońce i miałem wrażenie, że jestem w stanie dostrzec także korytarz za nim. Nie miałem tylko czasu na podziwianie, więc przysunąłem się na tyle na ile byłem w stanie i wyjąłem z kieszeni swoją różdżkę. Jedno zaklęcie otwierające zamki powinno wystarczyć na byle okienko. Nie wystarczyło. Czy oni bali się władających magią gołębi?! Kto miałby otworzyć to parszywe okno od zewnątrz jeśli nie był w prawdziwej potrzebie?!
To było jak gimnastyka. Najpierw wykorzystałem wszystkie znane mi zaklęcia, a później próbowałem dostać się do środka na sposób mugoli – siłowo. To również nic nie dało, więc załamany spojrzałem w dół. Daleka droga, a nasza drabinka nie sięgała do ziemi. Postanowiłem więc spróbować z oknem poniżej. Gdzie ono tak w ogóle prowadziło? Kolejny korytarz? A może gabinet jakiegoś psora? Z nadzieją spojrzałem do wnętrza szkoły licząc na jakiegoś przechodnia.
- Remusie, nie mamy czasu! - usłyszałem nawoływanie Syriusza, więc spojrzałem w górę.
- Dobra, schodzę niżej i spróbuję kolejne okno. Jeśli się nie uda zeskoczę na dół. Asekuruj mnie! - starałem się przyspieszyć, ale miałem wrażenie, że zaklęcie Syriusza nie jest już tak mocne i stabilne jak wcześniej. W końcu byłem do niego coraz dalej, a on trafił koncentrację. Przyssałem się do kolejnego okna i zacząłem obrzucać je zaklęciami. Otworzyło się! Byłem w niebie i już pakowałem się do środka, kiedy zdałem sobie sprawę, że napotkałem na przeszkodę.
- Co to, u licha, ma być?! - głos McGonagall nie brzmiał przyjaźnie. Odsunąłem się odrobinę i spojrzałem w surowe oczy nauczycielki. Tak, to był jej gabinet.
- Przepraszam. - pisnąłem. - Wyszedłbym, ale sama pani widzi, że może z tym być problem. - zaryzykowałem. Wychyliłem się z okna i machnąłem na chłopaków. - Schodźcie! - po czym znowu zwróciłem się do nauczycielki. - Mamy drobny problem z dziewczynami. A tak naprawdę, mamy z nimi ogromny problem i dlatego uciekamy z naszego pokoju. - Syriusz pojawił się w chwilę później i wytrzeszczył oczy patrząc na nauczycielkę, która stała ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Uśmiechnąłem się do chłopaka przepraszająco i pomogłem mu poradzić sobie jakoś z Peterem i Jamesem.
Teraz całą czwórką staliśmy przed czekająca na wyjaśnienie profesorką i nie wiedzieliśmy od czego zacząć.
- Podejrzewam, że wyważyły już drzwi naszego pokoju. - mruknął cicho Peter. - Zanim tutaj przyszliśmy były już pęknięte i powoli zaczynały się sypać.
- Zostańcie tutaj. - warknęła na nas nauczycielka i z widoczną furią wyszła ze swojego gabinetu. Słyszałem zza okna krzyki dziewczyn, które informowały się wzajemnie o naszej ucieczce. Dobrze, że McGonagall pozbyła się naszej drabinki, bo podejrzewam, że zaraz mielibyśmy za oknami cały sznurek dziewczyn idących naszym śladem.
Usłyszałem władczy, wściekły głos kobiety, która właśnie rozprawiała się z nastolatkami, wybuchy dział, kiedy one zapewne atakowały profesorkę, chyba nawet dogłosy walki. I dopiero po chwili dotarło do mnie, że ktoś mnie woła. Zacząłem szukać źródła głosu wypowiadającego moje imię, ale nie mogłem, choć stawał się coraz wyraźniejszy i bliższy.
I nagle poczułem uderzenie, które wydusiło z moich płuc całe powietrze. Otworzyłem oczy, jakbym dusił się pod wodą i spojrzałem w zatroskaną twarz Syriusza pochylająca się nade mną.
- Remi, nic ci nie jest?
- Y. - zdołałem powiedzieć.
- Strasznie się rzucałeś przez sen, więc chciałem sprawdzić czy nic ci nie jest. - był środek nocy, otaczała nas ciemność i tylko oświetlona światełkiem z różdżki twarz mojego chłopaka wydawała mi się teraz znajoma.
- Sen... - z trudem podniosłem się nadal jeszcze niezdolny do wzięcia głębokiego oddechu. - Sen.
- Ykhm, tak, sen. - Syri chyba zaczynał się martwić moim zdrowiem psychicznym.
- To dobrze. - odetchnąłem w końcu z ulgą. - Wolę o tym śnić, niż to przeżywać.
- Już dobrze, cieszę się, że jesteś sobą, a teraz wstawaj. - podał mi rękę i pomógł wdrapać się na łóżko. - Powinieneś mniej jeść przed snem, to może powodować koszmary.
- Tak, może. - zgodziłem się, ale wcale go nie słuchałem. Za bardzo cieszyłem się, że nikt nie szturmuje pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz