niedziela, 23 marca 2014

Pikniczkowo

24 marca
To było niebo. Słońce świeciło jasno, mocno, wspaniale, powietrze było nadal lekko chłodne po zimie, a wiatr miejscami wydawał się naprawdę mocny, ale temperatura skoczyła w górę i teraz z największą przyjemnością wybierałem się z przyjaciółmi na zakupy do Hogsmeade oraz na piknik, w ramach odpoczynku i rozrywki. Nie mogłem wyobrazić sobie lepszego scenariusza dla tego dnia.
- Mam wrażenie, że ktoś tu właśnie macha ogonem. - rzucił zaczepnie Syriusz, kiedy zbliżaliśmy się do miasta, a ja niemal czułem już słodki smak łakoci, które planowałem dziś kupić.
- Nie dokuczaj mi, bo najem się czekoladą tak bardzo, że nie zdołasz mnie pocałować, nie mówiąc o tym, że mnie będzie mdliło. - głupi argument, ale miałem pewność, że zadziała.
- I pomyśleć, że kiedyś byłeś takim słodkim chłopcem. - Syriusz westchnął teatralnie i zajrzał do swojej portmonetki w kształcie żabki, którą niedawno kupił dla zabawy. Uważałem to za stratę pieniędzy, ale teraz musiałem przyznać, że Syri wyglądał zniewalająco, kiedy wyciągał swoją napchaną do granic ropuchę. Istne wielkie dziecko, coś cudownego, kiedy ma się do czynienia z Blackiem.
- I pomyśleć, że kiedyś starałeś się zachowywać poważniej. - pokazałem mu język i pomacałem swoją kieszeń, w której leżały zachomikowane, drobne monety, cały majątek mojego miesiąca. Nigdy nie przyznałbym się do tego przyjaciołom, ale podejrzewałem, że Syri i tak wie, jak niewiele mam przy sobie. Może dlatego wypchał swoją żabkę po brzegi? Nie powinienem nawet oczekiwać, że będzie chciał za mnie płacić, ale czy naprawdę mogłem go powstrzymywać? Obraziłby się, gdybym nagle zaczął dumnie odmawiać. Kupowanie mi łakoci było dla niego równe z dawaniem miłosnych prezentów. W zamian oczekiwał tylko pocałunków i uśmiechu, jakbyśmy byli pokrętną, słodką parą, a nie dwójką dorastających chłopaków, którzy powinni uważać na poziom cukru we krwi.
A jednak dosłownie wolałem by moimi żyłami płynęła czekolada zamiast krwi, bo oto czułem podniecenie, a przecież dopiero zbliżaliśmy się do Miodowego Królestwa. Tam mógłbym zamieszkać! Oblizałem się patrząc na barwną witrynę w wiosennych kolorach, zatarłem ręce i wszedłem do środka z jedną myślą – słodkie!
- Remusie - Black zatrzymał mnie łapiąc za rękę – Ja płacę. Nie ma 'nie'. Chcę za ciebie zapłacić i tak zrobię, więc weź wszystko na co masz ochotę. To mój spóźniony prezent walentynkowy. - tak, 14 lutego w ogóle nie pamiętaliśmy, że należałoby uczcić nasz związek czymś więcej niż pocałunkami i przyjemnością, a teraz Syri znalazł sobie wymówkę, by oszczędzić mi wydawania cennych monet. - Nie martw się, nie za darmo. W zamian zaczniemy piknik – pochylił się do mojego ucha – od pocałunków, a później możesz się napychać.
Nie wiem czy się zarumieniłem, ale na pewno byłem rozbawiony taką propozycją.
- No, nie wiem. - uśmiechnąłem się kręcąc głową – Czekolada nadziewana jest kusząca, a my mamy jeszcze kupić kilka ciach w herbaciarni.
Ale Syri już wiedział, że mam zamiar przychylić się do jego prośby. Zresztą, nie potrafiłbym mu nawet odmówić. Był dla mnie wszystkim, o czym tylko mogłem marzyć.
- Więc? Na co masz ochotę dzisiaj, a co chciałbyś na przyszłość? - Black wziął niewielki koszyczek, który na pewno planował zapełnić łakociami, więc dorzucając od siebie wszystkie wątpliwości, zacząłem wybierać najsmaczniejsze kąski. Kwaśne żelki w kształcie magicznych zwierząt, kilka czekolad z różnym nadzieniem, dwie mleczne, batoniki z musem i śmietankowym kremem, biszkopciki nadziewane. Już nie mogłem doczekać się chwili, kiedy będę mógł zjeść to wszystko i mruczeć, gdy słodki smak rozejdzie się po moich ustach.
- Kiedy skończę szkołę, muszę szybko znaleźć sobie jakąś pracę. - stwierdziłem dorzucając do koszyka Czekoladowe Żaby, które niezmiennie uwielbiałem ponad wszystko, ale nie często mogłem sobie na nie pozwolić. - Muszę mieć pieniądze na słodycze. Nie tak łatwo rzucić uzależnienie, a ja na pewno jestem uzależniony od czekolady i ciachowego cukru.
Po wielkich zakupach tutaj, wybraliśmy się po ciastka. Każdy z nas, poza Syriuszem, wybrał sobie po trzy różne desery i pani Puddifoot zapakowała nam je w ładne pudełeczka w kształcie swojej herbaciarni. Brakowało na tylko czegoś dla Syriusza i napojów, więc odwiedziliśmy Różne Różności McClary'ego. Tam wzięliśmy po Bekającym Napoju Bogów oraz zwykłym soku owocowym, zaś Syri kupił dwa opakowania paluszków serowych oraz cebulowe Ziemniaczki.
Byliśmy obładowani jak muły, kiedy w końcu ruszyliśmy w stronę zamku. Na błoniach, pod drzewem przy jeziorze, planowaliśmy rozłożyć koc i rozpocząć nasz piknik. Oczywiście, zawsze mogliśmy rozłożyć się gdzieś na drodze między miastem a zamkiem, ale zdecydowanie lepiej czuliśmy się widząc za sobą Hogwart. Ciężko byłoby nam nawet określić dlaczego szkoła była dla nas tak ważna, ale piknij nie byłby taki sam, gdyby nie odbywał się w naszym ulubionym miejscu.
Po drodze mijaliśmy wiele osób, które dopiero teraz postanowiły udać się do Hogsmeade, dziewcząt i chłopców, nawet nauczycieli. Evans ze swoimi koleżankami zdołała znaleźć czas tylko na buziaka dla Jamesa i krótką wymianę zdań i już śpieszyły do miasta na wielkie zakupy. Podejrzewałem, że chodziło o kosmetyki, bo miały ten tajemniczy wyraz twarzy, kiedy nie chciały zdradzić ciekawskiemu Potterowi, po co idą. Cóż, miałem to w nosie. Remus Lupin planował piknik i tylko to się liczyło.
Popędziłem przyjaciół, kiedy tylko było oczywiste, że zwolnili. Tylko Syri starał się dotrzymać mi kroku, jako że wiedział czym grozi niepotrzebne zwlekanie. Im dłużej byłem w drodze, tym większe było prawdopodobieństwo, że zamiast zaczekać z jedzeniem, zacznę wcześniej, a wtedy on mógł zapomnieć o buziakach.
Ostatecznie James i Peter zostali w tyle, a ja byłem już chyba nazbyt radosny, kiedy rozkładałem koc z pomocą Blacka. Trawa była przyjemnie zielona, ptaki śpiewały rozkosznie, powietrze pachniało ciepłem. Byłem naprawdę zadowolony widząc przelatujące czasami motyle i jakieś dwie odważne pszczoły. Wiosna naprawdę była piękna. Chociaż, każda pora roku miała w sobie coś wyjątkowego. Uśmiechałem się na myśl o tym i położyłem na kocu swoje pudełeczko z łakociami oraz reklamówkę pełną zapasów na przyszłość.
Czas mi się dłużył, kiedy czekałem na brakujące dwa elementy naszej układanki, ale wykorzystałem ten czas na ukradkowe pocałunki z Blackiem. Upewnialiśmy się, że nikogo nie ma w pobliżu, nikt nas nie widzi i widzieć nie może, po czym wymienialiśmy się szybkim, małym buziakiem. Jeden, drugi, trzeci. To było tak przyjemne, że w pewnym momencie zapomniałem nawet o czekoladzie. Rozkoszowałem się moim Blackiem, dotykiem jego dłoni na mojej. I właśnie w tak przyjemnej chwili zjawili się Pettigrew i Potter. Miałem ochotę na nich warknąć, ale wtedy dotarło do mnie, że ich obecność oznaczać będzie rozpoczęcie uczty.
Syri położył się na kocu z głową na moich kolanach i otworzył swoje cebulowe Ziemniaczki – nigdy tego nie próbowałem i nie miałem tego w planach, więc nie miałem pojęcia jak smakują, ale strasznie śmierdziały. Sam za to zabrałem się za coś o wiele lepszego – ciacho! I nie tylko ja, bo o ile w przypadku Petera łatwo było domyślić się, że ma ochotę na rozpoczęcie pikniku, o tyle z Jamesem mogło być różnie.
Rozpocząłem mój pikniczek od orzechowego ciasta z kawowa masą i tematu zbliżających się nieubłaganie świąt wielkanocnych. James wracał na ten krótki czas do domu, Peter także. Nie chcieli odpuścić sobie świątecznych śniadań i drobnych upominków, jakie mogli dla nich szykować rodzice. Ja nie zdecydowałem jeszcze, czy chcę wrócić do swoich. Przecież beze mnie Syri zostałby sam. Podjęliśmy więc temat zorganizowania w szkole wielkanocnego wyścigu o pisanki. Kiedyś podobna zabawa okazała się prawdziwym sukcesem, więc dlaczego nie miałoby być tak właśnie teraz? Na pewno więcej uczniów zechciałoby zostać w szkole. Musieliśmy tylko poddać pomysł dyrektorowi, by wiedział, że jesteśmy tym zainteresowani. Nawet Potter był zdecydowany zostać, gdyby w grę wchodziła jakakolwiek nagroda.
Kolejnemu ciachu towarzyszył temat planów wakacyjnych. Osobiście chciałem pomagać mamie w sklepie, a później wyjechać na jakieś dwa tygodnie nad morze. Moje pragnienie się spełniło, gdyż przyjaciele zareagowali na podobny pomysł niezwykle entuzjastycznie. Oni również chcieli spędzić część wakacji na piasku, kąpiąc się w słonej, ciepłej wodzie, wdychać cudowny zapach soli, słońca i wody. Tak oto miałem nie tylko plany na lato, ale także mogłem liczyć na towarzystwo chłopaków.
Ostatnie z kupionych przez nas ciast zjedliśmy w ciszy, jako że na szybkiego wpychaliśmy je do ust. Właśnie zbliżał się do nas Hagrid, a raczej żaden z nas nie chciał się z nim dzielić. Lubiliśmy go, ale nie na tyle by oddawać mu łakocie. Zresztą, tych nie dalibyśmy nawet sobie wzajemnie nie mając pewności, że zostanie nam zwrócone.
- Cześć, Hagridzie! - rzucił James ledwie połknął ostatni kęs. - Mamy śliczną pogodę, prawda? Dobrze, że cię widzę!
Omal nie udławiłem się biszkoptem, kiedy zaleciał nie tam gdzie trzeba. Pośpiech nie popłaca!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz